Czy śniło ci się kiedyś, że upadasz na dywan, a on wchłania cię jak miękki puch i nagle lądujesz w dole wypełnionym błogą obojętnością na kwestię własnej egzystencji? Rentonowi się śniło, cóż, przy mocnym wspomaganiu ze strony przyjaciółki heroiny. A jednak "Trainspotting” nie zelektryzował milionów 20 lat temu z powodu obsesji poszukiwania żył, w które bohaterowie mogliby jeszcze wbić igłę. Podobnie jak "Nagi Lunch” Cronenberga czy "Requiem dla snu” Arranofsky’ego, dzieło życia Boyle’a mówi coś niepokojącego o współczesnym człowieku, rozpędzonym jak tłusty, zadowolony z siebie chomik w ciasnym kołowrotku życia.
"Choose the fucking life man!”
— Wybrać życie. Wybrać pracę. Wybrać karierę. Wybrać rodzinę. Wybrać zaj**isty, wielki telewizor… pralkę, samochód, kompakt i elektryczny otwieracz do puszek. Wybrać zdrowie, niski cholesterol, opiekę dentystyczną. Wybrać stały kredyt hipoteczny. Wybrać kawalerkę. Wybrać przyjaciół. Wybrać dres i pasującą torbę. Wybrać trzyczęściowy garnitur. Wybierz majsterkowanie i zastanawiaj się w sobotni ranek, kim ty, do cholery, jesteś. Wybierz siedzenie na kanapie przed telewizorem i oglądanie głupich programów, wpychanie pierdolonego tłustego żarcia do gęby — wylicza w słynnym monologu Mark Renton, nasz przewodnik po wybuchowym piekiełku edynburskich ćpunów.
Już w samych barwnych latach osiemdziesiątych, rozlewających się po zadowolonym z siebie Zachodzie, było coś z narkotycznego snu. Materialistyczny, konsumpcjonistyczny ideał yuppie nakręcał ludzi do poszukiwania złotego jaja sukcesu. Innego wyjścia nie było. Inne życie nie miało prawa rozkwitać, tym bardziej na gnijących materacach pod obsypującymi się tynkami nor. A jednak, gruchnęły lata 90. i nowe pokolenie "dobrze rokujących” młodych ludzi podjęło wyzwanie znalezienia alternatywy. Był wśród nich Renton i jego kumple od działki, Spud, Sickboy, Tommy i trochę na doczepkę, Begbie.
— Wybierz życie, człowieku! — krzyczy Renton, ale on też nie bardzo wierzy w powodzenie całego tego przedsięwzięcia. Sam stał się jest królem klozetowego świata, na którego dnie znajduje się jeszcze jedno dno, a pod nim - kto wie co takiego. Renton wybiera narkotyki, bo to łatwe i przyjemne. Bo to jakaś alternatywna. Bo jest młody i chce się bawić.
Sprzeciw jego pokolenia przeciwko "systemowi” miał znamiona skrajnego nihilizmu w rytmie rave i z nutką tęsknoty za jakimś lepszym życiem. Życiem poza narkotykami i poza systemem. Gdzieś z tyłu głowy musieli zdawać sobie sprawę, że złoty pociąg widmo jednak nigdy nie przyjedzie. A jeśli przyjedzie, jak do niego wskoczyć, mając u nogi kulę w postaci pogubionych kumpli, niezbyt krystalicznego charakteru, niezbyt pięknych doświadczeń?
"Trainspotting 2"
Biorąc pod uwagę kontekst, powtórzenie "Trainspotting” wydaje się trudne i trochę bez sensu. I całe szczęście, reżyser Danny Boyle deklaruje, że nie o powtórzenie mu chodzi, ale o luźne nawiązanie do poprzedniego filmu. Hajp na narkotyki, który opanował dyskotekowe lata 90., ustąpił innym trendom i pragnieniom. Ciągle można buntować się przeciwko systemowi, ale ten równie mocno ma gdzieś propagandę sukcesu, co kiedyś Renton. Czasy się zmieniły szybciej, niż się tego spodziewał. Tropem w kierunku uświadomienia sobie przemijalności była rozmowa, którą dwie dekady temu odbył z nieletnią dziewczyną, Diane.
