– Niewykluczone, że szantażowany na okoliczność niewydania paszportu, mogłem podpisać jakieś zobowiązanie – tak w mediach braci Karnowskich tłumaczy się ambasador RP w Berlinie z nadania Prawa i Sprawiedliwości Andrzej Przyłębski. W piątkowe popołudnie IPN upublicznił dokumenty, z których wynika, iż mąż nowej prezes Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej miał kontakty z komunistyczną Służbą Bezpieczeństwa jako TW "Wolfgang".
Instytut Pamięci Narodowej publikacją teczki personalnej TW "Wolfganga" uwiarygadnia spekulacje na temat agenturalnej przeszłości Andrzeja Przyłębskiego, który po zwycięstwie Prawa i Sprawiedliwości w ostatnich wyborach parlamentarnych został ambasadorem Polski w Niemczech. Jego prawdopodobna współpraca ze służbami komunistycznego reżimu PRL rzuca cień także na karierę jego małżonki, sędzi Julii Przyłębskiej, która niedawno została prezesem Trybunału Konstytucyjnego.
Jak poinformował odpowiedzialny za publikację dokumentów dotyczących Andrzeja Przyłębskiego IPN w Poznaniu, jeszcze w piątek podjęta zostanie decyzja w sprawie weryfikacji oświadczenia lustracyjnego złożonego przez przedstawiciela rządu Beaty Szydło w Berlinie. Według Ministerstwa Spraw Zagranicznych, ambasador złożył wcześniej oświadczenie, w którym zaprzeczył współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa.
Tak stanowczo swojej przeszłości Andrzej Przyłębski nie przedstawia już jednak w najnowszym wywiadzie, którego udzielił prawicowemu portalowi wPolityce. – Niewykluczone, że szantażowany na okoliczność niewydania paszportu, mogłem podpisać jakieś zobowiązanie – stwierdza PiS-owski dyplomata.
– Ale nawet jeśli je podpisałem, to było to wymuszone pod groźbą nie tylko odmowy paszportu, ale także relegacji ze studiów za kolportaż pism antykomunistycznych. Nie było też spełnione kryterium tajności, bo o rozmowie w Biurze Paszportowym poinformowałem niektórych kolegów w akademiku oraz moją narzeczoną – tłumaczy.