Biznes założyli 27 lat temu, bo posłuchali maksymy słynnego ówczesnego ministra przemysłu Mieczysława Wilczka: "co nie jest zabronione, jest dozwolone". Program bezpłatnych leków dla seniorów to nie pomysł PiS – oni wprowadzili go w życie już 16 lat temu, we własnych aptekach. Ale teraz Jacek Szwajcowski i Zbigniew Molenda – twórcy największej sieci aptek w Polsce "Dbam o Zdrowie" biorą gigantyczny kredyt, by ściągnąć z giełdy cały swój farmaceutyczny biznes.
– Nie będzie żadnego rozwoju sieci aptek w Polsce. Spółka straciła już na wartości. Musimy dostosować się do nowych regulacji. Znacznie łatwiejsze jest prowadzenie tego biznesu w reżimie spółki prywatnej niż publicznej – w ten sposób Jacek Szwajcowski, prezes Pelion uzasadnił zawiedzionym inwestorom, dlaczego po 20 latach ewakuuje biznes z warszawskiej giełdy. Smutna dyskusja odbyła się na czacie serwisu Strefa Inwestorów. Pelion z przychodami w wyskokości ponad 9 mld złotych należy do największych spółek handlujących lekami w Polsce. Częścią tego biznesu jest sieć aptek "Dbam o zdrowie".
Jeśli podpisana przez prezydenta Andrzeja Dudę ustawa "Apteka dla aptekarza" miała obronić rodzimy rynek przez inwazją zagranicznych "sieciówek", to coś tu nie gra. Właścicielem zielonych aptek "Dr.Max" jest międzynarodowy fundusz inwestycyjny. W centrach handlowych mogliście widzieć "Superpharm" – ten jest w rękach inwestorów z Izraela. Z kolei za "Euro-apteką" czają się Litwini. To wszystko wiodące firmy na rynku. Jednak największą, liczącą ponad 900 punktów sieć aptek, założyło dwóch Polaków - Jacek Szwajcowski i Zbigniew Molenda.
Czy byli farmaceutami? Oczywiście, że nie. Jednak na tym polegał urok ustawy Mieczysława Wilczka - "co nie jest zabronione jest dozwolone" – tak PRL-owski minister przedsiębiorczości zachęcał do biznesu już w 1988 roku. A że posłuchały go tysiące przypadkowych, ale kreatywnych ludzi w Polsce mógł zacząć się kapitalizm. W tym wypadku prywatna hurtownia leków.
American Dream w Polsce
Szwajcowski i Molenda to koledzy z łódzkiej politechniki. Pierwszy był specjalistą ds. wdrażania postępu technicznego Zakładach Sprzętu Przeciwpożarowego, a drugi inspektorem w zakładzie energetycznym. Teściowa Szwajcowskiego wykładała farmację na uczelni. Podczas niedzielnego obiadu powiedziała, że państwowe Cefarmy nie dają rady i prywatna inicjatywa może pomóc aptekarzom.
Nie znano jeszcze pojęcia start-upu, a firmy powstawały w garażach. Dwójka 20-latków wynajęła magazyn przy kolejowej bocznicy w Łodzi. Dalej historia potoczyła się jak w amerykańskim śnie. Jeździli Polonezem po polopirynę, podpaski i syrop na kaszel, które oferowali aptekarzom mającym problem z zaopatrzeniem. Zarobione złotówki zamieniali na dewizy i osobiście wyprawiali się Niemiec po Amol i Biovital. To były początki hurtowego biznesu Polskiej Grupy Farmaceutycznej. Gdy urosła, weszła na giełdę. Przyłączając konkurencyjne biznesy, stworzyła największy prywatny podmiot w branży. Na tyle silny, że oparł się próbom wejścia na polski rynek podobnych zagranicznych firm.
Samo zło - apteka dla pacjenta
Szwajcowski i Molenda – jak już rozpoczęli współpracę z tysiącami aptek w Polsce – to zaczęli rozmyślać, co by tu udoskonalić w ich biznesie. Według nich apteka jest dla pacjenta, a nie – jak nazwano obecną ustawę – dla aptekarza.
Oto przykład: 30 lat temu na półce apteki było kilkaset produktów, dziś nawet 3 tysiące. Kto by trzymał te wszystkie medykamenty na zapleczu. Tak wpadli na pomysł stworzenia call center, które obsługiwało bieżące zamówienia aptekarzy. Specjalistyczny lek, niedostępny dziś na półce, można było zamówić np. o godzinie 18.15, a odebrać już w porannej dostawie z regionalnej hurtowni. W systemie pracowało 300 telefonicznych konsultantów.
Szwajcowski to także obieżyświat, bywalec międzynarodowych konferencji, stały uczestnik forum ekonomicznego w Davos. Na jednej z imprez usłyszał nazwisko amerykańskiego guru od programów lojalnościowych. Zatrudnił go do opracowania programu, na którym mogliby skorzystać seniorzy – ci przecież najczęściej chorują i najwięcej wydają na leki. Tak w 2001 roku powstał pierwszy w Polsce program oferujący bezpłatne leki dla seniorów.
