
Smutek wyższe sfery maskowały bujnym życiem towarzyskim. W Krakowie końca XIX wieku przybierało ono coraz bardziej karykaturalne formy.
Sztywność na salonach sięgała tu zenitu, ton spotkaniom nadawali filistrzy, kołtuni, bigoci, dewoci.... Plotka stawała się najlepszą intelektualną rozrywką, była kołem zamachowym wielu rozmów. Każda próba przełamania sztywnych jak gorset konwenansów kończyła się skandalem. Podczas spotkań baczono przede wszystkim na to, by wypaść przyzwoicie i nie dawać powodów do komentarzy. Rozmawiano więc o kościelnych świętach, akcjach dobroczynnych, konkursach na ornat, remontach kaplic, różańcach, rocznicach, pogrzebach…, a i atmosfera podczas takich spotkań była iście pogrzebowa.
Kiedy główny bohater "Belle Epoque", Jan Edigey-Korycki rusza krętymi uliczkami Krakowa z początku ubiegłego stulecia, w oczy rzucają nam się panie spacerujące w podkreślających figurę toaletach, garść nie mających nic do roboty statystów, bruk oprószony świeżym, złocistym sianem - i niewiele poza tym. A gdzie sprzedawcy pieczonych kasztanów i gazet, gdzie "ekspresy”, czyli plączący się wiecznie pod nogami chłopcy na posyłki? W powietrzu powinno rozchodzić się rzępolenie ulicznych grajków i melodyjki kataryniarzy, zbierających do wyświechtanych kapeluszy drobne monety. Tu i tam powinni kręcić się "oprawcy”, każdego dnia łapiący wałęsające się po ulicach bezpańskie i chore na wściekliznę psy.
A jednak, mimo bardzo surowych zasad wychowania, powszechnie zwanej kindersztubą, na przełomie wieków pierwsze panny zaczynały zazdrościć chłopakom wolności i najczęściej po kryjomu sprawiały sobie… rowery. Trzeba pamiętać, że korzystanie z tego środka lokomocji nie było wówczas rzeczą prostą i oczywistą. "Regulamin jazdy na kole”, który wydano w 1899 roku w Rzeszowie, głosił stanowczo - "Nie wolno jechać szybko, to jest w tempie przewyższającym chyżość raźnego kłusu koni”. W "Regulaminie utrzymania czystości i porządku dla stoł. król. Miasta Krakowa” z 1884 roku dowiadujemy się na przykład, że "nie wolno jadącym najeżdżać na przechodzące oddziały wojska”... Obostrzeń było zresztą znacznie więcej i w każdym mieście trochę inne.
Kiedy nerwy zawodziły, zawsze można było schronić się w jednym w modnych wówczas, secesyjnych saloników. W tych - też wbrew temu, co pokazuje nam serial - trudno byłoby znaleźć miejsce nie upstrzone obrazem czy dekoracją. Pustka na ścianie oznaczała biedę, a tę każdy starał się ukryć jak potrafił. W kredensach i na stolikach musiało roić się od charakterystycznie zdobionych filiżanek, łyżek, scyzoryków. Toaletki nie mogły obyć się bez stylizowanych szczotek i lusterek. I te tapety, bez których nie mogło obyć się żadne wnętrze co lepszego domu! Choćby bieda zaglądała do garnków, nie wolno było się z tym zdradzać!
Wspaniała moda pięknej epoki przybyła do nas z Francji i w kilka tygodni opanowała polskie saloniki. Przybywały do nas za pośrednictwem żurnali i czasopism, takich jak dwutygodnik "Mody paryzkie". Co więcej, szanujący się właściciele sklepów z damską toaletą osobiście wybierali się w podróże do stolicy mody, by przywozić stamtąd różnego rodzaju nowinki.
Napisz do autora: lidia.pustelnik@natemat.pl