
Reklama.
– O Boże... Ja nie wiem... Panie troszkę żartuje w tej chwili, rozumiem – mówił prof. Witold Orłowski, rektor Akademii Finansów i Biznesu Vistula, a przed laty m.in. doradca prof. Leszka Balcerowicza, czy szef doradców ekonomicznych prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w studiu Polsat News. Profesor zareagował śmiechem, na twarzy zaczął mu się malować wyraz zażenowania, gdy dziennikarka zapytała go o komentarz do słów wicepremiera Mateusza Morawieckiego, iż rozkręcił on polską gospodarkę. W rozmowie z naTemat prof. Orłowski wyjaśnił, co w tym takiego śmiesznego.
Panie profesorze, co pana tak rozbawiło?
Ekonomiści mają dość dziwne poczucie humoru. Pewnie innych te słowa by tak nie rozbawiły...
Które?
Chodzi o cały kontekst. Rozmawialiśmy o planach dotyczących ograniczeń w handlu i dziennikarka powiedziała, że może Polskę stać na zamykanie sklepów w niedziele, bo rząd PiS świetnie sobie poradził z uszczelnianiem systemu podatkowego, bo wicepremier Morawiecki mówi, że rozkręcił gospodarkę, że rozkręciły się inwestycje, że rośnie PKB...
I co w tym śmiesznego?
Zaśmiałem się, bo po pierwsze – to są rzeczy z zupełnie innych planet, a po drugie – nie mamy żadnej gospodarki, która się rozkręca. Mamy gospodarkę, która rośnie. Rośnie w tempie bardzo umiarkowanym, śladów przyspieszenia wzrostu nie ma.
Najbardziej niepokojącą sprawą jest bardzo mała dynamika inwestycji, szczególnie ze strony sektora prywatnego. Premier Morawiecki słusznie mówi, że jest to efekt różnych czynników często niezależnych od woli rządu. Ale tak czy inaczej – propagandowe ogłaszanie, że gospodarka nam się rozpędza, czy rozkręca w sytuacji, kiedy inwestycje nie rosną dla ekonomisty jest śmieszne. To inwestycje są trwałym elementem wzrostu gospodarczego.
Może inwestycje nie są aż tak ważne, jak poprawa ściągalności VAT-u?
Ja nie mam wątpliwości, że uszczelnienie systemu podatkowego jest konieczne i dobrze, że takie starania są prowadzone. Ale wyższe dochody, wyższy poziom życia, wyższa produkcja biorą się z pracy i inwestowania, a nie z tego, że się lepiej ściąga podatki.
Czyli materiały, jakie co chwilę możemy zobaczyć w "Wiadomościach" TVP, gdzie mowa jest o "efekcie Morawieckiego" są, nazwijmy to, przesadzone?
Mamy gospodarkę, która się rozwija – co do tego nie ma wątpliwości. Jest to głównie efekt rosnącego popytu wewnętrznego, a ten popyt jest w znacznej mierze finansowany wzrostem zadłużenia państwa, do czego premier Morawiecki nie bardzo chce się przyznać. A dla wszystkich, którzy się znają na ekonomii, jest jasne, że taki wzrost na kredyt to nie jest wzrost, który się da utrzymać na dłuższą metę.
Podkreślam – ja nie sądzę, żeby się działa jakaś tragedia, ale wzrost na poziomie około 3 proc. PKB to nie jest coś, co powinno nas satysfakcjonować.
Mówi pan o wzroście na kredyt – rząd przekonuje, że deficyt w wysokości 59 mld zł to nie jest aż tak dużo.
Były obawy, że rząd może tak się zagalopować w wydawaniu pieniędzy, że deficyt przekroczy te dozwolone poziomy, które są dozwolone w UE. Teraz wygląda na to, że będzie blisko tej granicy, ale do przekroczenia nie dojdzie. Przy czym tak wysoki deficyt jest uzasadniony w czasach recesji. Jeśli jest wzrost gospodarczy, to deficyt powinien być niższy.
Pan mówi o propagandzie i pana to śmieszy – ale mało kto rozumie różne zależności w gospodarce...
I to mnie boli – od lat robię, co mogę, by społeczeństwo było lepiej wyedukowane ekonomicznie. Ludzie często łapią się na przechwałki polityków "a za naszych czasów gospodarka rosła". Nie pamiętają o tym, że po iluś latach szybkiego wzrostu musi nastąpić spowolnienie. I to nie jest sprawa mądrego, czy głupiego rządu – to jest sprawa pewnej cykliczności, na którą każdy rząd musi być przygotowany. A ludzie, gdyby byli lepiej wyedukowani, potrafiliby lepiej oceniać to, co się dzieje i świadomie dokonywać wyborów.
Napisz do autora: tomasz.lawnicki@natemat.pl