Bony dla seniorów
W aptekach zbierane były dane pacjentów, dotyczące ich potrzeb i... dochodów. Po dwóch tygodniach tysiąc osób otrzymało karty uprawniające do zakupów za 50 do 100 złotych. Dodatkowo każdy zakup był przeliczany na punkty. Ich zbieranie nagradzane było upominkami: kremem, maścią, a szczególnie dużo wydający klienci mogli liczyć na aparat do mierzenia ciśnienia. Dla branży aptekarskiej to był szok. Wtedy po raz pierwszy branżowa prasa alarmowała, że Szwajcowski to łobuz. Zachęca pacjentów do kupowania jak największej liczby leków, co jest nieetyczne. O akcji z podziwem wspominał tygodnik "Polityka".
Szefowie PGF, mimo że wieszano na nich psy, uparli się i nadal próbowali zrobić coś nowego. Tak powstała Appteka, czyli aplikacja do odczytywania bazgrołów lekarzy na receptach. Programik zainstalowany w smartfonie skanuje receptę, a zdjęcie wysyła do dyżurującego farmaceuty. Ten odczytuje hieroglify i odsyła pacjentowi informację, w której najbliższej aptece i za ile kupi przepisane leki. Na życzenie pacjenta program (a dokładniej internetowy farmaceuta) dobiera tańsze zamienniki przepisywanych leków.
Niechcący popełnili przy tym największą zbrodnię na zabetonowanym rynku aptekarskim. Program ułatwiał wybór – kto ma taniej, kto ma drożej, kto sprzedaje wygodniej. A to już zakazana ustawowo od 2012 roku reklama aptek. Z tego powodu nigdy nie usłyszeliście o Apptece, która powstała 4 lata temu i ma tysiące pobrań. Zamknięte zostały programy z obniżkami dla seniorów, młodych matek, czy diabetyków. Także dlatego apteki nie mogły przystąpić do Karty Dużej Rodziny. Fundacja "Dbam o zdrowie" nie pomaga już indywidualnym chorym.
To samo, co o dwójce przedsiębiorców, można zresztą napisać o drugiej pod względem wielkości sieci aptecznej w Polsce. Założycielką Cefarmu jest Zyta Olszewska, magister farmacji z Jaworzna. Otworzyła biznes w 1990 roku wraz z mężem Andrzejem, który w tym czasie był... nauczycielem wychowania fizycznego i piłkarzem drużyny Fablok Chrzanów.
Lobbing farmaceutów
Slogan "Apteka dla Aptekarzy" – pomysł lobby korporacji farmaceutów – był już powtarzany wielokrotnie. Do tej pory uznawano go za szkodliwy, zły i głupi, a decydenci znajdowali odwagę, aby go odrzucić. Eksperci organizacji pracodawców Lewiatan są pamiętliwi i podsumowują jego historię tak:
Mimo to posłowie PiS dali się złapać na haczyk walki z rzekomo zagrażającemu rynkowi aptekarskiemu zachodnimi korporacjami. Na ochotnika zebrano parlamentarny zespół ds. regulacji rynku farmaceutycznego z przewodniczącym Waldemarem Budą, posłem PiS.
Ten grzmi, że zrobi porządek: "Nowe apteki powstają jak grzyby po deszczu, ale otwierają je głównie duże, zagraniczne sieci. Codziennie powstają trzy apteki sieciowe, a dwie rodzinne się zamykają. Za pół roku albo za rok pewnie nie byłoby już co zbierać z tych małych aptek, gdyby zostawić ten rynek tak samemu sobie".
Dalej to już istny kabaret. Poseł Buda zaprezentował projekt ustawy jako "swój, autorski" Zapomniał usunąć ze stopki dokumentu prawdziwego autora, czyli Naczelnej Izby Aptekarskiej. Ustawa zakłada to, co miłe dla zawodowej korporacji m.in. że nowe apteki mogliby otwierać jedynie farmaceuci, a kolejne nie mogłyby powstawać bliżej niż 500 metrów od już funkcjonującej. Innym warunkiem miałoby być pojawienie się jednej apteki na 3 tys. mieszkańców. I to tyle absurdów. Sprawa zamknięta. Prezydent Andrzej Duda podpisał.
Pierwszą próbę podjęto w 1992 roku, wprowadzając do ustawy o izbach aptekarskich zasadę „apteka dla farmaceuty”. Przepis został zaskarżony przez Rzecznika Praw Obywatelskich i w efekcie uznany przez Trybunał Konstytucyjny za niezgodny z Konstytucją. Kolejna próba miała miejsce w roku 2001. Wtedy skargę Rzecznika Praw Obytelskich poparł Prokurator Generalny, a przepis został uchylony przez Sejm, zanim Trybunał zajął się skargą rzecznika.