Głód, wojna, dzieci-żołnierze, terroryzm i piractwo – trudno o bardziej wyniszczony kraj niż Somalia. Problemy Rogu Afryki odbijają się jednak na całym świecie – morscy rozbójnicy kosztują globalną gospodarkę miliardy dolarów. Agencje wywiadowcze obawiają się, że ekstremiści z tego regionu mogą zagrozić Europie. W Londynie rozpoczęła się właśnie wielka międzynarodowa konferencja na temat Somalii. Brytyjski rząd tymczasem rozważa, czy nie uderzyć z powietrza na somalijskich rebeliantów i piratów.
W środę Rada Bezpieczeństwa ONZ postanowiła zwiększyć o pięć tysięcy liczbę stacjonujących w Somalii żołnierzy Unii Afrykańskiej (do 17 tys.). Dziś somalijscy politycy nie ukrywają nadziei związanych ze spotkaniem z przedstawicielami około 50 państw z całego świata. - Liczymy, że powstanie dla nas coś na wzór Planu Marshalla – powiedział Abdiweli Mohamed Ali, premier rządu z Mogadiszu.
Nie ma wątpliwości, że pieniądze Somalii bardzo by się przydały. W kraju brakuje absolutnie wszystkiego – dróg, mostów, szpitali, szkół, kanalizacji, sieci elektrycznych, studni i wodociągów. W zeszłym roku przeciągająca się susza doprowadziła tam do klęski głodu, która kosztowała życie kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Setki tysięcy trafiły do obozów dla uchodźców w Kenii.
Nie o pomocy finansowej będzie się jednak w Londynie głównie rozmawiać.
Sąsiad-terrorysta?
Według agencji wywiadowczych w ciągu ostatnich sześciu lat ponad 200 osób z zagranicznymi paszportami przewinęło się przez obozy treningowe somalijskich ekstremistów. Większość z nich to młodzi mężczyźni zafascynowani ideą dżihadu, prawie połowa ma brytyjskie lub amerykańskie obywatelstwo. Szkolą się razem z rebeliantami al-Szebab. To organizacja, która od 2007 roku walczy z rządem w Mogadiszu i coraz ściślej współpracuje z al-Kaidą. Międzynarodowi rekruci zajęci są póki co lokalnymi zadaniami, ale kiedyś mogą wrócić do Europy lub Stanów. A wtedy, ze swoimi dokumentami oraz znajomością języka i kultury, mogą być bardzo niebezpieczni.
Inną palącą kwestią związaną z Rogiem Afryki jest piractwo. Kilka lat temu wieści o atakach na kontenerowce trafiały na czołówki gazet. Dziś media znudziły się już tym tematem, ale morscy przestępcy z Somalii nadal grasują. I to nawet po Oceanie
Indyjskim. Chociaż patrole okrętów wojennych i obecność uzbrojonych ochroniarzy na statkach zmniejszyła ilość porwań, piraci ciągle stanowią zagrożenie. Obecnie przetrzymują 10 jednostek i 159 marynarzy. W zeszłym roku na okupach zarobili co najmniej 136 mln dolarów, ale koszty dla światowego handlu liczy się w miliardach.
Co gorsza, coraz częściej pojawiają się raporty, że część z tych pieniędzy trafia do al-Szebab. Jak doniósł niedawno "Guardian", brytyjski rząd ma zamiar zrobić z tym porządek.
Jak chirurg
Pomysł bezpośredniego zaatakowania ekstremistów i piratów pojawił się w Whitehall w 2010 roku. Początkowo go odrzucano, ale wraz ze wzrostem ryzyka zyskiwał zwolenników. Teraz, według dziennika, jest regularnie omawiany na posiedzeniach brytyjskiej Narodowej Rady Bezpieczeństwa. - Nie mamy w Somalii żadnych oddziałów, ale to nie znaczy, że nie moglibyśmy szybko dostać się tam drogą powietrzną – powiedział "Guardianowi" jeden z urzędników ministerstwa obrony. - Wiemy gdzie są ich bazy, gdzie się zatrzymują i skąd nacierają – zdradził inny.
Plan potencjalnej ofensywy ma zakładać użycie potężnych śmigłowców startujących z pokładów okrętów bojowych. Rozmówcy "Guardiana" przyznają, że ryzyko zabicia niewinnych cywilów jest bardzo duże. - Dlatego uderzenie musiałoby być dobrze przemyślane, będziemy potrzebować całkowitej pewności – wytłumaczył jeden z nich.
Somalijski premier powiedział w rozmowie z al-Arabiya, że nie omawiał tematu z Europejczykami, ale „nie będzie miał nic przeciwko chirurgicznym atakom na pozycje al-Szebab”.
Brytyjski dziennik pisze, że w razie konieczności do operacji mogliby przyłączyć się też Amerykanie, Francuzi i Holendrzy. Ci pierwsi już od dłuższego czasu polują na somalijskich bojowników przy pomocy samolotów bezzałogowych. Pojedyncze bombardowania nie są w stanie znacząco osłabić ruchu.
Kraina beznadziei
Gdy w 1991 roku upadł dyktatorski rząd Siada Barre, Somalia pogrążyła się w chaosie. Przez lata o władzę w kraju walczyli rozmaici watażkowie, często bezlitośni i skoncentrowani na własnych zyskach. W obliczu wszechogarniającego chaosu mieszkańcy coraz częściej zwracali się w kierunku ludzi, którzy obiecywali przywrócenie łądu – islamskich radykałów. W nowym stuleciu religijni bojownicy pokonywali już jednego „pana wojny” za drugim. W 2007 roku udało im się zawładnąć niemal całym krajem. Jako Unia Trybunałów Islamskich utworzyli w Mogadiszu pierwszy od dawna rząd, który potrafił zaprowadzić w Somalii prawo. Prawo surowe, bo oparte na szariacie, ale i tak lepsze od trwającej przez lata anarchii.
Obecność fundamentalistów w somalijskiej stolicy nie podobała się jednak ani Zachodowi, ani sąsiednim państwom. Pod koniec 2007 roku Etiopia, przy technicznym wsparciu Stanów Zjednoczony, najechała Somalię. Bojownicy Unii wycofali się na
pustynne południe, skąd rozpoczęli wojnę podjazdową. Krótko potem część jej bardziej radykalnych członków założyła nową organizację – al-Szebab (arab. młodzież). A ta szybko zaczęła władać niemal połową kraju, w tym większością Mogadiszu. Utworzony po wycofaniu się Etiopczyków i wspierany przez Zachód i siły Unii Afrykańskiej Tymczasowy Rząd Federalny kontrolował zaledwie kilka dzielnic w stolicy. Bezprawie wykorzystali tępieni wcześniej przez islamistów piraci.
W zeszłym roku, dzięki zwiększeniu liczby zagranicznych żołnierzy, somalijski rząd odzyskał władzę nad niektórymi obszarami. Do rozwiązania chociaż części problemów droga jest jeszcze jednak bardzo daleka.