Monika Rudzińska postanowiła wyruszyć w podróż życia po Polsce.
Monika Rudzińska postanowiła wyruszyć w podróż życia po Polsce. Archiwum autorki

Kiedy w mojej głowie narodziła się myśl, żeby pokazać Polskę z lotu ptaka, szybko stała się ona wielkim marzeniem, które postanowiłam za wszelką cenę zrealizować. Zebrałam pieniądze, zakupiłam drona, przygotowałam samochód oraz resztę potrzebnego sprzętu i... wyruszyłam.

REKLAMA
Artykuł jest materiałem nadesłanym przez czytelniczkę
Oczywiście dokonałam tego stricte bardzo po kobiecemu: najpierw wszystko skrupulatnie zaplanowałam, po czym na dzień przed wyjazdem, spontanicznie i z lekką dozą szaleństwa, całkowicie zmieniłam trasę podróży. Jej poszczególne punkty rozpisałam sobie tylko na pierwszych pięć dni, podczas których miałam dotrzeć do ujścia Wisły. Wiedziałam też, że potem chcę udać się do Elbląga, Malborka oraz na Warmię i Mazury. Później jednak plan się skończył i zaczęłam działać spontanicznie, czyli po prostu szukałam ciekawych miejsc, licząc trochę też na odnalezienie takich, które ukryte gdzieś w nieznanych zakątkach, sama będę mogła jako jedna z nielicznych odkryć. Kiedy więc miałam wolną chwilę, wrzucałam informacje do internetu i... planowałam dalszy ciąg podróży.
W ciągu dwudziestu dni przejechałam 5000 km, sfilmowałam mnóstwo przepięknych miejsc i odwiedziłam niezliczoną ilość polskich regionów. Dzienna długość pokonywanej przeze mnie trasy była różna i zależała od wielu czynników. Musiałam cały czas kontrolować pogodę, bo zależało mi przecież głównie na ujęciach z lotu ptaka, które wymagają słonecznej aury.

Lista najciekawszych miejsc

"Każde odwiedzone miasto, rejon były wyjątkowe - począwszy od tych turystycznych aż po te mniej znane.
- największa elektrownia wodna w Polsce w Żarnowcu
- zamek w Łapalicach
- mazurskie jeziora
- ruchome wydmy
- "wiadukty północy" w Stańczykach
- szumy nad Tanwią
- zamek w Mosznie
- zamek w Niedzicy
- skansen w Sanoku
- zapora w Solinie
- dzicz Bieszczadzka
- kopalnia soli w Wieliczce
- Stary Rynek w Krakowie
- półwysep Helski
- Błędne Skały
- najbardziej kręta droga w Polsce na trasie Sanok - Tyrawa Wołoska"

