
Paterson jest kierowcą autobusu w mieście, z którym dzieli imię. Ma kochającą żonę, chytrego psa buldoga, a w wolnych chwilach pisze poezję. Jim Jarmusch pokazuje 7 dni z jego zwyczajnego życia usianego tymi samymi czynnościami, budując spokojną historię, iskrzącą wielkim urokiem i pięknem.
"Paterson" to film rozleniwiający w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Rozpoczyna się pobudką w poniedziałek rano i kończy się nią tydzień później o identycznej porze. On (Adam Driver) wyciąga rękę po zegarek, nieśpiesznie zakłada go na przegub, wstając czule całuje wciąż drzemiącą żonę. W drodze do kuchni łapie równo złożone ubrania, potem miesza łyżką roztopione mlekiem płatki i przygląda pudełku zapałek. Czy jest w tym coś nadzwyczajnego? Nie, ale wciąga jak hollywoodzki blockbuster.
"Paterson” to spokojna historia. W zamierzeniu jest celebracją poezji, kryjącej się w drobiazgach, zmianach, codziennych relacjach z innymi. To odtrutka na mroczne, trudne kino pełne problemów bądź akcji. To film, który powinien przepłynąć obok widza, jak obrazy obserwowane przez szybę miejskiego autobusu, jak mechaniczna gondola poruszająca się przez małe, zapomniane miasto.
Paterson słucha i pisze. Wyłapuje dialogi między pasażerami, rzucane mimochodem słowa obcych ludzi, zapamiętując jedno zdanie i śmiejąc się do rozpuku, gdy gdzieś znów je usłyszy. To jego codzienność. Pobudka o 6:30, niezmienna trasa dom-praca, parę godzin jazdy, kilka wersów w notesie, powrót do ukochanej kobiety, wieczorny spacer z psem, piwo w ulubionym barze. I tak w kółko.
Laura i Paterson nie są buntownikami - nie podważają systemu, akceptują życie takim, jakie jest. Mieszkają skromnie, nie mają specjalnych wymagań, są za to szalenie twórczy. […] Praktykowałem tai-chi z młodym chińskim mistrzem, który powiedział mi: Nigdy nie osądzaj ludzi. Być może sędziwa dama, która wydaje ci się niedołężną staruszką, kopnie cię w siedzenie, a śpiący na ławce starzec jest wybitnym astrofizykiem? Nie należy nigdy osądzać spotykane przez nas osoby. Świat jest nieskończoną tajemnicą - musimy być na niego otwarci, a nie zamykać się, ferując pochopne wyroki. "Nigdy nie osądzaj".
Zdaniem reżysera, Paterson "jest uosobieniem tolerancji i humanizmu". Nie osądza, nie wchodzi w konflikty, nie próbuje się nikomu przypodobać, rozmawia tyle, ile chce, nie zadręcza sobą otoczenia. To człowiek dla wszystkich miły, uczynny, wciąż ich ciekawy, gdy sam trzyma się na uboczu. Jest tak samo dostępny, jak i zamknięty. Dzieli świat na dwa - zewnętrzny i wewnętrzny. Lubi pobyć tylko ze sobą, siedzieć na ławce i patrzeć przed siebie. Ilu jest takich jak on, jak wielu z nas chciałoby być kimś takim?
Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl
Pisząc tekst, korzystałam z pressbooka polskiego dystrybutora obrazu - Gutek Film oraz wywiadu Jima Jarmuscha dla magazynu "Twój Styl".
