Prof. M. Gersdorf - prezes Sądu Najwyższego.
Prof. M. Gersdorf - prezes Sądu Najwyższego. Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta
Reklama.
– Przeciętny radca prawny zarabia więcej niż sędzia sądu rejonowego. 7 tys. to straszne pieniądze? Na tym szczeblu 70 proc. nominacji to kobiety. Zarobki nie są wystarczające, by mężczyźni podejmowali ten zawód – mówi Małgorzata Gersdorf. Podkreśla, że nie chce "kryć" majątków sędziów, ale z drugiej strony zaznacza, że władzy zależy, by społeczeństwo widziało w nich "tłuste koty". – Nieco lepiej jest w sądach okręgowych, ale za te ok. 10 tys. brutto dobrze żyć można tylko na prowincji. A co jest na samym szczycie? Dobry adwokat ma się lepiej niż sędzia Sądu Najwyższego – stwierdza.
Słowa Gersdorf rozgrzały polskie media i internet. "A jak ktoś zarabia 2 tys.?", "W czym jesteś lepsza od innych?", "Powinna się wstydzić, niektórzy Polacy nie mają co jeść, ona narzeka" – to zaledwie parę komentarzy pod wywiadem z prezes SN. Na Twitterze czytamy z kolei tak: "Niech weźmie kredyt" albo "Śmiać się czy płakać"?". W rozmowie dla Onetu.pl poruszane były też inne wątki, ale to ten dotyczący zarobków sędziów się wybija.
W grudniu Małgorzata Gersdorf symbolicznie przejęła rolę Andrzeja Rzeplińskiego. Robi to, co do niej należy, wbrew tępiącej ją prawicy. – Pan Kaczyński powinien wiedzieć, kim jest ta Gersdorf, bo mieszkaliśmy na warszawskim Żoliborzu podwórko w podwórko. A jego brata znałam bardzo dobrze, bo był – tak jak ja – prawnikiem od prawa pracy. Często widywaliśmy się i rozmawialiśmy. Ale czemu jego brat mnie znał, a pan prezes dziś mnie nie zna? Naprawdę nie wiem – mówi dziś o jej liderze.
To nie pierwszy raz, gdy słowa osoby ze świecznika o zarobkach dzielą społeczeństwo. W przeszłości zasłynęła tym Elżbieta Bieńkowska, która na nagraniach z afery taśmowej mówiła, że "za 6 tys. zł to pracuje albo złodziej, albo idiota".

Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl