Uderzenie w drzewo najbezpieczniejszą opcją dla limuzyny premier Beaty Szydło?
Uderzenie w drzewo najbezpieczniejszą opcją dla limuzyny premier Beaty Szydło? Kadr z "Wiadomości" TVP
Reklama.
Szef MSWiA odpowiada:
Mariusz Błaszczak

Tak są szkoleni kierowcy. Bo gdyby było tak, że to samochód pułapka, że znajdowałyby się w nim ładunki wybuchowe, to doszłoby do tragedii.

To zdaje się uzgodniony przekaz dnia, wygłoszony przez Mariusza Błaszczaka w "Sygnałach Dnia", a Jarosława Zielińskiego w Radiu ZET. Obaj politycy starali się usprawiedliwiać finał piątkowego wypadku z udziałem premier Beaty Szydło. W wyniku uderzenia w drzewo złamań obu nóg doznał jadący z polityk funkcjonariusz Biura Ochrony Rządu. Beata Szydło została lekko poturbowana. Że nie skończyło się gorzej, zdecydował łut szczęścia. Pozostało pytanie czy tak powinien wyglądać finał profesjonalnej akcji. W naTemat.pl odpowiada na te pytania dr Tomasz Białek, były dyrektor w Biurze Ochrony Rządu
Może zamiast narażać bezpieczeństwo pani premier, lepiej byłoby, gdyby limuzyna zepchnęła skręcającego pod zderzak fiata seicento?
Dr Tomasz Białek: Nie mogło być mowy o żadnym taranowaniu, spychaniu kogokolwiek. To są jakieś porady pseudoekspertów, którzy naoglądali się hollywoodzkich produkcji. Na miejscu zdarzenia były też inne samochody. Priorytetem BOR jest ochrona najważniejszych urzędników państwowych, co nie znaczy, że jadący konwój z nimi, nawet uprzywilejowany jest zwolniony ze wszelkiej odpowiedzialności. Nie może narażać przechodniów czy innych kierowców na przykład ratując premiera z opresji. BOR może odeprzeć siłą jedynie ewidentny atak, którego w tym wypadku nie było o tym mowy.
W jakiej sytuacji może to nastąpić. Wiceminister także powtórzył, że "seicento zachowywało się podobnie jak samochód pułapka"? Przypomnijmy, że audi którym poruszała się premier waży około 3 ton. Z kolei seicento wraz z kierowcą to nie więcej jak 900 kilogramów. Kierowca fiata dopiero rozpoczynał manewr skrętu. Jeśli doszłoby do kontaktu, ciężka limuzyna odepchnęłaby go jak zabawkę.
To nieporozumienie, które nie powinno być nagłaśniane. Instrukcje opisujące taktykę służby chroniącej premiera wobec realnego zagrożenia ze strony napastników nie są komentowane i ujawniane. To oczywiste, że celem ochrony jest obalenie, unieszkodliwienie agresora za wszelką cenę. Zasmuca mnie, kiedy urzędnicy zaczynają dywagować, kto i jak mógł spychać auto czy też nie.
Tymczasem niektórzy eksperci uważają, że kierowca powinien wykazać się większym kunsztem, a już na pewno nie skończyć z ważnym pasażerem na drzewie.
Rzeczywiście, funkcjonariusz podjął decyzję, lecz nie był to udany manewr. To nie wszystko co złe. Takie wypadki są uważnie analizowane za granicą. Już otrzymałem komentarze, że państwo i procedury źle wypadły podczas tego testu. Nie chodzi mi o to, czy premier odniosła mniej czy bardziej dotkliwe obrażenia. Ważne, że przez kilka godzin nie mogła brać udziału w rządzeniu. Gdzie był wtedy najważniejszy człowiek po niej w rządzie? Na demonstracji na Krakowskim Przedmieściu.
Minister Mariusz Błaszczak zapewniał dziennikarzy, że pomimo udziału w "miesięcznicy smoleńskiej" był w stałym kontakcie z kluczowymi współpracownikami i osobami w rządzie.
Tak, wysyłał SMS-y ręką w kieszeni płaszcza, choć powinien organizować sztab kryzysowy, czyli na poważnie rozwiązać problem.
Po co właściwie BOR pędzi z VIP-ami przez Polskę. Nie lepiej dla wszystkich będzie jeździć znacznie wolniej, ale bezpieczniej?
Dochodzimy do sedna sprawy. Właśnie tego nie rozumieją politycy. Ochrona zostaje przydzielona kluczowym urzędnikom dla zabezpieczenia strategicznych możliwości podejmowania decyzji w państwie. BOR chroni ministra, premiera i prezydenta, a nie Antoniego, Beatę, Andrzeja czy Bronka. Tymczasem politycy, niezależnie od opcji politycznej, traktują to jak dodatkową usługę, która się należy ich osobom w pakiecie.
Widział Pan, jak jeżdżą premier Japonii czy Angela Merkel. Z pewnością nie należą do mniej zajętych, ale ich kierowców jakoś nie ponosi brawura. Świadczą o niej przedstawione przez ministra Błaszczaka statystyki. Biuro Ochrony Rządu posiada flotę około 300 aut, co roku dochodzi do 20-30 zdarzeń z ich udziałem.
Regułą są naciski na kierowców, aby trasę, która na spokojnie zajęłaby trzy godziny, pokonać w dwie. Bo ktoś tam źle zaplanował dzień urzędnika, albo wręcz lekkomyślnie i z premedytacją skraca czas podróży z bezpiecznego do szalonego tempa. A potem jest presja: panowie zapalajcie bomby, bo musimy zdążyć, bo od tego jesteście.

Napisz do autora: tomasz.molga@natemat.pl