Walka o demokrację jest trudna, czasem krwawa; na dwa kroki do przodu przypada krok do tyłu – w ten sposób stępujący prezydent USA Barack Obama, żegnając się z Białym Domem, podziękował wyborcom, rodzinie i współpracownikom. Zapewnił, że pokojowo przekaże władzę swojemu następcy Donaldowi Trumpowi.
– Gdybym wam powiedział osiem lat temu, że Ameryka wyjdzie z wielkiej recesji, odnowi przemysł motoryzacyjny, stworzy tyle nowych miejsc pracy, otworzy nowy rozdział z Kubą, zamknie irański program budowy broni nuklearnej, zlikwiduje inicjatora zamachów z 11 września, zalegalizuje małżeństwa jednopłciowe i zapewni dostęp do ubezpieczenia zdrowotnego 20 mln Amerykanów, powiedzielibyście, że te cele są za wysokie. Ale to jest właśnie to, co zrobiliśmy – mówił Obama do zgromadzonych.
Wśród sukcesów USA w ostatnich latach wymienił rozwój gospodarki, spadek ubóstwa, niższą stopę bezrobocia, czy to, że koszty opieki zdrowotnej rosną najwolniej od 50 lat. – Ale jeśli ktoś wymyśli system lepszy niż Obamacare, sam go publicznie poprę. O ile to uczyni życie ludzi lepszym – zadeklarował.
Prezydent przyznał, że nie wszystko działa tak, jak powinno. Nadal występuje rozwarstwienie w zarobkach. Dlatego zaapelował o stworzenie paktu społecznego, który zapewni dzieciom dostęp do edukacji, czy pracownikom godne płace.
Jako zagrożenie dla Ameryki i demokracji, Obama wymienił postawy rasistowskie i zmniejszenie zaufania do instytucji publicznych. Dużo mówił także o zmianach klimatycznych.
Odchodzący prezydent zapewnił, że za 10 dni świat będzie świadkiem pokojowego przekazania władzy. Zapewnił administrację Donalda Trumpa, że jego rząd przekaże obowiązki płynnie, bo przez USA wciąż swoją wielkie wyzwania, którym trzeba sprostać.
Na koniec zwrócił się do narodu. – Moi drodzy Amerykanie, to był zaszczyt wam służyć - powiedział. Zapewnił też, że nadal będzie służyć dobru narodu. – Mam do was ostatnią prośbę jako prezydent. Proszę was byście wierzyli, nie w moją zdolność do wprowadzania zmian, ale w waszą – apelował. Przemówienie zakończył hasłem z kampanii wyborczej: "Yes, we can" .