vitkAc to pierwszy w Warszawie i w całej Polsce dom mody, otwarty w połowie listopada. Właściciel, Arkadiusz Likus, przyciągnął do stolicy największych projektantów: Lanvin, Yves Saint Laurent, Gucci, Giorgio Armani. – vitkAc ma wyznaczyć nową erę luksusu – tłumaczy. Ale czy Polacy mają wystarczająco grube portfele, by w tę erę wkroczyć już teraz?
By dodać sobie otuchy i przygotować się sumiennie na spotkanie z high fashion, wybieram trasę przez jedną z najbardziej ekskluzywnych ulic Warszawy – Mokotowską. Z niepodobną do siebie nieśmiałością okręcam wokół palca rąbek sukienki ze stuprocentowej bawełny i stuprocentowej sieciówki. Modlę się, by nikt nie zauważył, że na dole zaczyna pruć mi się szew. Z daleka widzę już granitową bryłę. Dom mody vitkAc. Przy samym wejściu mijam dwie Amerykanki, które z podziwem oglądają budynek i na cały głos krzyczą: „Oh! It's nice!”. Ale do środka nie wchodzą.
Ja za to biorę głęboki oddech i ruszam na spotkanie ze światowymi projektantami. W głowie nieustannie powtarzam sobie „Nie patrzeć w dół!”.
Nie chcę zwracać uwagi na napiętnowane pośniegowym błotem buty, które zdradzają, że na Bracką nie przyjechałam taksówką. Jak na budynek Wolf Bracka przystało, witają mnie wilcze oczy. Wcale nie zdziwiłabym się gdyby należały one do premiera, bądź jego córki, jednak w tym wypadku ich właścicielem jest ochroniarz.
Ignoruję chłodne powitanie i ruszam dalej. Przytłacza mnie... pustka i cisza. Przechodzę wąskim, krętym korytarzem. Na parterze ulokowane są butiki. Mijam Gucci, Yves Saint Laurent, Lanvin. Wszyscy ekspedienci stoją na baczność. Zastanawiam się, czy to odgórny przykaz szefa? A może po prostu nabawili się już odparzeń, czekając w pozycji siedzącej na pierwszego klienta piątą godzinę z rzędu? Docieram do ruchomych schodów. Nigdy w życiu nie widziałam tak czystych stopni w galerii handlowej. Oprócz mnie podróżuje nimi tylko ochroniarz. Zatrzymuję się na pierwszym piętrze.
Rozpaczliwe poszukiwanie toalety nakręcone w witkiewiczowskim stylu
Odzież męska. Krążę między wieszakami, które są ustawione pod idealnym kątem i sprawiają wrażenie, jakby od listopada nie tknęła ich żadna ręka. Czuję się obserwowana przez pracowników. Patrzę na nich i już po chwili wiem, że mają tylko jedną wspólną cechę – wszyscy są ubrani na czarno. Poza tym można ich podzielić na trzy grupy:
1) tych, którzy od razu się z Tobą witają,
2) tych, którzy dopiero po kilkunatosekundowym taksowaniu Cię wzrokiem decydują, czy warto się do Ciebie odezwać,
3) i tych, którzy oczekują, że to Ty się z nimi przywitasz.
Gęstą atmosferę próbuje rozładować płynąca w tle muzyka relaksacyjna. Obijając się o puste ściany i betonową wylewkę na podłodze, przyprawia o ból głowy bardziej, niż typowe radiowe hity z nadmierną ilością basu, które urozmaicają czas
Pracowników Domu Mody VitkAc można podzielić na trzy grupy: tych, którzy od razu się z Tobą witają, tych, którzy dopiero po kilkunatosekundowym taksowaniu Cię
wzrokiem decydują, czy warto się do Ciebie odezwać, i tych, którzy oczekują, że to Ty się z nimi przywitasz.
w mniej ekskluzywnych galeriach handlowych. Po obejrzeniu asortymentu postanawiam przejść do ataku. Wybieram dość słabego wroga, ekspedienta odpowiedzialnego za markę Paul Smith. Zaczynam improwizować. Tłumaczę swój problem z wyborem „skromnego” prezentu dla mojego narzeczonego. Młody, uśmiechnięty mężczyzna doradza mi t-shirt, uspokajając, że kawałek szmatki z wątpliwie zabawnym nadrukiem jest wart jedyne pięćset złotych. Wskazuję palcem na wybraną koszulkę, ale szybko karcę się w duchu. Nie, nie dlatego, że przypomniałam sobie mamę, która od dziecka tłukła mi do głowy, jak niegrzeczne jest pokazywanie palcem. Powody są inne. Po pierwsze zdrapany lakier na wskazującym palcu ujmuje mojej wiarygodności. Po drugie, jako bogata narzeczona powinnam posiadać obrzydliwie drogi pierścionek wysadzany tysiącem diamentów. A ja takiego nie posiadam. Tak naprawdę nie posiadam żadnego pierścionka. Czuję, że ekspedient już zorientował się w moim kłamstwie. Mimo wszystko brnę dalej. Z mało przekonującym zainteresowaniem obiecuję, że przemyślę decyzję o zakupie i jeszcze dziś zawitam do vitkAca. Ten ostrzega, żebym pospieszyła się z decyzją, bo towar schodzi jak świeże bułeczki.
