Potrzebujemy kogokolwiek, kto za 2200 zł na rękę zgodzi się stanąć za ladą i sprzedawać. Wywiesiłam ogłoszenie w witrynie sklepu, ogłaszam się w internecie i na stronie Galerii Mokotów. Mijają dni i nie ma przyzwoitych kandydatów – skarży się kierowniczka sklepu, znanej sieciowej marki ubrań.
Jest godzina 21:45, a ona z powodu braku ludzi do pracy właśnie odstaje kolejne kolejne nadgodziny. – Dramat. Nadchodzi szczyt przedświątecznej sprzedaży, a ja gonię już resztką sił - dodaje i klaps na stołek, bo nogi odmawiają posłuszeństwa. Opowiada historię właściciela sklepu z odzieżą, który po odejściu z pracy sprzedawców osobiście musiał zająć się sprzedażą. 12 godzin dziennie wyleczyło go ze wszystkich wad. Uciekał od umów o pracę, teraz je oferuje. Płacił najmniej jak się dało, a teraz oferuje wynagrodzenie 700 zł powyżej pensji minimalnej.
W centrach handlowych dzieje się coś, czego menedżerowie sklepów już dawno nie widzieli. W samej Galerii Mokotów na chętnych czeka 18 ofert pracy. Do wzięcia od zaraz. I to na etacie z pensją powyżej minimalnej. Poszukiwani są m.in. sprzedawcy do sklepu Peek&Cloppenburg, Lacoste, salonu z czekoladkami Lindt, kelnerka od sushi, doradca w sklepie z futrami. Podobnie jest w Arkadii, czeka tam 14 ofert. Wydaje się, że to niewiele, bo przecież w każdym z centrów działa kilkaset sklepów. Jednak do tej pory wystarczyło wywiesić kartkę na szybie i pracownik od razu się znajdował.
Kolejny sklep znanej marki zamiast 12 osób ma 9. Kierownik mówi, że zagraniczny nadzorca marki po wizycie wystawił mu negatywny komentarz z powodu braku na sali wystarczającej liczby "doradców klienta". – Ale skąd ich brać? – wzrusza ramionami. I zwierza się, że niedawno zamieścił na portalu ogłoszenie i standardowy wabik: "Interesujesz się modą i chcesz pracować przy produktach najbardziej znanych i pożądanych w segmencie premium?". Normalnie dziewczyny zainteresowane modą były gotowe pracować za pensję minimalna, byleby tylko móc się pochwalić na Facebooku. Teraz został wyśmiany. Nawet 30 proc. zniżki na produkty już nie działa.
– Witajcie w dobrych czasach! Mamy rynek pracownika. Jeszcze nigdy komuś, kto ma głowę na karku, ręce i nogi, chce pracować nie było tak dobrze – komentuje w rozmowie z naTemat Sebastian Popiel, współwłaściciel agencji rekrutacyjnej People. To także prezes Stowarzyszenia Human Resources Generation Next, którego misją jest utrzymywanie standardów w branży HR. Trzyma rękę na pulsie branży.
Dodaje, że 8-proc. bezrobocie to najniższy wynik od lat. Właściwie należy to interpretować tak, że w dużych miastach pracę znajdują wszyscy, którzy chcą pracować. Ponieważ liczba wolnych osób kurczy się, pracodawcy zaczynają rywalizować wysokością pensji.
W branży rekruterów symbolem nadchodzących zmian na rynku były problemy Biedronki. W ostatnich miesiącach sieć sklepów zorganizowała kilka rekrutacji i... nie znalazła ani jednego pracownika. W ubiegłym roku stworzyła 5000 miejsc pracy w nowych sklepach, czyli ledwo skompletowano obsadę. Lidl przebił ofertę płacy o kilkaset złotych i proponuje zatrudnienie na stałe bez okresu próbnego. W szczycie sprzedaży -
jak przed Wielkanocą - Biedronka angażuje ponad tysiąc pracowników z Ukrainy.
Tak wygląda krajobraz na nizinach rynku pracy. Jak podkreśla Popiel, w przypadku specjalistów winda kariery jeszcze nigdy tak szybko nie zasuwała w górę. Programista JAVA z 2-3-letnim doświadczeniem może zarabiać nawet 12 tys. zł miesięcznie. W przypadku branży marketingu taki poziom można osiągnąć po wielu latach pracy i sukcesów.
Rynek pracownika objawia się coraz wyższymi zarobkami, które w przypadku stanowisk technicznych i inżynierskich rosną znacznie szybciej niż średni wzrost pensji Polaków. W latach 2015 i 2016 wynagrodzenia na niektórych deficytowych stanowiskach tego rodzaju wzrosły nawet o 30 proc., wobec blisko 8-proc. wzrostu przeciętnego wynagrodzenia w Polsce.
Reklama.
Sebastian Popiel
współwłaściciel agencji rekrutacyjnej People
Znałem prezesa, który mówił, że nigdy nie zatrudni kobiety do swojego działu IT. teraz jest zadowolony, że odpowiadają na jego oferty. Inny do niedawna zapewniał, że nigdy nie zapłaci absolwentowi więcej niż 4 tysiące, bo taki nic nie umie. Teraz płaci. Musiałem tłumaczyć pracodawcy, że na już to mogę mu znaleźć prezesa do spółki w dowolnej branży, ale znalezienie 20 szeregowych pracowników to już nie lada wyzwanie.