Dziewczynki uczą się mimowolnie zainteresowania starszymi facetami. Męskie gwiazdy w wieku swoich fanek, jak Justin Bieber, który pierwszą piosenkę nagrał w wieku 14 lat, to względna nowość. Książęta z bajek, bohaterowie książek, filmów i seriali mają na karku przeważnie kilkanaście wiosen więcej niż wzdychające do nich dziewczęta. Jak zmienia się ta zależność z wiekiem? Czy potencjalnie najseksowniejsi mężczyźni mają już czterdzieste urodziny za sobą?
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Na wszystkich etapach obowiązkowej edukacji najwięcej korytarzowych westchnień wzbudzają chłopcy ze starszych klas. W okolicach 20. urodzin wielu dziewczynom wciąż jeszcze najbardziej działają na wyobraźnię mężczyźni starsi. Trudno się dziwić, rówieśnicy rzadko miewają zarost inny niż kilka kępek włosów nierównomiernie rozrzuconych po policzkach. A jeśli nie są maniakami siłowni, przeważnie u kresu lat nastoletnich, cieszą się wciąż posturą zupełnie niemęską. Mija kilka lat i koledzy w podobnym wieku zaczynają dorastać do wzorca męskiej urody. Nie mają w sobie jednak wciąż elegancji i nonszalancji 35-latka w dobrze skrojonym garniturze.
Magnetyzm sprawiający, że młode kobiety wodzą wzrokiem za o dekadę starszymi facetami w pewnym momencie, nagle się kończy. Na hasło „47-latek” 30-letnim Polkom przychodzi do głowy raczej piwny brzuch, zęby wyglądające jakby ich właściciel żywił się winem i kawą zagryzanymi dymem z papierosów, i schodzone buty. I to mimo że cechy takie jak przyprószone siwizną włosy czy zmarszczki mimiczne są uznawane w przypadku mężczyzn za dodające atrakcyjności.
Skojarzenia są oczywiście warunkowane doświadczeniami. Mężczyzn gdzieś w połowie drogi między 40., a 50. rokiem życia widujemy w komunikacji miejskiej, na nadbałtyckich plażach i zalegających na kanapach naszych ciotek. Przeważnie zaniedbanych i przedwcześnie postarzałych. W przeciwieństwie do ich rówieśnic, które po latach prób i błędów zazwyczaj odkrywają fryzurę dla siebie, mogą sobie pozwolić na porządniejsze ubrania niż dziesięć lat wcześniej i czują się pewnie nawet bez precyzyjnego makijażu i niebotycznych szpilek.
Mężczyzna w pewnym wieku, który zaczyna o sobie dbać, często staje się zresztą obiektem plotek i pomówień. Z jednej strony wyśmiewamy więc mitycznego „Janusza”, a z drugiej nie mieści się nam w głowie, że facet po czterdziestce może nagle zacząć układać finezyjnie włosy, kupić sobie wzorzysty szal czy zacząć nosić kolorowe oprawki i nie musi za tym wcale stać romans z tegoroczną maturzystką.
W lookbookach i reklamach dużych marek coraz częściej zamiast wychudzonych młodzieńców o wydatnych ustach i sarnich oczach pojawiają się modele w okolicach 50. Siwi, brodaci o przenikliwym spojrzeniu okolonym wianuszkiem zmarszczek. Wiele męskich twarzy pięknieje z wiekiem, nabierając charakteru. Rysy tracą dziecięcą łagodność, wejrzenie zyskuje głębię.
Można ten reklamowy ukłon w kierunku dojrzałości traktować jako promowanie różnorodności, bliżej prawdy będzie jednak przypuszczenie, że w czasach kiedy młodzi nie bogacą się już tak szybko jak jeszcze 30 lat temu, klientela luksusowych marek odzieżowych po prostu się starzeje. Możliwość utożsamienia się z marką i jej estetyką sprawia, że klienci są lojalni. Trudno, żeby 50-latek czuł związek z marką odzieżową reklamowaną przez chłopaków, którzy przychodzili na świat, gdy on był już po pierwszym rozwodzie.
Chodzi też oczywiście o inspirowanie potencjalnych nabywców, którzy widząc kampanię mogą zrewidować swoje podejście do konkretnego kroju czy koloru „Zaraz, przecież ten facet świetnie wygląda w szmaragdowym swetrze, a jest chyba starszy ode mnie”. Młodsi mężczyźni widzą się zazwyczaj w znacznie szerszym przekroju tkanin i barw.
U starszych Polaków wciąż pokutuje bolesne dla nich i dla otoczenia przekonanie, że przykładanie wagi do tego, jak się wygląda jest czymś dyskredytującym ich męskość. Tyle, że ona bez dbałości często zamienia się z wiekiem w dziadostwo. „Dziad" to zresztą najpowszechniejszy epitet, którym określa się polskich mężczyzn po 50. na kobiecych forach. Co ciekawe to określenie odnoszące się raczej do stanu umysłu podpieranego wyglądem, niż do samego stroju.
