Maluch XXI wieku, Volkswagen up! – miejski maruderek
Michał Mańkowski
09 lutego 2017, 08:44·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 09 lutego 2017, 08:44
Volkswagen up! to trochę taki pół-samochód. Raz – pod względem rozmiaru, dwa – ceny, trzy – funkcjonalności, których jak na typowo miejskie auto trochę w podstawowej wersji zabrakło. To lekko designerskie auto zdecydowanie bardziej dla młodych i nowoczesnych niż starszych i tradycyjnych. Oto 5 momentów z tym niewielkim miejskim maruderkiem od Volkswagena.
Reklama.
1. Rozmiar
Kwestia kluczowa w przypadku auta do miasta. Ma być małe, zwinne, potrafiące się wcisnąć tam, gdzie inni nawet nie pomyślą spróbować. I dokładnie taki jest volkswagen up!. Ma zaledwie 3,6m długości, co w praktyce oznacza tyle, że jeśli tylko na parkingu jest miejsce do zaparkowania, prawie na pewno się tam wciśniemy. Pobić może go pewnie tylko smart. Ile to razy, szukając wolnego miejsca pod blokiem, widziałem lukę, podjeżdżałem tam z nadzieją i radością, że „tak, tak, jest”, tylko po to, by po chwili odjechać rozczarowany, bo jednak nie udało się wcisnąć? Ile to razy, sunąć powoli miastem, rozglądałem się za wolnym miejscem, które owszem – było, ale nie tak duże, by szybko i bezpiecznie wcisnąć się w nie prosto z ulicy? To problemy, które kierowca up-a! ma z głowy.
Testowany model był w wersji 5-drzwiowej. Jeśli planujecie wozić kogoś z tyłu, to po prostu must-have. Miejsca nie ma tam wybitnie dużo, ale na miejskie dystanse wystarczy. No chyba że kierowca jest dość duży i mocno odsunie fotel do tyłu. Drugi rząd jest usytuowany trochę wyżej niż pierwszy. Poza tym wersja 5-drzwiowa lekko różni się wizualnie od 3-drzwiowej – inaczej poprowadzono linię okien. Do tego dochodzi nieduży bagażnik. W sam raz na przywiezienie zakupów z supermarketu.
2. Design
Volkswagen up! swoim wyglądem i odważną kolorystką (producent na swoich stronach poza złotą, promuje także wersję jasnoniebieską) pasuje bardziej do młodych, nowoczesnych osób. Raczej niepodrabialny wygląd z przodem, który wygląda może trochę jak twarz buldoga – lekko „zkwaszona”. Jak na miejskiego malucha, jego wygląd fajnie można doprawić felgami. Do wyboru jest aż dziewięć rodzajów obręczy w pięciu wersjach kolorystycznych. Można przebierać w rozmiarach – od 14-calowych, aż po 17-calowe, które przy aucie tych rozmiarów wyglądają już nieźle.
Sam samochód przypominał mi trochę grę „Autka”, którą godzinami katowałem z kuzynem w dzieciństwie. I rozmiarem, i zwinnością, i kolorystyką.
Design w środku jest dwojaki. Przyjemna w dotyku deska rozdzielcza oraz kierownica jest taka, jak auto na zewnątrz. Nowoczesna i świeża. Ze środkowym panelem podzielonym na część tradycyjną (pokrętła i guziki) oraz elektroniczną (wyświetlacz) – o tym więcej w następnym podpunkcie. To, co znajduje się poniżej, jest już bardziej tradycyjne. Drążek zmiany biegów, hamulec ręczny, dużo typowego plastiku, mało przycisków i spore oraz sensowne schowki.
3. Telefon
To jedna z ciekawszych rzeczy w całym up-ie!. Gdy obierałem auto i poza kluczykami oraz dokumentami dostałem iPhone’a, na początku nie wiedziałem o co chodzi. Chwilę potem wszystko było już jasne. Telefon ze specjalną aplikacją dedykowaną dla tego samochodu, staje się częścią naszego komputera pokładowego. Telefon montujemy w specjalnym uchwycie z ładowarką (szkoda, że nie jest to stacja dokująca z prawdziwego zdarzenia), odpalamy aplikację i przed oczami wyświetlają się nam się podstawowe parametry: nawigacja, radio, spalanie. Wszystko samo w sobie jest rozwiązaniem intrygującym i współgrającym z wizerunkiem nowoczesnego, designerskiego auta, ale nie wiem, czy wygodnym.
