Kilka dni po premierze serialu "Belle Epoque” wciąż nie możemy otrząsnąć się z wrażenia, że nabito nas w butelkę - obiecywano wielobarwny raj, a dano mało przekonującą wydmuszkę. Gdzie te saloniki, w których knuła swoje intrygi pani Dulska, gdzie te wypełnione sprzedawcami różnej maści i narodowości uliczki? Niby stroje się zgadzają, akcesoria też, ale brakuje najważniejszego - prawdziwego ducha epoki pięknego Krakowa z początku XX wieku.
O tym, czy w kontekście Krakowa w ogóle można mówić o belle epoque, pięknej epoce, zastanawia się Agnieszka Lisak, autorka książek na temat obyczajowości w tamtym okresie i bloga historycznego. — Gdybyśmy zapytali w tym czasie przeciętnego Kowalskiego na przykład z Poznania, co myśli o określeniu belle epoque, zapewne westchnąłby i powiedział, "dla kogo belle, dla tego belle, ale na pewno nie dla mnie” — mówi Lisak.
Tadeusz Boy-Żeleński pisał, że w Krakowie końca XIX wieku "był jakiś organiczny smutek, jakaś można by rzec, infekcja smutku”. Jego przyczyn było wiele, ale najważniejszą - zabory. Trudno było o optymizm i zachwyt nad "piękną epoką", kiedy na ulicach maszerowały obce wojska. Nic więc dziwnego, że nazwa "belle epoque" się u nas nie przyjęła.
Towarzyska wojna
Smutek wyższe sfery maskowały bujnym życiem towarzyskim. W Krakowie końca XIX wieku przybierało ono coraz bardziej karykaturalne formy.
Doszło do tego, że w centrum zainteresowania znalazły się pogrzeby, o których rozpisywała się prasa. Władze Krakowa napominały nawet w specjalnych obwieszczeniach, by nie wspinać się na kamienice, by lepiej widzieć orszaki żałobników. Nawet rozpusta była pozbawiona francuskiej wesołości i frywolności, jakby już w trakcie rozkoszy wstydzono się jej i planowano pokutę. I kiedy wydawało się, że gorzej być już nie może, swój sprzeciw wreszcie wyrazili młodzi - dając początek żywiołowej Młodej Polsce.
Sztywne reguły życia towarzyskiego zaczęło jawnie łamać - wojnę rozpoczęli młodzi mężczyźni z dobrych domów, którzy zaczęli bywać w lokalach o szemranej reputacji, mieszać się z "pospólstwem”, chwalić dzikimi orgiami i pijaństwem. W Krakowie chętnie zaglądano do restauracji "Pod Pawiem” Ferdynanda Turlińskiego na końcu Szpitalnej. Albo do Rosenstocka na rogu ulicy Lubicz. Ewentualnie do cukierni Jana Michalika, który, jak na ironię, z zawodu był "filistrem” - porządnym, sztywnym jak wykrochmalony kołnierzyk obywatelem królewskiego miasta, który nie mógł pojąć, jak to się stało, że do jego lokalu ściągają tłumy "artystów”, co chwila wywołując burdy i skandale.
Krakowskie tortuary
Kiedy główny bohater "Belle Epoque", Jan Edigey-Korycki rusza krętymi uliczkami Krakowa z początku ubiegłego stulecia, w oczy rzucają nam się panie spacerujące w podkreślających figurę toaletach, garść nie mających nic do roboty statystów, bruk oprószony świeżym, złocistym sianem - i niewiele poza tym. A gdzie sprzedawcy pieczonych kasztanów i gazet, gdzie "ekspresy”, czyli plączący się wiecznie pod nogami chłopcy na posyłki? W powietrzu powinno rozchodzić się rzępolenie ulicznych grajków i melodyjki kataryniarzy, zbierających do wyświechtanych kapeluszy drobne monety. Tu i tam powinni kręcić się "oprawcy”, każdego dnia łapiący wałęsające się po ulicach bezpańskie i chore na wściekliznę psy.
Ulice Krakowa przełomu wieków nie były też tak schludne, jak widzimy to na ekranie. Nie zapominajmy o instytucji rynsztoka, który w miesiącach letnich każdy właściciel domu czy kamienicy miał obowiązek czyścić. Zajmował się tym stróż, który, zgodnie z dyrektywami miasta, musiał wlewać do niego 100 litrów wody dziennie i porządnie go zamiatać, by przesuwać nieczystości ku kolejnej posesji i tak dalej. Nie wyglądało ani nie pachniało to zbyt pięknie, dlatego trzeba było pamiętać, że "na trotuarze miejsce honorowe jest od strony domów, nie zaś rynsztoka, o ile się idzie we dwoje” - jak przytacza na swoim blogu Lisak.
