Ni to do końca socjalizm, ni to totalitaryzm, ni to anarchia. Ale znajdzie się tu dla każdego coś miłego. Państwo Jarosława Kaczyńskiego wymyka się wszelkim regułom. A najnowszy przykład ze zignorowaniem orzeczenia Sądu Najwyższego to tylko kolejny kamyczek do ogródka tych, którzy dostrzegają mutację naszego kraju.
Republika parlamentarna – taka oficjalnie jest Polska. Ale ten ustrój z rzeczywistością wspólnego nie ma zbyt wiele. Przez ostatnie dwa lata obserwowaliśmy, jak Jarosław Kaczyński razem ze swoją partią przekraczał kolejne granice. Dziś, po zamieszaniu związanym z ułaskawieniem Mariusza Kamińskiego, można już powiedzieć, że żarty z kaczystowskiego państwa nie były dalekie od prawdy. A cechy takiego ustroju można podsumować w co najmniej kilku punktach.
Ignorowanie wyroków sądów
"Prawo to my" – taka myśl przyświeca na każdym kroku politykom Prawa i Sprawiedliwości. Za tą maksymą idzie "specyficzny" stosunek członków partii Jarosława Kaczyńskiego do trójpodziału władzy. Otóż partia dąży do całkowitego podporządkowania sobie sądownictwa. Zarówno tego powszechnego, jak i na wyższym szczeblu. Temu pierwszemu służy reforma sądownictwa, w drugiej kwestii Trybunał Konstytucyjny został już opanowany, a Sąd Najwyższy to pewnie kwestia czasu.
I co istotne dla kaczyzmu, w tym "ustroju" kładzie się nacisk na wybiórcze respektowanie wyroków sądu. Lekceważony był Trybunał Konstytucyjny, dopóki nie został przejęty przez PiS. Teraz jest już z powrotem tak szanowany, że nawet Andrzej Duda korzysta z jego mądrości. Teraz okazuje się, że nikomu do szczęścia nie są potrzebne wyroki Sądu Najwyższego. Jak zauważył poseł PiS (i prawnik!) Arkadiusz Mularczyk, wyrok w sprawie Mariusza Kamińskiego można sobie "oprawić w ramkę i powiesić na ścianie".
A przecież jeszcze niedawno było inaczej. Wyroki Trybunału Konstytucyjnego czy Sądu Najwyższego mogły być dyskutowane czy nawet krytykowane, ale zawsze respektowane. Choćby z zaciśniętymi pięściami i zagryzionymi zębami, ale jednak.
Fasadowość urzędu premiera
Cyrankiewicz, Jaroszewicz, Babiuch, Pińkowski, Messner, Rakowski. Mówią wam coś te nazwiska? To niektórzy z Prezesów Rady Ministrów w poszczególnych PRL-owskich rządach. O większości z nich nie pamiętamy na co dzień, bo i ich pozycja w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej nie była aż tak istotna. Z władzą kojarzył się przede wszystkim I Sekretarz.
Dzisiaj tę rolę – którą można też nazwać naczelnikiem państwa – spełnia Jarosław Kaczyński, szeregowy poseł, który pociąga za wszystkie sznurki w Polsce. O partii nie wspominając, bo to jego własność.
Koncentracja władzy w rękach jednej osoby
Ze wspomnianym wyżej punktem łączy się kolejny – koncentracja władzy. Oczywiście w rękach Jarosława Kaczyńskiego. Lider PiS ma dzisiaj podporządkowaną sobie największą partię w Polsce, podporządkowany rząd, podporządkowanego prezydenta, jego nominat pomimo olbrzymiej krytyki rządzi telewizją publiczną, słowo prezesa jest ostateczne dla Trybunału Konstytucyjnego. On sam przed latu powiedział, że najbardziej na świecie chciałby być... emerytowanym zbawcą narodu polskiego.
W słusznie minionych czasach kultura musiała iść pod rękę z polityką. Na początku PRL mieliśmy socrealizm, który dominował w szeroko rozumianej sztuce: literaturze, rzeźbie, malarstwie, muzyce, filmie oraz architekturze.
Dzisiaj na szczęście (jeszcze) takiego dominującego nurtu w sztuce nie ma. Ale w dzisiejszych czasach kultura niemasowa nie jest zbyt dochodowa. Bez mecenatu, na przykład państwowego, wiele inicjatyw nie ma szans na przetrwanie.
Prawo i Sprawiedliwość doskonale zdaje sobie sprawę z tego mechanizmu. Dlatego wicepremier Piotr Gliński nie przekazał dotacji na organizację Malta Festival Poznań. Powód? Kuratorem imprezy jest Oliver Frljić, reżyset słynnej "Klątwy".
Z powodu podobnych szykan wybuchła afera o tegoroczne Opole. Problem zaczął się, kiedy okazało się, że nie będzie mogła wystąpić Kayah. Teraz co prawda nie wystąpi nikt, ale to już inna historia.
Otaczanie opieką biedniejszych
To akurat cecha typowa dla państw socjalistycznych. To rząd Beaty Szydło wprowadził program "Rodzina 500+". Comiesięczne wypłaty pieniędzy dla rodzin z dwójką dzieci oraz dla najbiedniejszych już od pierwszego dziecka błyskawicznie wrosły w krajobraz polskiej rzeczywistości.
Krzewienie nacjonalistycznych poglądów wśród młodzieży
Trwa specyficzny romans państwa z nacjonalistycznymi organizacjami. Władzom w żaden sposób nie przeszkadza marsz niepodległości i głoszone tam hasła, w zeszłym roku prezydent Andrzej Duda objął nawet patronatem Hajnowski Marsz Żołnierzy Wyklętych. A przynajmniej miał objąć, bo szybko się z tego wycofał, kiedy o kontrowersyjnej decyzji zrobiło się głośno.
Problem budził wtedy plakat promujący imprezę. Wśród znajdujących się na nich osób znajdziemy Romualda Rajsa "Burego", którego oddział zimą 1946 roku dokonał na Podlasiu zbrodni ludobójstwa na cywilnej ludności prawosławnej.
Krzewienie takich wartości obserwujemy nawet teraz, w Sejmie. 1 czerwca odbył się w parlamencie już dwudziesty trzeci Sejm Dzieci i Młodzieży. W przeszłości w jego trakcie podejmowano istotną tematykę – choćby reformę szkolnictwa (w 2000 roku, kiedy gimnazja dopiero tworzono, a nie już likwidowano), dyskutowano o ekologii, demokracji, dialogu kultur w Europie. Tymczasem w tym roku marszałek Kuchciński zaprosił uczniów do pyskówki na temat... dekomunizacji. W efekcie potem obserwujemy takie wystąpienia, jak to Michała Cywińskiego. Nie lepiej było przed rokiem, kiedy dyskutowano o miejscach pamięci.
Lekceważenie zobowiązań międzynarodowych
Kolejna specjalność Jarosława Kaczyńskiego. Polska nie wywiązuje się ze swoich zobowiązań wobec europejskich partnerów i z tego powodu jest coraz bardziej izolowana na arenie unijnej. Z powodu awantury o Trybunał Konstytucyjny wszczęto już ponad rok temu procedurę kontroli praworządności w Polsce. Teraz narażamy się unijnym urzędnikom po raz kolejny odmawiając przyjęcia uchodźców, czego nie uczyniły tylko Polska i Węgry.
Narażamy się do tego stopnia, że Zachód grozi nam obcięciem funduszy unijnych. Może chociaż ten argument – siły – podziała na posła z Nowogrodzkiej.