Mieszkają w Polsce od lat. Często znają język, niektórzy nawet całkiem dobrze, choć polskie słowa brzmią w ich ustach bardzo twardo. Wyróżniają się też wyglądem, żaden z nich nie ma słowiańskiej blond czupryny i niebieskich oczu. I boją się, szczególnie po tym, co się stało w Ełku.
– Te wasze "ś”, "ć” czy "ści”, tego się nie da wymówić. Od lat łamię sobie na tym język – mówi Azzam. Do Polski przyjechał z Tunezji 7 lat temu. Jak mówi "za pracą i godniejszym życiem". Znalazł wszystko czego szukał i do kompletu jeszcze fajną dziewczynę. – Powinienem być szczęśliwy. I jestem. Ale boję się, że to wszystko któregoś dnia stracę. A przecież mój dom jest tutaj, w Polsce.
Pracuje ciężko po 9-10 godzin dziennie, skrawając baranie mięso i przygotowując kebaby. Azzam, dzień w dzień przychodzi do pracy. Mówi, że lubi to i lubi ludzi, którzy przychodzą do baru. Ma wielu stałych klientów takich, z którymi – jeśli jest czas – można zamienić kilka słów. – Takie coś więcej niż "dzień dobry, dwa falafele na wynos" – śmieje się. Ale to trochę śmiech przez łzy, bo Azzam się boi. O siebie i swoją narzeczoną. Bo zanim stanie za ladą i zacznie skrawać baraninę, nie raz w drodze do pracy usłyszy, że jest brudnym arabusem, który zaśmieca polskie chodniki.
"Najgorzej jak trafię na grupę kibiców"
– Chwast, ciapaty, brudas... Ile to razy słyszałem coś takiego pod swoim adresem? – pyta retorycznie. – Najgorzej, jak jest jakiś mecz Legii i akurat trafię na grupę kibiców. Nie lubię piłki nożnej, ale śledzę kalendarz rozgrywek, żeby wiedzieć, kiedy unikać niepotrzebnego wychodzenia na miasto – mówi Azzam.
Kiedyś w grupie kibiców rozpoznał mężczyznę, który wiele razy przychodził do jego baru. – Rozpoznał mnie. Ja jego też. Jego koledzy wyraźnie szukali zaczepki. Podeszli, zaczęli wyzywać, parę razy szturchnęli mnie. Nie pobili, ale bałem się. On też wyzywał. Ale nie szturchał, śmiał się tylko. Tydzień później przyszedł zjeść. Patrzył mi w oczy i mówił, że to tylko takie niewinne żarty były, żebym się nie przejmował – opowiada Azzam. – ale jak tu się nie przejmować? – dodaje.
O zamieszkach w Ełku słyszał, ale bardzo niechętnie to komentuje. – Wiem, że tam petardę Polak rzucił i jakiś Tunezyjczyk pchnął go za to nożem. Kto winny? Ta petarda pewnie była tylko niewinnym żartem. Ale może to był któryś już z rzędu niewinny żart w tym tygodniu? Straszne, co tam się stało, ale ja nie wiem, kto był bardziej winny. I nie chcę o tym mówić – kończy rozmowę.
Więcej światła na to wydarzenie rzuca Zahir. Tunezyjczykiem jest tylko w połowie. – Mama jest z Polski, ale też nie słowianką, pochodzi z polskich Tatarów. Ja się urodziłem pod Poznaniem, można powiedzieć, że jestem w 90 procentach Polakiem. Te pozostałe 10 procent to mój nos, ciemne włosy i czarne oczy – mówi smutno. To, co wydarzyło się w Ełku, ocenia bardzo krytycznie.
– Jakiś głupek stwierdził, że będzie bohaterem i rzuci petardą w obcych. Ale obcy mają już dość tych petard, dość zaczepek, dość pobić i gadek o "kozojeb...ch" – mówi Zahir. – Nie wiem, czy chcieli zabić, czy tylko postraszyć. Może to było zabójstwo, może wypadek. Ale jeśli mówimy o winie, to zginął chyba ten, który rzucił petardę, a nie jakaś niewinna staruszka, która akurat przechodziła obok, prawda? – odpowiada zaczepnie na pytanie o to, kto ponosi winę za wydarzenia w Ełku.
Jego zdaniem w Polsce mamy w tej chwili do czynienia z samospełniającą się przepowiednią. – Jeśli Arabów przedstawia się jako terrorystów, morderców i winnych całego zła tego świata, to w końcu takimi się staną. – Przecież to Arab zabił, prawda? To nieważne, że został sprowokowany. W świat idzie przekaz o islamskich mordercach z nożem. Zaraz jacyś narodowcy zaczną polowania na ulicach w ramach odwetu za Ełk, więc Arabowie zaczną nosić przy sobie broń, dojdzie do kolejnego wypadku, i następnych – snuje wizję Zahir.
Kuchnia tak, kultura nie
Zahir i Azzam są wyjątkami, bo większość imigrantów, których zapytaliśmy dziś o wydarzenia w Ełku zamyka się w sobie i mówi, że nie chce na ten temat rozmawiać. Ani o tym, czy czują się zagrożeni w Polsce. – Mieszkam tu i chcę mieć spokój, proszę mnie nie mieszać do tego – to najczęściej dziś słyszana odpowiedź.
– A ja im się nie dziwię – przyznaje Kuba Paprocki, którego spotykam na placu Wilsona pod kebabem. Właśnie wyszedł ze środka, w ręku trzyma swój lunch, placek owinięty wokół mięsa i warzyw. – Przecież oni się boją. Boją się tego, że jacyś łysi będą wyładowywać swoje frustracje na nich. Bo jakiś głupek będzie zazdrościł im pracy, choć sam przecież nie stanie przy ruszcie na wiele godzin. Jesteśmy otwarci na obcą kuchnię, w mniejszym stopniu na obcą kulturę, ale brak nam otwartości na obcych ludzi – dodaje.
On sam przychodzi do lokalu na placu Wilsona dość często. – Średnio raz w tygodniu, lubię to żarcie i mam po drodze – śmieje się. – Zawsze jest tu czysto, miło i przyjemnie, nigdy nie widziałem tu żadnego brudasa, no chyba, że pod lokalem siedzi jakiś bezdomny – mówi. O wydarzeniach w Ełku słyszał i podobnie jak Zahir jest przerażony tym, co tam się stało. Mówi wprost o obłędzie, w jaki zaczynamy wpadać.
– Nie jestem jakimś zwolennikiem multi-kulti, wygląda na to, że w Niemczech to się nie sprawdziło. Ale nie może być tak, że najpierw się zaczepia, a potem krzyczy "ratunku!”. Sam jest sobie winien, ten, który rzucił petardą, a teraz pewnie spłonie parę knajp, pobiją lub powieszą paru Arabów i będziemy mieli w Polsce dżihad – mówi Paprocki, który jest przekonany, że Arabowie bezkarnie nie dadzą się zaczepiać, a nienawiść będzie narastać.
Polska przedmurzem chrześcijaństwa
– Lubię kebab – mówi napotkany przy rondzie Radosława pan Andrzej. – Ale równie dobrze mogę zjeść placek po zbójnicku albo schabowego – dodaje. Obcych nie lubi, bo – jak mówi – zabierają Polakom pracę i... kobiety. – Tylko patrzeć, jak zamiast krzyży na kościołach będą półksiężyce, na to nie ma zgody, przecież Polska zawsze była przedmurzem chrześcijaństwa – mówi z dumą. Mówi o tym, że źle się stało, kiedy w Ełku ludzie wyszli na ulicę. – To było niepotrzebne, to nie policja jest naszym wrogiem. Ale rząd powinien stać na straży państwa i nie wpuszczać tu obcych z krajów arabskich – dodaje na koniec pan Andrzej.
Ile osób, tyle opinii. I Polska jest teraz trochę jak nasi rozmówcy – Kuba i Andrzej. Choć obaj wiedzą, że źle się stało, na problem mają dwa zupełnie różne punkty widzenia.