Czasami więc wystarczało, że pokonałam tylko sto kilometrów, docierałam do celu, który obrałam i robiłam sobie przystanek – odpoczywałam. Nierzadko jednak, w pogoni za tym słońcem, przemierzałam trzysta, a nawet czterysta kilometrów w ciągu doby, w tym swoim szalonym obłędzie jeżdżąc nawet nocą, aby tylko móc wykonać dwuminutowe ujęcie, na którym mi zależało.
logo
Pierwszy cel podróży – wydmy w Łebie.
Ten spontaniczny przebieg trasy, nie wykluczył jednak zdroworozsądkowego przygotowania się na wszelkie konieczności i codzienne potrzeby. Połowę mojego małego autka przerobiłam na sypialnię z garderobą i mini gabinetem, a druga część przekwalifikowana została na kuchnio-jadalnię.
To właśnie ta ograniczona do minimum przestrzeń życiowo-samochodowa, spowodowała też, że w podróż po Polsce musiałam wyruszyć sama, choć tak naprawdę samotna nie byłam. Towarzyszyły mi przecież otaczające mnie wszędzie piękne krajobrazy, zwierzęta i ludzie, tworzący lokalne społeczności. W rzeczywistości doskwierał mi tylko brak możliwości podzielenia się przeżytymi emocjami. Najczęściej jednak nie miałam nawet czasu zastanawiać się nad brakiem towarzystwa. Tyle innych rzeczy mi je rekompensowało...
logo
Wstawałam zazwyczaj bardzo wcześniej – rekordową godziną była trzecia rano, choć wydawało mi się to wtedy niewiarygodne – budziłam się z przyjemnością. Szybko opłukiwałam sobie twarz wodą z baniaka, który napełniałam na stacjach benzynowych – zanim jednak wpadłam na ten pomysł, moja pierwsza kąpiel odbyła się w jeziorze, zdecydowanie stając się niezapomnianym przeżyciem. Potem mycie zębów, ogarnięcie włosów i najprzyjemniejszy rytuał, czyli kawka; rozkładałam sobie leżaczek, obok na małej gazówce grzała się woda, wokół śpiewały ptaki, a ja czułam się bardzo szczęśliwym człowiekiem.
logo
W ciągu dnia z kolei brak towarzysza podróży niwelowały mi rozmowy ze spotykanymi w różnych miejscach ludźmi. Kiedy byłam na Mazurach, wpadłam bowiem na pomysł, aby równolegle z filmem krajoznawczym, nagrywać drugi reportaż o charakterze sondy społecznej, w którym pytałam wybrane osoby: za co kochają Polskę? Od tego momentu celem dodatkowym mojej podróży stało się poznawanie i rozmowy z jak największą ilością ludzi. Nie wybierałam ich przy tym według jakiegoś określonego schematu – wręcz odwrotnie, kierowałam się tylko swoim wewnętrznym instynktem i jakoś tak intuicyjnie zazwyczaj udawało mi się trafiać na takie jednostki, które rzeczywiście miały „coś” do powiedzenia.
logo
Dostrzegłam przy tym, że zdecydowanie częściej potrzebę uzewnętrzniania swoich przemyśleń, posiadają te osoby, które swoją indywidualność manifestowały również barwnością i nieprzeciętnością wyglądu czy ubioru. Właśnie z takimi ludźmi łatwiej mi było nawiązać relacje czy stworzyć trwalszą więź. Z niektórymi z nich kontaktowałam się też już po zakończeniu podróży.
logo
Zupełnie inaczej natomiast wyglądały wieczory, gdyż do głosu dochodziło tu najczęściej zmęczenie całodzienną podróżą. Szukałam więc tylko bezpiecznego miejsca na nocleg i po prostu kładłam się spać w mojej adaptowanej sypialni samochodowej. Kiedy wyruszałam w trasę, „po cichu”, gdzieś w głębi duszy liczyłam na gościnność Polaków - miałam nadzieję, że poznawani po drodze ludzie, słysząc moją historię, z chęcią będą proponować mi nocleg.
No niestety, zderzenie z rzeczywistością okazało się dość brutalne, ale i prozaiczne; najczęściej przecież odwiedzałam miejsca typowo turystyczne, gdzie mieszkańcy utrzymują się głównie właśnie z takich osób, jak ja, więc dlaczego właściwie jakaś tam szalona dziewczyna z kamerą i aparatem, miałaby stanowić wyjątek i nocować za darmo. Jednak wcale nie żałuję tych nocy i poranków, spędzanych w samochodzie, gdzieś nad rzeką czy w lesie, bo to one właśnie nadały mojej podróży takiego magicznego, trochę dzikiego klimatu i w moich wspomnieniach pozostaną na zawsze jako cudowne przeżycie.
logo
Wyruszając w Polskę, starałam się być więc gotowa na wszystko, na każdą życiową ewentualność - bałam się jedynie takich sytuacji, na jakie wpływu mieć potencjalnie nie będę, a wśród nich najbardziej jakiś kolizji czy wypadku samochodowego. Takich ekscesów na szczęście uniknęłam, ale zgodnie z moimi przewidywaniami i obawami, podróż wcale nie obyła się bez przeszkód. Z najpoważniejszą z nich musiałam zmierzyć się w Kazimierzu Dolnym, gdy nagle w moim niezawodnym dotąd samochodzie zapaliła się czerwona, ostrzegawcza lampka kontrolna, która mnie – kobietę, wystraszyła i w głowie uruchomiła guziczek pod nazwą: panika. Z przerażeniem w oczach, wybłagałam najbliższego, odnalezionego jakimś cudem w pobliżu mechanika, aby zdefiniował mi tą lampkę alarmową i ocenił czy mogę jechać dalej albo naprawił usterkę. Usłyszałam: „za mała siła ładowania. Ja bym nie ryzykował dalszej jazdy”.
logo
No tak, przecież przez cały ten czas, to moje autko, a przede wszystkim akumulator pracowały na najwyższych obrotach, bo tu ładowałam wszystkie sprzęty, podpinając pod niego chwilami nawet cztery albo i pięć urządzeń jednocześnie, więc nic dziwnego, że jego moc była silnie nadwyrężona.
