– Sprzątanie to praca uciążliwa, do tego nisko płatna, ale i takie zajęcia ktoś musi wykonywać. Rozdawanie pieniędzy za darmo jest złe. Tylko na papierze poprawia sytuację materialną ludzi, znacznie bardziej wpływa na rynek degenerując i obniżając morale pracowników – mówi Rafał, przedsiębiorca z branży usług sprzątania. Opowiada o tym, nad czym głowią się właśnie analitycy Głównego Urzędu Statystycznego i eksperci rynku pracy.
Według szacunków GUS 150 tys. kobiet "dzięki" zasiłkowi 500+ postanowiło zająć się dziećmi i obowiązkami domowymi, wcześniej rezygnując z pracy. Trwa właśnie gorąca dyskusja, czy aby na pewno o to chodziło w rządowym programie wspomagającym dzietność. Efektem ubocznym dystrybucji 17 miliardów złotych w tym roku są turbulencje na rynku pracy. A może to była zła praca, zarobki podłe i dlatego kobiety odchodzą?
Zjawisko opisuje z własnego punktu widzenia Rafał, szef firmy sprzątającej, zatrudniającej ponad 100 osób. Co piąta kobieta pracująca w jego firmie zrezygnowała z pracy zadowalając się zasiłkiem Rodzina 500+.
– Kiedy tylko pracownice zyskały pewność, że z programu regularnie otrzymują pieniądze i tak może być jeszcze przez dłuższy czas, zaczęły się odejścia. Sprzątanie to praca dla osób z niskimi kwalifikacjami i odpowiednio niżej będzie wyceniana. Jestem ciekaw, jak z problemem radzi sobie Biedronka, bo ja muszę wynajmować czasowo Ukraińców. Są już miasta, gdzie mimo oficjalnego bezrobocia w ogóle nie ma chętnych do pracy np. za 2000 miesięcznie – opowiada przedsiębiorca.
Diagnoza w pigułce
Działa w dużej skali w miastach północno-wschodniej Polski. Zaobserwował, w którym momencie przestaje się kalkulować praca i kim są osoby wybierające „bierność zawodową”. To zazwyczaj słabo zarabiające matki dwójki, czy trójki dzieci. Mąż pracuje, ale również zarabia słabo. Budżet domowy ledwo się spina i tylko dlatego matka poszła do pracy. Wcześniej była na urlopie macierzyńskim, zniknęła z rynku pracy na 4-5 lat. Nawet jeśli potem znajduje pracę w zawodzie, to jej zajęcie i tak jest raczej gorzej płatne. Dziećmi zajmują się zazwyczaj dziadkowie. Jeśli pociechy są w wieku przedszkolnym, to zazwyczaj siedzą w domu przed telewizorem – czyli są „słabo zaopiekowane” – jak się mówi potocznie.
W maju tego roku pojawił się program 500+. Przy niskich dochodach i dwójce dzieci bilans wygląda tak: z pensji minimalnej wpada do portfela 1560 złotych netto. Zasiłek oferuje 1000 złotych. Bez wysiłku i codziennej mitręgi. Na tym poziomie rezygnują te matki, dla których praca to mordęga i tylko odliczały dni do pierwszego dnia miesiąca lub wolnego. Przy trójce dzieci praktycznie nie opłaca się pracować. Chyba że mówimy o lepiej płatnej pracy w dużym mieście.
Bo 500+ wyciąga ludzi z biedy?
To właśnie ogłosił już w mediach prof. Ryszard Szarfenberg z Europejskiej Sieci Przeciwdziałania Ubóstwu (EAPN). Według niego, dzięki programowi 500+ liczba ubogich dzieci zmniejszyłaby się z 718 tys. do 188 tys. Jednak jego raport to dopiero prognoza, choć przedstawiana i komentowana jako realny efekt programu 500+. Jego deklarowane cele były inne - wzrost dzietności polski rodzin, by więcej par (ponad 50 proc. rodzin ma jedno dziecko) było gotowych na drugie dziecko i aby nie czuli, że w podjęciu rozsądnej decyzji ograniczają ich koszty życia. Ten efekt jest jeszcze niedostrzegalny.
– 500+ jako pomoc dla biednych niczego nie zmienia na lepsze, ani na stałe, bo nie poprawiają się fundamenty rynku pracy. Jedynie ludziom bardziej aktywnym i pracującym zabrano część dochodów, by ufundować bardziej komfortowe wakacje innym – komentuje przedsiębiorca. I zaraz dodaje: – Pieniądze rozdawane za darmo są złe. Obserwuję to na każdym kroku. W jednym przypadku z mojej firmy odeszła matka, której udało się znaleźć partnera i zajść w ciążę. Sama mi powiedziała, że traktuje to dziecko jak gwarancję wypłaty zasiłku. Sięgam więc po jeszcze gorszych pracowników – mówi dalej.
Taka opinia dotyczy oczywiście tylko części rynku pracy. Branż, gdzie z różnych względów presja niskich kosztów wymuszała także niskie, zbliżone do minimalnych, pensje. To właśnie usługi sprzątania, ochroniarskie, praca na zapleczu marketów, czy nawet proste prace w szpitalu. Ostatnio okazało się, że nawet tak znany szpital jak MSWIA w Warszawie chce sięgnąć po tymczasowych pracowników z Ukrainy.