PiS przejął władzę w mediach publicznych i nazwał je narodowymi. Partia Kaczyńskiego utrudnia dziennikarzom dostęp do parlamentu. Wiele działań podejmuje w Sejmie pod osłoną nocy, a jej politycy myślą, że to wystarczy, by nikt się nie dowiedział, o tym czym się zajmowali. Tyle że to już tak nie działa. Już nie.
Wydaje się to co najmniej zadziwiające, ale posłowie PiS zdają się nie pamiętać, że od blisko dwóch dekad jest XXI wiek. Mamy internet, media społecznościowe i smartfony z możliwością streamingu dźwięku i obrazu. Wygląda na to, że przedstawiciele władzy uznali, iż plany zablokowania dostępu mediom do Sejmu załatwią sprawę i Polacy nie zobaczą rzeczy, dla PiS niewygodnych.
Wszystkie ręce na smartfony
A tu niespodzianka. Nie dość, że najpierw wszystkie media, oczywiście poza tymi sympatyzującymi z PiS, postanowiły w odpowiedzi zorganizować bojkot polityków, to sprawy w swoje ręce wzięli też posłowie opozycji. W ręce, a raczej w smartfony i media społecznościowe zostały wręcz zalane zdjęciami i transmisjami na żywo. Tym sposobem, spotkanie u Marszałka Senatu, które transmitować mogła tylko redakcja TVP, przez komórkę Sławomira Nitrasa z PO zobaczył "cały internet". – Byłem tak naprawdę jedyną osobą, która mogła to robić. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko wziąć telefon i transmitować – tłumaczył później poseł.
Facebookowa telewizja opozycyjna
– Rozpoczynamy nowy projekt „Tu jest Sejm”. Witamy z polskiego parlamentu. Będziemy codziennie o 19.30 przygotowywać prawdziwe wiadomości, a nie to, co się dzieje dookoła, jaka jest propaganda i zakłamanie – tymi słowami do widzów na Facebooku zwrócił się Michał Szczerba z PO, od którego zaczął się cały kryzys "medialny". Na portalu założono specjalny profil, na którym pojawiają się kolejne filmy posłów opozycji.
– Nie czuję się dziennikarzem, wrzucamy te filmy, bo dziennikarzom zabroniono przebywać tam, gdzie być powinni. Nie robimy tego dla przyjemności, tylko dlatego, że zostaliśmy zmuszeni – podkreśla w rozmowie z naTemat Cezary Tomczyk z PO. Były rzecznik prasowy rządu Ewy Kopacz przyznaje wprawdzie, że skoro ukończył Wydział Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW, to czuł chwilowe zadowolenie z pracy "trochę dziennikarskiej", ale zapewnia, że przede wszystkim jest politykiem. – A politykom, media muszą się przyglądać. Zwłaszcza teraz, gdy obecni rządzący, odcinają Polaków od wiedzy o tym, co robi władza – mówi poseł.
W oparach absurdu
No i chyba się trochę parlamentarna opozycja zapędziła w swoim entuzjazmie. Jak zaznacza sejmowa reporterka TVN24 Agata Adamek w rozmowie z portalem WirtualneMedia, chwilowo taka zamiana posłów w dziennikarzy jest na miejscu, bo dzięki temu można zobaczyć co dzieje się w parlamencie, ale na dłuższą metę jest to niebezpieczne. – Politycy nie są bezstronni i obiektywni, to oczywiste. Pokazują tylko to, co z ich punktu widzenia jest korzystne – zaznacza Adamek.
Wizja przyszłości? Wcale nie!
Wśród dziennikarzy rozpoczęła się na ten temat dyskusja na Facebooku, którą zapoczątkował były pracownik TVP Sławomir Matczak.
Większość z wymieniających poglądy, nie jest zresztą takim rozwojem sytuacji zaskoczona. – To się nazywa mobile jurnalism. To nie jest wizja przyszłości, to teraźniejszość. To trend dziennikarstwa wykładany na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku – zaznacza Piotr Maślak, dziennikarz, trener "mobile journalism" i wykładowca SWPS.
Kluczem do dziennikarstwa jest bycie świadkiem wydarzenia
– Mobile journalism, to pierwsze na świecie niezależne dziennikarstwo. Wystarczy telefon, inwestycja na poziomie 200 zł w sprzęt praz oprogramowanie i jeśli się widzi coś ciekawego, to można robić niezłe materiały – tłumaczy Maślak i podkreśla, że rozumie postępowanie posłów opozycji. – Mogli się podzielić czymś, do czego nikt nie miał dostępu i to właśnie zrobili – podkreśla.
Jego zdaniem za kilka lat większość materiałów będzie powstawać właśnie na smartfonach. Jak mówi – np. "New York Times"– już teraz, właśnie tak produkuje wiele internetowych treści. – To olbrzymia oszczędność pieniędzy i czasu, a dzięki mediom społecznościowym dociera się do niesamowitej liczby odbiorców – tak Maślak tłumaczy fenomen mobilnego dziennikarstwa.
Nie on jeden przyznał, że pilnie śledził relacje "smatfonowe".
Nic o nas bez nas
Dzięki internetowym wrzutkom dowiedzieliśmy się też, że pod osłoną nocy, policja na wniosek Straży Marszałkowskiej "odsunęła" od Sejmu pikietujących i postawiła barierki.
Władza nie może więc czuć się bezkarnie. Będzie czuła na plecach oddech prawdziwej, uczestniczącej demokracji i pozna całkiem nowy sposób komunikacji z politykami. Nie tylko z tymi z obecnego rządu. Nie od dziś wiadomo, że punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia i każda władza, ma czasem ochotę coś ukryć.
Obecna opozycja powinna pamiętać, że kiedyś ona może znaleźć się "pod ostrzałem" smartfonów. I bardzo dobrze. Bo politykom trzeba patrzeć na ręce, o czym PiS zdecydowanie zapomniał, odsuwając – jak się okazało tylko na chwilę – media od Sejmu. Oburzyło to zresztą nawet niektórych przedstawicieli partii rządzącej. Na szczęście są jeszcze smartfony.