Poza tym wielkie ukłony i podziękowania dla osoby, która wpadła na pomysł komunikatu podczas wysiadania z samochodu: „Pamiętaj o telefonie”. Nie zliczę, ile to razy wracałem się na parking po zostawionego smartfona.
4. Dodatki
Od auta tego typu nie ma się nie wiadomo, jakich oczekiwań, względem właściwości jezdnych. Ma być małe, zwinne, praktyczne, wygodne, niezawodne. W tej wersji brakowało mi jednak paru rzeczy, które jak na taki samochód, powinny być oczywistością. Nie znaczy to, że ich nie ma w ogóle. Można je mieć, ale za dopłatą. Tymczasem tutaj przydałyby się w standardzie. O czym mowa? Chociażby o automatycznych światłach. Aż dziwne, że są jeszcze samochody, które nie mają tego w standardzie. Nie pamiętam już kiedy to musiałem pamiętać o tym, by przy wejściu i wyjściu z samochodu przekręcać pokrętło do obsługi reflektorów.
Co dalej? Kamera cofania. Okej, auto jest małe i wpasuje się prawie wszędzie, ale to nie znaczy, że kierowca jest w stanie zrobić wszystko „na ślepo”. Ba, często manewrując nim przy ciaśniejszych miejscach, potrzeba jej nawet bardziej. Dlatego szkoda, że w typowo miejskim aucie, nie ma kamery cofania w standardzie. Można ją jedynie dokupić. Podobnie jest ze zwykłym czujnikiem parkowania, który także jest opcją dodatkową. I dalej kierownica. Choć bardzo przyjemna w dotyku, była bez jakichkolwiek przycisków do sterowania autem. Szczegół, ale praktyczny, za który musimy dodatkowo zapłacić.
5. Jazda
1-litrowy silnik o mocy 75 koni mechanicznych rozpędza auto do pierwszej setki w 13,5 sekundy. Wciśnięcie gazu do dechy nie skutkuje żadną dynamiczną reakcją, ale auto zaskakująco żwawo radzi sobie przy prędkościach powyżej 100km/h. Rozczarowało mnie trochę natomiast spalanie. Przy aucie o takim przeznaczeniu i takich rozmiarach, spodziewałem się czegoś niższego. Tymczasem komputer pokładowy po tygodniu jazdy po Warszawie pokazywał spalanie na poziomie 6,2l/100km.
Volkswagen up! jest dostępny w trzech wersjach wyposażenia: Take up!, move up! i high up!, oraz z 1-litrowymi silnikami benzynowymi o mocy od 60 do 90 koni mechanicznych. Choć wszystkie modele mają 5-stopniowa manualną skrzynię biegów, trzy z jednostek są dostępne ze skrzynią ASG. Co to za wynalazek? To manual, który zachowuje się niejako jako automat. Przekładnia może przejąć od kierowcy wybór odpowiedniego biegu i włączanie sprzęgła. Sama wybiera odpowiedni dla sytuacji bieg. Testowany model miał zwykłego manuala, więc nie wiemy, jak sprawdza się to dość specyficzne rozwiązanie.
Ceny za Volkswagena up-a! zaczynają się od 37 tys. zł za najsłabszą i „najbiedniejszą” wersję. Jest też kilka wariantów około 40-45-tysięcznych i te lekko przekraczające 50 tys. zł, które można jeszcze podbić odpłatnymi dodatkami. I o ile w tym pierwszym przedziale cenowym up! może być kuszącym wyborem dla kogoś, kto szuka typowo miejskiego i nowocześnie wyglądającego auta, to wydatek powyżej 50 tys. zł już by mnie mocno zastanowił. Up! to samochód, który ciekawie wygląda, doskonale spełnia swoją funkcję, ale w podstawie brakuje mu paru rzeczy, o które aż się prosi.