
Czy śniło ci się kiedyś, że upadasz na dywan, a on wchłania cię jak miękki puch i nagle lądujesz w dole wypełnionym błogą obojętnością na kwestię własnej egzystencji? Rentonowi się śniło, cóż, przy mocnym wspomaganiu ze strony przyjaciółki heroiny. A jednak "Trainspotting” nie zelektryzował milionów 20 lat temu z powodu obsesji poszukiwania żył, w które bohaterowie mogliby jeszcze wbić igłę. Podobnie jak "Nagi Lunch” Cronenberga czy "Requiem dla snu” Arranofsky’ego, dzieło życia Boyle’a mówi coś niepokojącego o współczesnym człowieku, rozpędzonym jak tłusty, zadowolony z siebie chomik w ciasnym kołowrotku życia.
— Wybrać życie. Wybrać pracę. Wybrać karierę. Wybrać rodzinę. Wybrać zaj**isty, wielki telewizor… pralkę, samochód, kompakt i elektryczny otwieracz do puszek. Wybrać zdrowie, niski cholesterol, opiekę dentystyczną. Wybrać stały kredyt hipoteczny. Wybrać kawalerkę. Wybrać przyjaciół. Wybrać dres i pasującą torbę. Wybrać trzyczęściowy garnitur. Wybierz majsterkowanie i zastanawiaj się w sobotni ranek, kim ty, do cholery, jesteś. Wybierz siedzenie na kanapie przed telewizorem i oglądanie głupich programów, wpychanie pierdolonego tłustego żarcia do gęby — wylicza w słynnym monologu Mark Renton, nasz przewodnik po wybuchowym piekiełku edynburskich ćpunów.
Ale dlaczego miałbym chcieć to robić? Nie wybieram, aby wybrać życie, wybieram coś innego. A powody? Nie ma powodów. Komu potrzebne powody, kiedy mamy heroinę.
— Wybierz życie, człowieku! — krzyczy Renton, ale on też nie bardzo wierzy w powodzenie całego tego przedsięwzięcia. Sam stał się jest królem klozetowego świata, na którego dnie znajduje się jeszcze jedno dno, a pod nim - kto wie co takiego. Renton wybiera narkotyki, bo to łatwe i przyjemne. Bo to jakaś alternatywna. Bo jest młody i chce się bawić.
Biorąc pod uwagę kontekst, powtórzenie "Trainspotting” wydaje się trudne i trochę bez sensu. I całe szczęście, reżyser Danny Boyle deklaruje, że nie o powtórzenie mu chodzi, ale o luźne nawiązanie do poprzedniego filmu. Hajp na narkotyki, który opanował dyskotekowe lata 90., ustąpił innym trendom i pragnieniom. Ciągle można buntować się przeciwko systemowi, ale ten równie mocno ma gdzieś propagandę sukcesu, co kiedyś Renton. Czasy się zmieniły szybciej, niż się tego spodziewał. Tropem w kierunku uświadomienia sobie przemijalności była rozmowa, którą dwie dekady temu odbył z nieletnią dziewczyną, Diane.
— To Iggy Pop — zdenerwował się Renton.
— Wszystko jedno, gość i tak nie żyje.
— Iggy Pop żyje, miał trasę w zeszłym roku…
Napisz do autora: lidia.pustelnik@natemat.pl