Ucieczka z vitkAca
Doprawdy? Rozglądam się dookoła. Liczbę klientów jestem w stanie policzyć na palcach jednej ręki. Z łatwością układam w głowie statystyki dotyczące targetu i zysków.
Ciekawa, jak wyglądają przymierzalnie, biorę w ręce szafirowy sweterek. Podobny widziałam w H&M. Przymierzalnie nie robią na mnie wrażenia, za to metka z ceną... jak najbardziej.
1) Dwie platynowe blondynki w pikowanych kurteczkach ze ściągaczem oraz torebkami od Louis Vuitton. Patrząc na usta jednej z nich, nie mam wątpliwości, że do vitkAca przyszły tuż po przyjęciu sporej dawki botoksu. Być może u chirurga wydały zbyt wiele, bo z galerii wychodzą z niczym.
2) Starsza pani, która w pewnym momencie zaczyna kaszleć, wprowadzając trochę życia w odrętwiałą atmosferę miejsca. Czerwona na twarzy, z trudem łapie oddech i wychodzi. Bez zakupów.
3) Łysawy mężczyzna w średnim wieku. Rozglądając się jeszcze mniej dyskretnie niż ja, odwraca uwagę ochroniarzy od mojej osoby.
4) Kolejna blondynka, tym razem trochę starsza, nareszcie wychodzi z pakunkiem. Ekspedientki z La Perla omal nie podskakują z radości.
Dom mody vitkAc w Wolf Bracka
Dom mody został otwarty 19 listopada 2011 roku w Warszawie przy ul. Brackiej. Jego nazwa - VitkAc, została wybrana przez właściciela, Arkadiusza Likusa, dla upamiętnienia najbardziej ekscentrycznego z polskich artystów, który przez część życia mieszkał przy Brackiej 23. W VitkAcu po raz pierwszy w Polsce swoje butiki otworzyły YSL, Gucci, Bottega Veneta, Giorgio Armani oraz Lanvin. Można w nim też kupić ubrania wielu innych światowych projektantów. Luksusowy, czterokondygnacyjny budynek został wykończony granitem, kwarcem, stalą nierdzewną, betonem architektonicznym i egzotycznym drewnem. Mimo imponującego designu, budzi kontrowersje. Głównym zarzutem jest, to, że zajął miejsce Pawilonu Chemii z 1960 r., który był zaliczany do dóbr kultury współczesnej przez Stowarzyszenie Architektów Polskich.
Zwiedzam jeszcze drugie piętro z konfekcją dla pań. Widzę sprzedawczynię z dziurą w czarnych rajstopach i zaczynam czuć się swobodniej. Ciekawa, jak wyglądają przymierzalnie, biorę w ręce szafirowy sweterek. Podobny widziałam w H&M. Przymierzalnie nie robią na mnie wrażenia, za to metka z ceną... jak najbardziej. Bojąc się konsekwencji związanych z uszkodzeniem towaru, rezygnuję z przymiarki kawałka dzianiny za... trzy tysiące złotych. Odwieszając sweter z drżącym sercem postanawiam ochłonąć w toalecie. Wstydliwe dla domu mody miejsce zostało na tyle skutecznie ukryte, że o pomoc w poszukiwaniach muszę prosić znudzonego ochroniarza. W drzwiach mijam się z ubraną lepiej niż niejedna urzędniczka sprzątaczką, która natrętnie usiłuje wyczyścić pozbawione jakiejkolwiek smugi lustro.
Nie wytrzymuję presji, uciekam z vitkAca razem z rudowłosą klientką. Bojkotując sztywną atmosferę wchodzę w największą kałużę, ostatecznie poniewierając moje plebejsko brudne obuwie. Próba zakupów nigdy nie była tak męcząca. Jestem pewna, że wyprawa na Bracką należała do moich ostatnich. I tak naprawdę nie wiem z jakiego powodu: czy to ja przez całe swoje życie nie zdążę wzbogacić się na tyle, by kupić coś w Wolfie? A może do tej pory Bracka splajtuje i zostanie zamknięta?