Aung San Suu Kyi czekała na to ponad 20 lat, ale w końcu będzie mogła wystartować w wyborach parlamentarnych. Demokratyczne zmiany w Birmie zadziwiają ostatnio największych optymistów.
Decyzję o zaakceptowaniu kandydatury Aung San Suu Kyi komisja wyborcza ogłosiła w poniedziałek. Już we wtorek noblistka ruszyła w trasę.
W pierwszej kolejności odwiedziła zniszczoną przez cyklon w 2008 roku prowincję Irawadi. Gdziekolwiek się pojawiła, zaraz zbierał się wokół niej gęsty tłum. Setki gardeł skandowały jej imię. Suu Kyi z trudem ukrywała wzruszenie. W Irawadi nie była od ponad 20 lat. Tkwiła w areszcie domowym.
Jeszcze niedawno Birma wydawała się beznadziejnym przypadkiem. Chociaż na jej terenie znajdowały się ogromne bogactwa naturalne (kamienie szlachetne, ropa, gaz, miedź, uran, cynk i wiele więcej), kraj należał do najbardziej zacofanych gospodarczo na świecie. Co gorsza, od 1962 roku rządził nią brutalny reżim wojskowy, który nieustannie gnębił mniejszości etniczne i walczył ze stworzonymi przez nie partyzantkami. Konflikt zrujnował państwo i doprowadził do jego całkowitej izolacji.
Wolność niemile widziana
W 1990 roku, po dekadzie społecznych protestów, junta zgodziła się na przeprowadzenie wyborów. Wygrała je Narodowa Liga na rzecz Demokracji (NLD), którą kierowała osadzona chwilę wcześniej w areszcie domowym córka bohatera walki o niepodległość, Aung San Suu Kyi. Wściekli wojskowi uwięzili przeciwników i wrócili do starego porządku. Życie niepokornej Suu Kyi uratowało być może tylko to, że rok później przyznano jej pokojową nagrodę Nobla.
Przez kolejne dwie dekady aktywistka parokrotnie wychodziła na wolność. Nie na długo – wystarczyło, że sprzeciwiła się reżimowi, a ponownie trafiała pod klucz. Birma tymczasem cały czas pogrążała się w kryzysie – tak ekonomicznym, jak i humanitarnym. W 2007 buddyjscy mnisi rozpoczęli masowe protesty. Wojsko szybko się z nimi rozprawiło, ale sytuacja była wyjątkowo napięta. Gdy rok później cyklon Nargis zabił prawie 140 tysięcy ludzi, a zagraniczne media nagłośniły cierpienie Birmańczyków, junta zgodziła się wprowadzić demokrację. Musiała.
W listopadzie 2010 roku poparta przez wojskowych Partia Unii Solidarności i Rozwoju (USDP) wygrała wybory parlamentarne. Fałszerstwa były ewidentne, więc Zachód nie wiązał z nowym rządem większych nadziei.
Jednak wkrótce coś zaczęło się zmieniać.
Powiew świeżości
Reformy w Birmie:
7.11.2011 r. - pierwsze wybory od 20 lat w Birmie
13.11.2011 r.- zwolnienie Aung San Suu Kyi z aresztu domowego
30.03.2011 r. - przekazanie władzy nowemu rządowi
19.08.2011r. - Aung San Suu Kyi spotyka się z prezydentem Birmy Thein Seinem
12.10.2011 r. - uwolnienie ponad połowy więźniów politycznych
13.10.2011 r. - nowe prawo pracy gwarantujące tworzenie związków zawodowych
23.12.2011 r. - NLD rejestruje się oficjalnie jako partia polityczna
12.01.2012 r. - zawieszenie broni w Karen
13.01.2012 r. - uwolnienie ważnych więźniów politycznych
Tydzień po głosowaniu władze zwolniły z aresztu Suu Kyi. W następnych miesiącach wprowadziły bardziej przyjazne prawa pracownicze i zezwoliły na działalność związków zawodowych, wypuściły kilkuset więźniów politycznych oraz wstrzymały budowę tamy Myitsone, która mogła zagrozić okolicznym społecznościom.
Niedawno rząd podpisał zawieszenie broni z partyzantką Karenów i uwolnił kolejnych przetrzymywanych działaczy. Kraj przygotowuje się do kwietniowych wyborów uzupełniających. Tym razem wystartuje w nich również Narodowa Liga na Rzecz Demokracji, która poprzednie głosowanie zbojkotowała. Udział Suu Kyi będzie niewątpliwie ich najgłośniejszym punktem.
USDP przygotowuje też szereg reform gospodarczych, które mają przyciągnąć zagraniczne firmy, m.in.: wieloletnie ulgi podatkowe dla inwestycji korzystnych dla Birmy. Zapowiada również walkę z korupcją. Obecnie istnieją tylko dwa państwa, która mają z nią większy problem – Korea Północna i Somalia. Birmańscy politycy w ostatnich miesiącach regularnie latają do Singapuru, żeby przyglądać się błyskawicznemu rozwojowi tego kraju.
W nagrodę za podjęte kroki Unia Europejska zniosła niedawno zakaz wizowy wobec prezydenta Thein Seina i jego otoczenia [czytaj]. Bruksela i Waszyngton zapowiedziały, że jeśli głosowanie w kwietniu będzie uczciwe, to wycofają też część sankcji, które dziś obejmują m.in. embargo na broń, eksport i inwestycje. Jeśli do tego dojdzie, to bogata w surowce Birma ma szanse, zdaniem MFW, stać się „nową gospodarczą granicą Azji”.
Daleka droga
W optymizmie warto jednak zachować ostrożność. Zbliżające się wybory uzupełniające będą ważne w sensie psychologicznym i symbolicznym, ale nie wpłyną mocno na podział władzy.
Do obsadzenia pozostało zaledwie 48 z 664 miejsc w dwuizbowym parlamencie.
Wojsko zajmuje w nim dziś 166 miejsc, a USDP - 388. Rządząca partia w dużej mierze składa się zresztą z dawnych oficerów, a sam prezydent Thein Sein jest byłym generałem.
Prawdziwym testem dla władców będą zatem dopiero następne wybory i wszystko, co się do tego czasu wydarzy. Jeśli opozycja nie zacznie znowu trafiać do więzień, a armia nie zmęczy się demokracją – Birma ma szanse.