— Nie możesz siedzieć przez cały dzień i ćpać heroinę słuchając Ziggy’ego Popa — powiedziała Diane.
— To Iggy Pop — zdenerwował się Renton.
— Wszystko jedno, gość i tak nie żyje.
— Iggy Pop żyje, miał trasę w zeszłym roku…
Nieracjonalna, pogubiona, zbuntowana i potrzebująca czegoś lepszego, czyli idealistyczna młodość nakręcała cały film z 1996 roku. Być może kolejna produkcja powinna powstać o pokoleniu Diane, a nie Rentona i jego koleżków. Film o podstarzałych rockendrolowcach i ich tęsknocie za starymi czasami (albo nie) to już zupełnie inna historia. Wielu fanom "Trainspotting”, ruszającym do kina, by jeszcze raz zobaczyć czarną magię falujących ścian i pełzającego po nim, martwego noworodka, może się to nie spodobać.
A jednak jest coś unikatowego w obserwowaniu zmian, jakie dokonują się w ludzkim ciele i psychice na przestrzeni dekad, nawet jeśli dotyczą fikcyjnych postaci - Oscary dla "Moonlight” i "Boyhood” tylko to potwierdzają. Znajdziemy naszym bohaterów w samym środku znienawidzonego przez nich dwie dekady wcześniej wieku średniego. Renton będzie musiał rozliczyć się z przeszłością i poszukać przebaczenia u kumpli za swój wątpliwy moralnie postępek. Jak można się spodziewać, nie będzie to ani łatwe, ani przyjemne.
Gdzieś pomiędzy "T1" i "T2" rozwiała się też ta buńczuczna "męskość”, z którą utożsamiali się bohaterowie. Dziś zupełnie nieaktualna wydaje się chęć głaskania własnego ego przez walenie przypadkowych ludzi po głowie w pobliskiej spelunie. Albo obrabiane kogo się da, żeby zdobyć kasę na kolejną działkę. Renton i przyjaciele znaleźli się w świecie, w którym symbolami męskości nie są już nóż i pałka, ale samodoskonalenie, dopieszczanie siebie we wszelkich możliwych sferach. Pojawiają się nowe sny na jawie i tym razem dotyczą idealnego życia rodzinnego i świetnie utrzymanej kondycji. W tej nowej rzeczywistości nasz stary koleżka Renton ma już zupełnie inne priorytety. est czysty, ale wciąż jakby niekompletny - nie powiodła się próba zapełnienia czymś luki w jego życiu.
Jego pogubionych kolegów zastaniemy wciąż pogubionych - kto powiedział, że z wiekiem robimy się mądrzejsi? Sickboy na zawsze wykluczył się ze świata i szuka pocieszenia w kokainie. Rozterki tożsamościowe i egzystencjalne targają uzależnionym od przemocy Begbiem, który poddał się terapii i wpada ze skrajności w skrajność. Tylko Spudowi jakoś udało się przekuć słabości w kreatywność.
Każdy z nich jest trochę rozczarowany tym, że dorosłość okazała się trochę inna, niż wyobrażali to sobie uciekający przed policją chłopcy dwie dekady temu. I o tym chyba przede wszystkim jest "Trainspotting 2” - o tym, że samochód, duże mieszkanie, telewizor, pralkosuszarka, życie towarzyskie i nawet majsterkowanie, które dwie dekady temu łatwo było odrzucić i wyśmiać, dziś nie wydają się już takie złe.
Ale dlaczego miałbym chcieć to robić? Nie wybieram, aby wybrać życie, wybieram coś innego. A powody? Nie ma powodów. Komu potrzebne powody, kiedy mamy heroinę.