
Wystarczył jeden dzień prowadzonego zdalnie i internetowo śledztwa, a detektyw Krzysztof Rutkowski wie jak było ze sprawą śmierci Magdalney Żuk. Najdziwniejsze jest zaś to że nawet nie był w Egipcie, wybierze się tam dopiero we wtorek. Chyba już tylko dla formalności, aby osobiście pojmać i założyć kajdanki najbardziej podejrzanemu w sprawie. To rezydent biura podróży i jego ziomkowie czyhający na białe kobiety.
1. Ofiara mogła być zgwałcona, a nawet mógł to być gwałt zbiorowy. Detektyw sugerował to zanim jeszcze doszło do sekcji zwłok w Egipcie. Nawet jeśli jej wyniki nie są wiarygodne dla polskich śledczych to i tak nikt nie zbadał jeszcze ciała ofiary.
Na dowód, że niemal na pewno tak było, detektyw analizuje zdjęcia: "Zasłania się nie przed obiektywem, ale ma alergię na światło. To typowa reakcja na środek zwany tabletką gwałtu".
Takich rewelacji jak u Rutkowskiego nie ogłosiłby publicznie żaden z poważnych dochodzeniowców w policji czy prokurator. Zwłaszcza nie mając w aktach dowodów, raportów i przesłuchań.
Nie wiemy jak wygląda protokół sekcji zwłok, a to podstawowa kwestia. Dopóki zwłoki nie wrócą do Polski, nie ma co spekulować. Sprawa jest niewątpliwie dość tajemnicza, sądząc po tych nagraniach opublikowanych w sieci. By ją rzetelnie wyjaśnić, to przede wszystkim trzeba sprowadzić zwłoki do kraju, poddać je oględzinom, sekcji i uzyskać opinię medyka sądowego, co do tego, jaka była przyczyna śmierci. Dopiero na tej podstawie uzyska się informacje, które pozwolą dalej prowadzić postępowanie.
