
Reklama.
Ostatnio wyszło na jaw, że limuzyny, które brały udział w wypadku premier Beaty Szydło miały komputery pokładowe, ale nie zarejestrowały one prędkości, ani innych parametrów przejazdu. – Celowo doprowadzono do tego, że te dane się nie zapisały. BOR ich nie zgrał – komentował poseł PO Krzysztof Brejza. A są one kluczowe dla śledztwa i rozwikłania zagadki związanej z wypadkiem premier.
Z nieoficjalnych informacji, do których dotarła "Rzeczpospolita" wynika, że rejestratory wykazały, iż kierowca BOR wcisnął hamulec, gdy na liczniku było 85 km/h. Według szacunków czas, jaki mija między zdjęciem nogi z gazu a naciśnięciem hamulca, wynosi około 1,5 sekundy. Na tej podstawie można założyć, że audi w momencie wypadku jechało więcej niż 85 km/h. W miejscu, gdzie doszło do wypadku, obowiązuje ograniczenie do 50 km/h. Mariusz Błaszczak zapewniał, że właśnie z taką prędkością poruszała się rządowa kolumna.
Obecnie zarzut spowodowania wypadku usłyszał kierowca seicento Sebastian K. Po uzyskaniu pełnych opinii biegłych okaże się, czy zostanie on utrzymany. Okazuje się jednak, że to, kto będzie winny wypadku może mieć znaczenie nie tylko prestiżowe, ale także finansowe, bo audi, którym jechała Beata Szydło, nie miało autocasco. Jest to stała zasada BOR. Koszt polisy AC dla tego samochodu jest bardzo wysoki, natomiast szansę na jego kradzież są bardzo nikłe. Pojazd jest bowiem cały czas pilnowany przez funkcjonariuszy. Z kolei podczas jazdy w kolumnie zasady zakładają, że auto VIP-a jest chronione samochodami ochronnymi.
Naprawa samochodu, który zniszczył się w Oświęcimiu, według szacunków gazety może wynieść około 300 tys. złotych. Uszkodzenia są jednak tak duże, że nawet po remoncie nie wróci ono do służby. Pojazdu jednak nie można sprzedać więc może ono trafić np. do CBŚP do celów operacyjnych.
Źródło: Rp.pl