Maria Skłodowska-Curie. Naukowczyni. Polka. Matka. Żona. Kobieta. Postać, którą znamy, o której dużo wiemy. W końcu to nasza rodaczka. Po seansie filmu Marie Noelle łatwo zrozumieć, że posiadana na jej temat wiedza była w gruncie rzeczy ograniczona. I że najwyższy czas ją poszerzyć.
Pasja i miłość
Marię poznajemy w chwili zawodowego rozkwitu. Na spółkę z mężem Pierrem Curie i Henrim Becquerelem zdobywa Nagrodę Nobla. Za odkrycie promieniotwórczości. Jest rok 1903. Skłodowska zostaje pierwszą kobietą - naukowcem wyróżnioną przez komitet noblowski (wkrótce przejdzie do historii jeszcze raz, i jako kobieta i jako naukowiec). Nagroda trafia do rąk Ireny, starszej córki, która później biega z nim po ogrodzie. Medal, za jaki wielu dałoby się pokroić, nie robi na jej matce większego wrażenia. Czym jest przy migoczącym niebieskim światełku radu?
Sława to żart. Fasadami świata Marii są miłość i pasja. Życie rodzinne miesza się z długimi godzinami w laboratorium. Nie wyobrażajmy sobie jednak niczego, co by je przypominało. Stanowiska pracy noblistów wcześniej zajmowały trupy. Ponure wnętrza sprzyjają skupieniu, z którego wyrwie zapach nienaturalnej wielkości kwiatów i gorące dyskusje. Albo tragiczne wieści.
Paul Langevin, przyjaciel rodziny, zjawia się w strugach deszczu i oznajmia: "Pierre miał wypadek. Nie żyje". Maria zdaje się w to nie wierzyć. Dopiero przecież czule całował ją na "do widzenia". Myślami cofa czas, słyszy odgłos jego kroków. Nawet kiedy staje nad ciałem męża, wciąż liczy, że to tylko zły sen. Chce wierzyć, że nadal jest obok. Musi. Bez niego czuje się bezsilna i niewiele warta.
Być kobietą
Świat gna do przodu. Maria wie, że nie może się nad sobą wiecznie użalać. I wie, że nie będzie robił tego świat. Dla siebie, dla córek, a zwłaszcza dla Pierre'a bierze się w garść. Miłość to siła napędowa. Pasja stanowi drugą. Rozpacz musi wreszcie ustąpić im miejsca. Polka dzielnie stawia czoła nie tylko jej, ale i swoim kolegom po fachu. Oni mają siłę fizyczną, ją umacnia siła argumentów. Spokojnie i konsekwentnie przebija "szklany sufit".
Na początku XX wieku kobiety miały tyle do powiedzenia, co wieszak na kapelusze, którymi się przechwalały. Emancypacja? Wymysł! Dom, dzieci - to jedyne, prawidłowe obowiązki żony i matki. Maria też nią była, ale za nic miała konwenanse. Nie obchodziło jej, co ludzie powiedzą. Ani kiedy walczyła o katedrę po mężu, ani gdy spędzała noce (i dnie) w łóżku Langevina.
W filmie pada zdanie, które dzisiaj jest równie aktualne, co 100 lat temu. Stanowi odpowiedź na sugestię, by Skłodowska - z powodu skandalu obyczajowego - odmówiła przyjęcia drugiej Nagrody Nobla. I brzmi mniej więcej tak: "Gdyby za romanse odbierano tę szansę uczonym, nie mielibyście kogo nagradzać". W innej scenie Albert Einstein nazywa Marię najinteligentniejszą kobietą, jaką poznał. Ona rzuca wtedy, że nie ma wielkiej konkurencji, a co ważniejsze również chwalonym talentem przebija mężczyzn.
Z krwi i kości
Skłodowska żyła z łatką zimnej kobiety, którą nie była. Kochała całą sobą i podobnie cierpiała. Oddawała się całkowicie miłości do dzieci i mężczyzn, równie wielkim uczuciem darzyła swoje pierwiastki. To ją budowało, niszcząc jednocześnie. Kochanek okazał się tchórzem, chemiczne związki były zaś o tyle zachwycające, co zabójcze. Maria przyjmowała jednak ciosy z wysoko podniesioną głową.
Gra ją Karolina Gruszka, nieeksploatowana przez polskie kino. A szkoda. Jej Skłodowska jest człowiekiem, nie pomnikiem przed którym trzeba bić pokłony. Ze Skłodowską Gruszki chce się konie kraść. Dzięki polskiej aktorce świat noblistki wciąga i nie ma się ochoty z niego wychodzić.
Gruszce kroku dotrzymują Arieh Worthalter (Paul Langevin), Charles Berling (Pierre Curie), Iza Kuna (Bronisława Skłodowska), Andre Wilms (Eugene Curie), Piotr Głowacki (Albert Einstein), Daniel Olbrychski (Emile Amagat) i Marie Denarnaud (Jeanne Langevin). Sprawiają, że prawie 2-godzinna filmowa opowieść jest realna. Noelle oddaje hołd wybitnej noblistce z ciekawością i bez zbędnego patosu. Może "Maria..." nie jest najwybitniejszym filmem ostatnich lat, ale należy docenić fakt, że ktoś wreszcie go zrobił. Do kin wchodzi w trudnym dla kobiet momencie. Nie da się o tym nie myśleć i nie czuć, że gdyby Skłodowska dziś żyła, wspierałaby je z całych sił.
"Maria Skłodowska-Curie", reż. Marie Noelle, w kinach od 3 marca 2017
Czas trwania: 100 min. Produkcja: Polska, Niemcy, Francja, Belgia 2016. Dystrybucja w Polsce: Kino Świat
Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl
Wydawała mi się kobietą monumentalną, siedzącą od rana do wieczora w laboratorium. Okazało się też, że ma drugie oblicze, jest bardzo ciekawą, krwistą postacią. Kobietą, która jest wewnętrznie wolna, co bardzo mi zaimponowało. Maria miała mocną wiarę w to, po jest na tym tym świecie (...). Najważniejsze było dla niej realizowanie swoich pasji. Z pełną determinacją walczyła o prawo do tego. Ciekawe było odkrycie, jak wiele przy tym wszystkim było w niej namiętności.
Marie Noelle, reżyserka "Marii Skłodowskiej - Curie"
Kiedy była w szkole, Maria była moją idolka, przeczytałam o niej kilka książek. Imponowała mi, że była kobietą, która potrafiła podbić męski świat dzięki swojej inteligencji i talentowi. (...) Byłam głęboko poruszona tym, czego się dowiedziałam o Marii i zaczęłam zastanawiać się, jak patrzyła na świat, jak go przeżywała. Z tego "śledztwa" wyłonił się obraz człowieka pełnego godności i wierzącego w humanizm. Zaimponowało mi to o wiele bardziej niż jej błyskotliwa inteligencja.