Dojrzałe piękno ma też to do siebie, że potrzebuje znacznie staranniejszej ramy, żeby zostało najpełniej uwydatnione. Panie zdają się rozumieć, że każdy wiek rządzi się swoimi prawami i zjawiskowo w bawełnianej sukience z gumką w pasie i japonkach może wyglądać nastolatka, ale nie kobieta czterdziestoletnia. Polscy mężczyźni pod pewnymi względami znacznie mniej zdają sobie sprawę z tego, jak ich wiek powinien mieć się do aspektów wyglądu zewnętrznego, na które mają wpływ.
Chodzenie na siłownię czy używanie kremu na noc to dla wielu z nich godne pogardy „odmładzanie się na siłę”, ale już stara, ale ciepła bluza z kapturem i opinająca się na brzuchu koszulka polo to idealny zestaw weekendowy. Na rower i do restauracji. Mało krytyczny wobec siebie podtatusiały Adonis uważa najczęściej, że on już nic w kwestii wyglądu nie musi, oto zbudował dom, posadził drzewo, spłodził potomstwo i może w spokoju rozrastać się wszerz i chodzić w swoich jeansach z lat 90. aż do wielokrotnego przetarcia (kto by się przejmował tym małym w kroku). Tymczasem nierażący estetycznie wygląd to po prostu element dobrego wychowania, które nakazuje szacunek do otoczenia. Włosy w nosie czy woń niepranej od kilku lat kamizelki wędkarskiej są równie ohydne, co cienkie legginsy noszone jako spodnie czy długie, pożółkłe, niepomalowane paznokcie. Niestety pierwszy zestaw cechy uchodzi na naturalny, drugi za rażące zaniedbanie. Wielu panów ma to szczęście, że pięknie dojrzewają, tracą jednak ten moment i zaczynają okropnie się starzeć. Najczęściej już na własne życzenie.
Mężczyzna po 50. noszący szyte na miarę garnitury czy kaszmirowe swetry nie będzie nigdy wyglądał na próżnego, przesadnie wymuskanego snoba. Ma wszystkie atrybuty, żeby wyglądać w porządnych, dobrze skrojonych ciuchach o wiele lepiej niż 30-, a już na pewno niż 20-latek. Wiek dodaje stylowym mężczyznom nonszalancji. Styl sugeruje też historie, które stoją za danymi osobami, a im są one starsze, tym zostawiają więcej dla wyobraźni. Kim może być młody chłopak w mokasynach Gucci i welurowej marynarce wyglądającej jak milion dolarów? Bogatym synkiem lub maniakiem mody, polującym całe noce na okazje na eBay’u. Koniec historii. Kim jest starszy mężczyzna w tym samym zestawie? Opcji jest wiele, w każdym razie wygląda na ciekawą osobę, która wiele już widziała i przeżyła. W przeciwieństwie do kanapowego wielbiciela wędkarskich szortów i wizyt u fryzjera raz na kwartał. Klasyczna męska wymówka „jestem przecież tylko facetem” obowiązuje i tutaj.
Polski mężczyzna, który założył już jakiś czas temu rodzinę chce uchodzić za poważnego, co jego zdaniem przejawia się między innymi niezwracaniem uwagi na garderobę wykraczającą poza koszule i garnitury do pracy. Jest jak Lester, bohater filmu „American Beauty” grany przez Kevina Spacey’ego. Wypełnił wszystkie elementy konieczne do „odhaczenia” w życiu i gnuśnieje zastanawiając się nad swoim zmarnowanym życiem. Odbiciem jego frustracji i poczucia bezsensu jest jego garderoba. Od pierwszych scen filmu klasyfikujemy Lestera jako podtatusiałego nudziarza, choć z prowadzonej przez niego narracji dowiadujemy się szybko, że wbrew pozorom stwarzanym przez jego wygląd jest inteligentny i boleśnie samoświadomy.
W kasowym przeboju „Millerowie”, główny bohater, który nie chce wzbudzać podejrzeń celników na przejściu granicznym, udaje się do fryzjera i następująco tłumaczy jak chce zostać ostrzyżony: „Niech ta fryzura mówi, że wstaję o 5.30 i przez półtorej godziny jadę do durnej roboty, gdzie muszę całować przygłupiego szefa po jajach, żeby było mnie stać na utrzymanie niewdzięcznych bachorów i tłustej żony wgapionej w telewizor, bo nie mogę zebrać się na odwagę i palnąć sobie w łeb”. Kończy swoją tyradę, a siedzący w poczekalni mężczyzna w za dużej koszuli z krótkim rękawem i z widoczną nadwagą wskazuje zrezygnowany na swoje włosy i mówi „To ta fryzura”.
Nikt świadomie nie chciałby robić tak fatalnego wrażenia na otoczeniu. Zaniedbani panowie najczęściej po prostu nie zdają sobie sprawy jak sami wyglądają i jakie skojarzenia budzą u osób, które napotykają na swojej drodze. Być może rzeczywiście z wiekiem, podobnie jak wino, robią się lepsi. Tyle, że nawet zadeklarowanym miłośnikom wina, ciężko czasem rozpoznać jakość trunku podawanego w nieodpowiedniej temperaturze, straszącego kawałkami korka i nalanego do szklanki, zamiast do odpowiedniego kieliszka. Niektórzy wolą się od tak zaserwowanego napoju trzymać z daleka.