Zadzwoniłam do znajomego mechanika. I to jego opinia zdecydowała o dalszych losach mojej podróży; stwierdził on bowiem, że dopóki ta lampka nie świeci się cały czas, nic strasznego stać się nie może - muszę tylko ograniczyć ilość urządzeń, jakie z tego ładowania korzystają. Wyłączyłam radio i klimatyzację, a następnie… ruszyłam dalej. Oczywiście od tego czasu musiałam zapomnieć o ładowaniu moich sprzętów w drodze i najczęściej „pożyczałam” prąd z McDonalds'a.
logo
Kolejną przeszkodę, również całkowicie ode mnie niezależną, napotkałam dopiero w Licheniu. Bardzo zależało mi, aby nagrać z lotu ptaka całą bazylikę, ale zauważyłam, że teren jest monitorowany – nie chciałam więc ryzykować jakichś sankcji prawnych, ale postanowiłam zdobyć zgodę na takie uwiecznienie tego miejsca. Niestety nie udzielono mi pozwolenia. Próbowałam telefonicznie – również się nie udało. Praktycznie już miałam się poddać, gdy wpadł mi do głowy jeszcze jeden pomysł: napisałam maila, w którym przedstawiłam historię swojej podróży i wyraziłam ogromną chęć sfilmowania bazyliki. No i ta metoda poskutkowała: uzyskałam pozwolenie i mogłam „legalnie” użyć swojego drona.
logo
Najgorszym wspomnieniem, jakie jednak wiążę się z moją wyprawą, było zatrucie pokarmowe, do którego doszło właśnie w Licheniu. Na szczęście, zanim pojawiły się objawy, zdążyłam dojechać do Poznania, gdzie nocowałam u koleżanki. To była straszna noc, po której stwierdziłam, że mój organizm chyba już zaczyna się buntować przeciwko temu koczowniczemu stylowi życia i czas wracać.
logo
Bliskość domu dodała mi dodatkowej mocy, a jak zobaczyłam tablicę: Złocieniec, uśmiech już nie schodził mi z twarzy. Zrobiłam sobie jeszcze trzy „rundki” po mieście a później pojechałam już prosto do swojego mieszkania, po czym od razu położyłam się spać. Następnego dnia zaczęły się euforyczne przywitania. Spotykałam wielu, nawet nieznanych mi dotąd ludzi, którzy gratulowali mi pomysłu i pozytywnie komentowali wyprawę.
logo
Ta podróż wiele też zmieniła we mnie samej. Planując ją i organizując, za podstawowy cel przyjęłam nagranie filmu, pokazującego Polskę z lotu ptaka. Jednak wyjazd ten uświadomił mi również, że podróże są moją pasją. Wraz z kolejnymi, przebywanymi kilometrami, budziło się we mnie coraz silniejsze pragnienie odkrywania nowych miejsc, zwiedzania i dalszych wypraw. Od tamtego czasu cały czas gdzieś tam krążę, a to „krążenie„ wzbogaca moje doświadczenia i sprawia ogromną przyjemność, dając siły na kolejne wojaże. Choć zawsze z radością wracam do domu, to jednak jest on tylko takim bezpiecznym przystankiem, gdzie można przyjechać, odpocząć, zregenerować siły, przeanalizować odbytą podróż na spokojnie i … przygotować się do kolejnej, bo nie wyobrażam już sobie teraz życia bez podróżowania.
To ono bowiem, wraz z fotografią i filmem, wzbogacają i kształtują moje życie. I wszystko to przy tym nie odbiega od siebie zbyt daleko, a wręcz przeciwnie – raczej łączy się w całość i to jest właśnie dla mnie wyjątkowe. Myślę, że do sześćdziesiątki zwiedzę cały świat. Trzeba tylko pokonać kilka przeszkód – przede wszystkim finansowych; gdyby nie one to zapewne całe, moje życie byłoby jedną wielką podróżą, a domem droga.
logo
Ludzie często szukają pasji tam, gdzie jej nie ma – jakoś tak na siłę. Ja uważam, że jest ona ukryta głęboko, we wnętrzu każdego z nas i czeka na odpowiedni moment, aby się ujawnić. W moim przypadku, od zawsze tkwiło we mnie gdzieś w środku poczucie, że fotografia będzie częścią mojego życia – to właśnie bowiem aparat pozwalał mi się zrelaksować, sprawiał, że byłam radosna i zadowolona z siebie. Mimo że wykonywałam przy tym wiele innych zajęć, w pewnym momencie fotografia jakoś tam samoistnie stała się najważniejsza i szybko z pasji przerodziła się w sposób zarabiania na życie.
"Strzałem w dziesiątkę" okazała się dla mnie oferta pracy w Ośrodku Rehabilitacyjno-Edukacyjno-Wychowawczym w Gudowie. To dzięki niej w moim rozwoju zawodowym nastąpił ogromny progres, a przy tym dostarcza mi ona wiele radości, bo mogę łączyć w niej zarobkowanie ze swoją pasją i w ten sposób coraz szerzej rozwijam skrzydła. To ona też sprawiła, że teraz jestem rzeczywiście szczęśliwą, młodą kobietą – może jeszcze nie do końca niezależną, ale wciąż dążącą do tej pełnej niezależności i jest mi z taką sobą bardzo dobrze…"
Chciałabym bardzo, aby moja historia pokazała ludziom, że warto być odważnym i realizować swoje marzenia; słuchać głosu swojego serca i podążać za nim. Ja tak robię. I choć rozum często podpowiada mi inne rozwiązania, wsłuchuję się gdzieś głęboko w swoje wnętrze, w to, co czuję i właśnie tym się kieruję. Jeśli bowiem ma się pasję, wszelkie trudności można przezwyciężyć, ale realizując marzenia niczego nie tracimy – zyskujemy jednak wspomnienia, których nigdy nikt nam nie zabierze. A kiedy życie staje się trudniejsze, to właśnie te wspomnienia mogą dawać siłę, aby pokonać stojące na drodze przeciwności.