Tak, przyznaję, nazwałem Pana idiotą. Teraz piszę "Pana", ale wtedy nie bawiłem się w konwenanse, tylko krzyczałem "ty idioto". Zazwyczaj nie przechodzę z nieznajomymi od razu na "ty". Zazwyczaj też nie jest łatwo mnie wyprowadzić z równowagi. Tym razem wyszło, jak wyszło. Przepraszam.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Nie wytrzymałem, bo zobaczyłem jak blisko było śmierci dziecka. A już zupełnie zatrzęsło mnie to, że Pan, spoglądając w komórkę, nawet nie zauważył, że było o krok od tragedii. Całe szczęście dziewczynce nic się nie stało. Jednak ja wciąż nie mogę się uspokoić, więc spróbuję opisać, jak to wyglądało. Przynajmniej ja wszystko widziałem – Pan nie.
Stałem jako pieszy na przejściu. Czekałem, bo było czerwone światło. Wraz ze mną było jeszcze parę osób. Po drugiej stronie ulicy stała dziewczynka, na oko 11,12-letnia. Wyglądała na mniej więcej tyle, ile ma moje dziecko. Może dlatego to, co zobaczyłem, tak bardzo mną wstrząsnęło. Wszystko działo się na przejściu dla pieszych, przez które przechodzi wiele dzieci wracających ze szkoły.
Pan też czekał na zielone w swoim samochodzie, po drugiej stronie ulicy. To co się potem wydarzyło trwało ułamki sekund. Nawet nie zwróciłem uwagi na markę auta. Zauważyłem co innego, ale już już sekundę później – że miał Pan opuszczoną głowę, a w ręku telefon, w którym Pan coś chyba pisał lub przeglądał. Sekundę wcześniej było tak: zapaliło się zielone światło dla pieszych i ludzie weszli na ulicę. Z jednej strony ruszyłem ja, z drugiej ruszyła dziewczynka, a z trzeciej... ruszył Pan swoim samochodem. To wtedy zobaczyłem, że nawet Pan nie patrzy na drogę, tylko w dół, na komórkę.
Nie wiem, jakim cudem dziewczynka zatrzymała się w pół kroku. Wiem, co mogłoby być, gdyby te pół kroku dalej poszła. Naprawdę, to dziecko otarło się o śmierć. Pobiegłem za Pana samochodem, udało mi się Pana dogonić, bo Pan skręcał w prawo i musiał zwolnić. Nie pamiętam, co mówiłem Panu, gdy mnie Pan zauważył i wysiadł z auta. Wiem, że krzyczałem "ty idioto, zabiłbyś dziecko". I wiem, że Pan zupełnie nie wiedział, o co mi chodzi. "Przecież miałem zieloną strzałkę" – krzyczał Pan parę razy. Dopiero, gdy podeszli inni piesi i zaczęli tłumaczył Panu, co się stało, wtedy chyba Pan uwierzył, że naprawdę wydarzyło się coś poważnego.
Ja zaś wtedy uświadomiłem sobie, jak bardzo telefon pochłania uwagę kierowcy. Pan był nim tak bardzo zajęty, że chyba by zareagował dopiero na chrzęst kości tej dziewczynki miażdżonych kołami. I uświadomiłem sobie, jak łatwo jest zniszczyć życie i komuś, i sobie.
Może widział Pan wcześniej w internecie te wszystkie filmiki. Ten wzruszający, gdy najpierw młodzi ludzie opowiadają, dlaczego sięgają po telefon w czasie jazdy. Mówią, że skoro przychodzi wiadomość, to trzeba sprawdzić, kto i co pisze. I przyznają, że zaglądają i na Facebooka, i na Instagrama, i robią snapy, i je oglądają. A potem przychodzi dziewczyna, która opowiada, jak jej życie się zmieniło, gdy miała 21 lat i na swojej drodze spotkała kierowcę zajętego telefonem. I łzy same płyną.
A może widział Pan ten wstrząsający film – na nim widać, jak polski kierowca w Wielkiej Brytanii ustawia sobie muzykę w telefonie. Skończyło się to śmiercią matki z trójką dzieci. I 10-letnim wyrokiem więzienia dla niego.
Jest Pan kierowcą, jakich tysiące. Ba – miliony. W Polsce ok. 60 proc. kierowców przyznaje się, że korzysta z telefonu w czasie jazdy. Policyjne statystyki nie uwzględniają tego, ile wypadków jest wynikiem właśnie takiego zachowania. Są jedynie szacunki, że nawet co czwarty wypadek to skutek używania telefonów. Choć wielu z nas się wydaje, że nas te wszystkie statystyki i filmy nie dotyczą. Pewnie Panu też się tak właśnie wydawało. I wydawałoby się dalej, bo pochylony nad komórką nawet Pan nie zauważył, że mógł Pan zabić dziecko. Wam też może się wydawać, że Was to nie dotyczy. Ale to się może zmienić w ułamku sekundy.