
Wizyta duszpasterska w okresie bożonarodzeniowym to głównie polski zwyczaj. Kolędę obchodzimy jednak różnie. Są miejsca w Polsce, gdzie ksiądz nie otrzyma pieniędzy. Są takie, gdzie kopertę dostają także ministranci, a nawet organista. – Ja sam byłem ministrantem w parafii rodzinnej pod Tarnowem. Pamiętam, że za pieniądze, które mi dawano, można było kupić potem parę książek – mówi o swojej młodości w rozmowie z naTemat ojciec Jacek Mądel. Niestety, dla niektórych z ministrantów łatwy zarobek staje się ważniejszy od posługi.
Te historie w rozmowie z naTemat potwierdza ojciec Krzysztof Mądel. Jak tłumaczy, zwyczaje kolędowe są różne w całej Polsce i nie inaczej jest w kwestii dawania pieniędzy ministrantom. – Na południu Polski, na Śląsku, to tak. Ale np. opolska diecezja miała inny zwyczaj. Biskup Nossol (już emerytowany – red.) w ogóle zabraniał, żeby nawet księża coś dostawali, więc przypuszczam, że ministranci też nic nie mieli – opowiada.
Ja sam byłem ministrantem w parafii rodzinnej pod Tarnowem. Pamiętam, że można było kupić potem parę książek. A jak już byłem w średniej szkole, a może jeszcze w szkole podstawowej, to kupiłem rosyjską aparaturę do sterowania modeli. To był wielki sukces. To oczywiście nie były wielkie pieniądze, ale gdzieś tam coś dorobiłem i potem puszczałem szybowce. To były lata osiemdziesiąte, wtedy trudno było jakąkolwiek elektronikę znaleźć.
Pieniądz przyciąga jednak do ministrantury dzieci i młodzież, która niekoniecznie myśli w pierwszej kolejności o Bogu. – Ministranci często stają się wzorowymi ministrantami, którzy wypełniają swoje dyżury w kościele, czyli przychodzą w niedzielę na mszę i jeszcze w tygodniu na jedną czy dwie, ale zazwyczaj są nimi do czasu kolędy, a później zaczynają to zaniedbywać. Czyli wiedzą, że jak będą wzorowi, to prefekt ich wyznaczy do tej rundy kolędowej. Później niektórych gorliwość słabnie – mówi duchowny.
Napisz do autora: piotr.rodzik@natemat.pl
