
Reklama.
To zaskakujący zwrot akcji w wyjątkowo kontrowersyjnej historii, w której rolę główną odgrywał 27-letni pupil ministra obrony oraz wiceprezesa Prawa i Sprawiedliwości Antoniego Macierewicza. Wszystko wskazywało bowiem na to, że Bartłomiej Misiewicz pozostaje politykiem niezatapialnym. Po serii skandali i wpadek na kilka tygodni zniknął z życia publicznego, by powrócić jako pełnomocnik zarządu Polskiej Grupy Zbrojeniowej ds. komunikacji. Wciąż niejasny pozostawał też jego status w Ministerstwie Obrony Narodowej. Jeszcze do niedawna sam przedstawiał się jako szef gabinetu politycznego w tym resorcie.
Tymczasem w środowe południe Jarosław Kaczyński oznajmił, iż jego cierpliwość do Bartłomieja Misiewicza się skończyła. Prezes PiS poinformował, że postanowił skorzystać z uprawnień, które daje mu statut partii i osobiście podjąć decyzję o zawieszeniu młodego polityka w prawach członka partii rządzącej. Stworzona w PiS komisja ma zająć się też wyjaśnieniem tego, jak doszło do bulwersujących opinię publiczną wydarzeń, w centrum których pojawiał się pupil ministra obrony. Poseł Kaczyński wyraził przekonanie, iż prace tego gremium będą przebiegały szybko.
– Prezes Kaczyński – jak państwo wiecie, wszystko może – tak o powodach dzisiejszych decyzji mówiła później rzeczniczka PiS Beata Mazurek. Wyraźnie poirytowana koniecznością wypowiadania się w tej sprawie, szybko zeszła na temat... Platformy Obywatelskiej. Próbowała przypominać skandale obciążające wizerunek poprzedników "dobrej zmiany". Posłanka Mazurek oceniła też, że to, gdzie i za ile pracował "Bartek Misiewicz" nie interesuje zwykłych Polaków. Na koniec swojego briefingu rzeczniczka PiS stwierdziła, iż jej młodszy kolega po fachu dobrze wykonywał obowiązki w MON i miał kwalifikacje, które mogły być przydatne.