Reklama.
Krzysztof Zalewski w programie "Dzień Dobry TVN" opowiadał o burzy, która wybuchła po jego piosence "Polsko". Skomentował też swój występ w "Historii Roja", po którym stał się jedną z twarzy polskiej prawicy. Po tym, co powiedział, kto wie – może niejeden prawicowiec pewnie zerwie plakat z filmu ze ściany i wyrzuci jego płyty do kosza.
Mogę mówić tylko o sobie i uważam, że powinienem, bo dla mnie to trochę forma autoterapii, mam szansę wykrzyczeć to, co mnie boli. Pomijając nepotyzm, niszczenie armii czy wycinanie lasów, to najbardziej mnie boli degradacja języka. Jeżeli przykład idzie z góry – mowy z jednej i z drugiej strony pełnej zaciekłości, zawziętości i nienawiści – to jak ma później ta przysłowiowa praczka czy szewc się wysławiać?
Nadal uważam, że należy oddać cześć, hołd i mieć szacunek dla ludzi, którzy polegli walcząc o nasz kraj. Film kręciliśmy ponad siedem lat temu, kiedy jeszcze nie było wojenki polsko-polskiej. O ile wymowa tego filmu jest nieco prawicowa, to trudno byłoby mi sobie wyobrazić, że będzie wykorzystywany jako 'pierwszy film dobrej zmiany'. Wtedy realia były w Polsce nieco inne i nie spodziewałem się, że to się stanie zwyczajnym narzędziem. Myślałem, że robimy wojenny film. Gdybym wiedział, że potem będę używany jako narzędzie w rękach władzy, to pewnie nie wziąłbym w tym udziału. Jednak wolę grać i śpiewać.
Chciałbym uciekać od mowy nienawiści, więc panu prezesowi życzę, żeby się zakochał, założył rodzinę, może mu się znudzi polityka, może to jest lekarstwo na wszelkie bolączki.