Od pewnego czasu cała Polska żyje informacją o tym, iż wicepremier, minister rozwoju i minister finansów Mateusz Morawiecki ma wziąć udział w szczycie G20. PiS sprawę tę przedstawia w taki sposób, jakby była to nobilitacja ze strony Zachodu, który potwierdza, iż "dobra zmiana" zaprowadziła Polskę do grona największych światowych potęg. Problem tylko w tym, że większość doniesień o wyjeździe Morawieckiego opiera się na manipulacji lub zwykłych błędach.
Zacznijmy więc od podstaw. Na początku lipca w niemieckim Hamburgu dojdzie do corocznego szczytu G20. Czyli słynnej grupy zrzeszającej najpotężniejsze siły gospodarcze, polityczne i militarne świata. Należą do niej Arabia Saudyjska, Argentyna, Australia, Brazylia, Chiny, Francja, Indie, Indonezja, Japonia, Kanada, Korea Południowa, Meksyk, Niemcy, Republika Południowej Afryki, Rosja, Turcja, Stany Zjednoczone, Unia Europejska i Wielka Brytania.
Politycy Prawa i Sprawiedliwości oraz lojalne wobec nich media sugerują, iż teraz do tego grona z własnym przedstawicielem dołącza także Polska. – Po raz pierwszy w historii Polska została zaproszona na szczyt G20 – stwierdził marszałek Sejmu Marek Kuchciński. Zostaliśmy zaproszeni ze względu na sytuację gospodarczą, nasze wyniki i "Plan na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju", który Polska wprowadza – oznajmiła premier Beata Szydło. – G20 to znaczny sukces naszego rządu, a w szczególności wicepremiera Morawieckiego. Nawet się dziwię, że tak mało się o tym mówi – ocenił sam Jarosław Kaczyński.
Prezes PiS utyskiwał na słabe zainteresowanie planami Mateusza Morawieckiego, ale dla partii rządzącej chyba lepiej byłoby, gdyby zbyt mocno w nie wnikano. Prawda o udziale przedstawiciela polskiego rządu w szczycie G20 wygląda bowiem zupełnie inaczej niż przedstawiają to rządzący.
Przedstawiciela PiS nie zaproszono do tego samego stołu, przy którym zasiądą najbardziej wpływowi przywódcy świata. W weekend Mateusz Morawiecki skorzysta jedynie z szansy na udział w spotkaniu ministrów finansów i szefów banków centralnych G20, którą dano nie tylko jemu, ale także politykom z Maroka, Rwandy, Senegalu, Szwajcarii, Tunezji i Wybrzeża Kości Słoniowej. I błędem jest twierdzenie, iż te państwa będą miały w status gości. Ten jest zarezerwowany w G20 dla Hiszpanów, Holendrów, Norwegów i Singapurczyków.
Pozostałe nacje zaproszenie otrzymały nie ze względu na ich mocarstwowy status, a konieczność przedyskutowania z nimi tego, co dzieje się w kluczowych dla rozwoju globalnego społeczeństwa regionach. Oficjalnie o ich "gościnnym" udziale organizatorzy hamburskiego szczytu więc nawet nie wspominają.
Przy okazji warto wspomnieć, iż Polacy wcale nie muszą czuć kompleksów w związku z pozycją w G20. Nie jest wcale tak, że na szczycie tej organizacji Polska nigdy nie była reprezentowana. Dzięki członkostwu w Unii Europejskiej, tę reprezentację Polacy mają od 2004 roku.
Nie jest też prawdą twierdzenie, iż pierwszy raz na szczycie G20 pojawi się Polak. Już od kilku lat uczestniczy w nich przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk. W przeciwieństwie do przedstawiciela PiS, Polak stojący na czele najważniejszej unijnej instytucji jak zwykle zasiądzie przy głównym stole negocjacyjnym. Tak, jak na szczytach G7, czyli jeszcze węższego grona mocarstw, w których Tusk cyklicznie bierze udział.