Paterson jest kierowcą autobusu w mieście, z którym dzieli imię. Ma kochającą żonę, chytrego psa buldoga, a w wolnych chwilach pisze poezję. Jim Jarmusch pokazuje 7 dni z jego zwyczajnego życia usianego tymi samymi czynnościami, budując spokojną historię, iskrzącą wielkim urokiem i pięknem.
Proza życia
"Paterson" to film rozleniwiający w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Rozpoczyna się pobudką w poniedziałek rano i kończy się nią tydzień później o identycznej porze. On (Adam Driver) wyciąga rękę po zegarek, nieśpiesznie zakłada go na przegub, wstając czule całuje wciąż drzemiącą żonę. W drodze do kuchni łapie równo złożone ubrania, potem miesza łyżką roztopione mlekiem płatki i przygląda pudełku zapałek. Czy jest w tym coś nadzwyczajnego? Nie, ale wciąga jak hollywoodzki blockbuster.
Jedna rzecz dzieje się po drugiej, nieśpiesznie odhaczana z listy 'do zrobienia'. Ta powolność działa na Patersona odprężająco, spokojny zmierza do pracy, wsiada za kierownicę autobusu nr 23, by za moment ruszyć w miasto. Wcześniej zanurzy się w "sekretnym notesie", przeleje na papier myśli - bo jest poetą. Kinowy ekran z włączeniem silnika zaleje miłosny wiersz, którego początkiem była kontemplacja nad pudełkiem od zapałek.
Małe rzeczy
Paterson słucha i pisze. Wyłapuje dialogi między pasażerami, rzucane mimochodem słowa obcych ludzi, zapamiętując jedno zdanie i śmiejąc się do rozpuku, gdy gdzieś znów je usłyszy. To jego codzienność. Pobudka o 6:30, niezmienna trasa dom-praca, parę godzin jazdy, kilka wersów w notesie, powrót do ukochanej kobiety, wieczorny spacer z psem, piwo w ulubionym barze. I tak w kółko.
Patersonowi to zupełnie nie przeszkadza - absolutnie nie, zdecydowanie bardziej pasuje tu określenie "uszczęśliwia". Bohater do niczego konkretnego nie dąży, nie tworzy w głowie alternatywnej rzeczywistości, w której mógłby być cenionym poetą. Żyje tym, co ma pod nosem. Ceni spokój i chyba nic nie jest w stanie wyprowadzić go z równowagi. Można by powiedzieć: oto stoik, praktykant zen. No i artysta inspirujący się własnym kawałkiem podłogi. Rozpromieniony na widok miłości życia - Laury (Golshifteh Farahani), również artystycznej duszy, która wciąż szuka swojego miejsca.
Raz chce piec babeczki i zbić na nich fortunę, 24 godziny później kręci ją muzyka country. Dnie spędza w domu wyżywając się artystycznie, a to malując firanki, a to eksperymentując w kuchni. Paterson ani myśli sprowadzać ją na ziemię, on jeszcze nadmuchuje balony, by poleciała wyżej. Laura niemal płacząc namawia go za to, by pokazał się światu. Kompletnie różni od siebie stanowią idealny duet - dlatego, że nie chcą się zmieniać. Ich dialogi są rozczulająco zabawne. Kroku w codzienności dotrzymuje im angielski buldog Marvin, prawdopodobnie aktorskie psie odkrycie roku - komentujący rzeczywistość chrapaniem, warknięciami i spojrzeniem spode łba.
Szczęście, czyli co?
Zdaniem reżysera, Paterson "jest uosobieniem tolerancji i humanizmu". Nie osądza, nie wchodzi w konflikty, nie próbuje się nikomu przypodobać, rozmawia tyle, ile chce, nie zadręcza sobą otoczenia. To człowiek dla wszystkich miły, uczynny, wciąż ich ciekawy, gdy sam trzyma się na uboczu. Jest tak samo dostępny, jak i zamknięty. Dzieli świat na dwa - zewnętrzny i wewnętrzny. Lubi pobyć tylko ze sobą, siedzieć na ławce i patrzeć przed siebie. Ilu jest takich jak on, jak wielu z nas chciałoby być kimś takim?
Paterson nie ma potrzeby definiowania, kim jest. Pracuje jako kierowca miejskiego autobusu, w DNA mając zakodowaną poezję. Jarmusch podkreśla - w filmie i w wywiadach - że w pracy nad tą postacią inspirował się poetami, którzy nie zarabiali wierszami, co znaczy: byli prawdziwi artystami. Główny bohater jest zafascynowany Williamem Carlosem Williamsem, który pisał o Paterson, zdaniem Jarmuscha tworzył "poezję codzienności". – Powiedział "nie idee, ale rzeczy", co cytował potem raper Method Man [scena w pralni - red.]. Wielkie rzeczy zaczynają się od drobiazgów codziennego życia – stwierdza autor obrazu.
Drobiazgi i detale składają się na szczęście Patersona. I może na szczęście w ogóle? – [...] tkwi w drobiazgach, w celebrowaniu małych chwil. Daje nam je miłość do drugiej osoby. Duma z kogoś, kto jest nam bliski. Świadomość czyjegoś spokoju. Fakt, że możemy przytulić naszego psa. Ale równie dobrze można być szczęśliwym, piorąc skarpetki – tak o szczęściu "Twojemu Stylowi" mówi Jarmusch. Paterson widzi je, przypominając sobie w wierszu pytanie z jakiejś piosenki: "Czy wolałbyś być rybą?".
Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl
Pisząc tekst, korzystałam z pressbooka polskiego dystrybutora obrazu - Gutek Film oraz wywiadu Jima Jarmuscha dla magazynu "Twój Styl".
Reklama.
Jim Jarmusch o "Patersonie"
"Paterson” to spokojna historia. W zamierzeniu jest celebracją poezji, kryjącej się w drobiazgach, zmianach, codziennych relacjach z innymi. To odtrutka na mroczne, trudne kino pełne problemów bądź akcji. To film, który powinien przepłynąć obok widza, jak obrazy obserwowane przez szybę miejskiego autobusu, jak mechaniczna gondola poruszająca się przez małe, zapomniane miasto.
Jim Jarmusch o Patersonie
Fragment wywiadu dla "Twojego Stylu"
Laura i Paterson nie są buntownikami - nie podważają systemu, akceptują życie takim, jakie jest. Mieszkają skromnie, nie mają specjalnych wymagań, są za to szalenie twórczy. […] Praktykowałem tai-chi z młodym chińskim mistrzem, który powiedział mi: Nigdy nie osądzaj ludzi. Być może sędziwa dama, która wydaje ci się niedołężną staruszką, kopnie cię w siedzenie, a śpiący na ławce starzec jest wybitnym astrofizykiem? Nie należy nigdy osądzać spotykane przez nas osoby. Świat jest nieskończoną tajemnicą - musimy być na niego otwarci, a nie zamykać się, ferując pochopne wyroki. "Nigdy nie osądzaj".