
Zakładając, że jesteś przeciętnym czytelnikiem naszego portalu, lawirujesz gdzieś w dolnych rejestrach 30-stki. Poza momentami, kiedy nastoletni sąsiad zamiast „cześć” powie ci „dzień dobry”, a kolega z pracy przyzna się, że nie wie, do czego służy walkman – czujesz się młodo. Nie oznacza to, że nie zastanawiasz się, ile taki stan jeszcze potrwa. Jak długo można łudzić się, że przy kupnie wina ekspedientka poprosi cię o dowód? Gdzie jest granica młodości oraz – co ważniejsze – jak długo i jak daleko można ją przesuwać?
– Pytanie o granice „młodości” to właściwie pytanie o to, na ile czujemy się młodzi – tłumaczył dr Tomasz Sobierajski. – Z badań prowadzonych 20 lat temu wynikało, że człowiek „młody” to osoba maksymalnie do 35. roku życia. Dzisiaj ta granica trochę się przesunęła, bo za „młodego” uważa się nawet 38-latek – przekonywał socjolog.
Jeśli uwierzymy, że nasza młodość przeminęła, tak właśnie się stanie, bo człowiek ma niesamowitą zdolność znajdowania dowodów na potwierdzenie przyjętych przez siebie poglądów.
Z punktu widzenia sportowca granica „młodości” również jest ruchoma. – W czasach kiedy startowałem, najlepsze wyniki osiągali sportowcy mniej więcej 24-letni. Dzisiaj czempioni mają zwykle około 30 lat, a z rowerów schodzą bardzo blisko 40. urodzin. Zdarzają się nawet ewenementy na miarę 46-letniego Davide Rebellina, który nadal ściga się w zawodowej grupie – przekonywał Czesław Lang, który sam rower na kołek odwiesił jako 36-latek, jednak powiedzenie, że przeszedł wtedy na „sportową emeryturę” byłoby w jego przypadku nieporozumieniem.
Sportowcy są do przeżywania „drugiej młodości” niejako przymuszani. Po zakończeniu kariery muszą nagle zmierzyć się z rzeczywistością, którą większość ludzi odkrywa zwykle w okolicach studiów. Kiedy przestałem profesjonalnie trenować, musiałem nagle zainteresować się opłacaniem rachunków, samodzielnym organizowaniem sobie czasu czy dietą. Dla osoby, która jeszcze parę miesięcy wcześniej nie musiała myśleć o niczym innym, niż o osiągnięciu jak najlepszego wyniku, a każdy dzień miała wypełniony w sumie 6-7 godzinami treningu, było to spore wyzwanie.
Znajomy mojego męża z uczelni, na której wykładał, zasugerował, że może poszłabym na studia. Tamtejszy uniwersytet miał specjalny program dla rodzin pracowników. Wybrałam psychologię, trochę z przekory, bo zawsze twierdziłam, że psychologiem może być każdy – koleżanka, matka, sąsiadka. Okazało się jednak, że to fascynująca dziedzina, a przede wszystkim – niesłychanie rozwojowa. Psycholog musi wiedzieć niemal wszystko o wszystkich, więc nigdy nie przestaje się uczyć.
Pozytywne nastawienie do siebie i nieustanny rozwój osobisty to ważne składowe eliksiru młodości. Jeśli jednak w przerwach pomiędzy kolejnymi ćwiczeniami intelektualnymi z uśmiechem na ustach będziemy popijać colą tony czipsów, raczej nie mamy co liczyć na długowieczność.
Po 50 zaczęły się problemy ze zdrowiem. Lekarze nie pozostawili mi właściwie wyboru: albo będę łykał garść tabletek dziennie, albo mogę pożegnać się ze względnie normalnym funkcjonowaniem. Wtedy moja żona znalazła klinikę w Meksyku, w której różne dolegliwości leczy się dietą. Po trzech spędzonych tam tygodniach zostałem weganinem i pożegnałem się z dokuczliwymi objawami. Na diecie roślinnej jestem do dziś i razem z mięsem wyeliminowałem z mojego jadłospisu wszelkie tabletki.
Za zaproszenie na pierwsze spotkanie z cyklu Nauki Mistrzów dziękujemy Deutsche Bank.