Jeszcze bardziej niż dziś, ulice upstrzone były szyldami i reklamami wszelkiej maści i rozmiarów. Wlepiały w nie oczy na równi pochodzące z chłopstwa przekupki, żebrzące o kawałek chleba bezdomne sieroty, jak i prowadzone przez służących na lekcje młodziutkie uczennice. Te ostatnie musiały być pilnowane jak oczka w głowie. Co by się stało, gdyby zaczepił je ten czy ów, kopcący w ustach fajkę chłopak? Zgroza.
Dziewczyna na kole
A jednak, mimo bardzo surowych zasad wychowania, powszechnie zwanej kindersztubą, na przełomie wieków pierwsze panny zaczynały zazdrościć chłopakom wolności i najczęściej po kryjomu sprawiały sobie… rowery. Trzeba pamiętać, że korzystanie z tego środka lokomocji nie było wówczas rzeczą prostą i oczywistą. "Regulamin jazdy na kole”, który wydano w 1899 roku w Rzeszowie, głosił stanowczo - "Nie wolno jechać szybko, to jest w tempie przewyższającym chyżość raźnego kłusu koni”. W "Regulaminie utrzymania czystości i porządku dla stoł. król. Miasta Krakowa” z 1884 roku dowiadujemy się na przykład, że "nie wolno jadącym najeżdżać na przechodzące oddziały wojska”... Obostrzeń było zresztą znacznie więcej i w każdym mieście trochę inne.
Niemniej, niektóre panny miały odwagę spróbować jazdy na kole. Nic dziwnego, że z początkiem XX wieku zaczęto powszechnie dyskutować o tym "zjawisku". — Rozprawiano w gazetach i poradnikach medycznych o tym, "czy kobieta może jeździć na rowerze”. Wielu uważało, że to nieprzyzwoite. Ale jest faktem, że takie emancypantki się zdarzały — tłumaczy Agnieszka Lisak. W szaleńczym tempie mijały więc niezbyt czyste ulice i przyczyniały się do ogólnego wrażenia konserwatywnej części społeczeństwa, że idzie ku gorszemu.
Secesyjne szaleństwo
Kiedy nerwy zawodziły, zawsze można było schronić się w jednym w modnych wówczas, secesyjnych saloników. W tych - też wbrew temu, co pokazuje nam serial - trudno byłoby znaleźć miejsce nie upstrzone obrazem czy dekoracją. Pustka na ścianie oznaczała biedę, a tę każdy starał się ukryć jak potrafił. W kredensach i na stolikach musiało roić się od charakterystycznie zdobionych filiżanek, łyżek, scyzoryków. Toaletki nie mogły obyć się bez stylizowanych szczotek i lusterek. I te tapety, bez których nie mogło obyć się żadne wnętrze co lepszego domu! Choćby bieda zaglądała do garnków, nie wolno było się z tym zdradzać!
Zamiast wszechobecnych lamp, które widzimy w "Belle Epoque", w powszechnym użyciu były lampy naftowe. Pierwsza elektrownia powstała w Krakowie dopiero w 1905 roku. Z biegiem lat stawały się naturalnie coraz bardziej powszechne, potęgując wrażenie, że świat zmienia się bezpowrotnie. W prasie zaczęto przebąkiwać nawet o "nerwowości grasującej w społeczeństwie”. Jak można było stawić czoła nowym wynalazkom i rosnącemu tempu życia i nie zwariować? Postęp techniki, coraz więcej automobili na ulicach i jeszcze te panny w spodniach - dla konserwatywnej części społeczeństwa to było zbyt wiele.
Co z tą modą?
Wspaniała moda pięknej epoki przybyła do nas z Francji i w kilka tygodni opanowała polskie saloniki. Przybywały do nas za pośrednictwem żurnali i czasopism, takich jak dwutygodnik "Mody paryzkie". Co więcej, szanujący się właściciele sklepów z damską toaletą osobiście wybierali się w podróże do stolicy mody, by przywozić stamtąd różnego rodzaju nowinki.
Na takie kreacje, jak te z paryskich żurnali mogły sobie pozwolić naturalnie tylko damy z wyższych sfer - inne nosiły się zdecydowanie skromniej. Belle epoque to jednak podkreślane gorsetami talie, długie spódnice, bufiaste rękawy i wspaniałe kapelusze - wszystko wskazuje na to, że tych będziemy mogli w serialu naoglądać się do woli.
Napisz do autora: lidia.pustelnik@natemat.pl
Reklama.
Udostępnij: 41
Agnieszka Lisak
Sztywność na salonach sięgała tu zenitu, ton spotkaniom nadawali filistrzy, kołtuni, bigoci, dewoci.... Plotka stawała się najlepszą intelektualną rozrywką, była kołem zamachowym wielu rozmów. Każda próba przełamania sztywnych jak gorset konwenansów kończyła się skandalem. Podczas spotkań baczono przede wszystkim na to, by wypaść przyzwoicie i nie dawać powodów do komentarzy. Rozmawiano więc o kościelnych świętach, akcjach dobroczynnych, konkursach na ornat, remontach kaplic, różańcach, rocznicach, pogrzebach…, a i atmosfera podczas takich spotkań była iście pogrzebowa.