Ogromna ścieżka wśród drzew zostanie otwarta już w wakacje w Karkonoszach. Niestety, po czeskiej stronie. Podobna budowla na południu tego kraju przyciąga 20 tys. turystów rocznie. Dlaczego na taką atrakcję nie możemy liczyć w Polsce? Różnicę w polskiej i czeskiej infrastrukturze widać gołym okiem. Szukaliśmy argumentów, aby obronić atrakcyjność oferty naszych gór. Ups... Coś nie wyszło.
Halo! – rozbrzmiewa głos w telefonie. Po chwili rozmówca przeprasza, że krzyczy do telefonu, ale idzie wzdłuż ruchliwej ulicy. Wyszedł ze szpitala po ostatnim upadku. – No ale dziś już wracam na rower – tłumaczy Grzegorz Gaj, jeden z prowadzących Park Rowerowy na Czarnej Górze i po raz pierwszy podczas długiej rozmowy śmieje się. W 2008 roku z inicjatywy zapalonych rowerzystów powstało specjalne stowarzyszenie. Chcieli zbudować pierwszy w Polsce profesjonalny park rowerowy. W tym też roku powstała pierwsza trasa downhill’owa.
– Obecnie park właściwie funkcjonuje na stronie internetowej – tłumaczy z rozżaleniem. Jak wyjaśnia, ich inicjatywa miała świetny start. Cieszyła się dużym zainteresowaniem. Udało się im nawet przezwyciężyć pierwsze kłopoty. – Ale jak mamy dotrzeć, skoro rowerzyści nie mogą do nas dojechać i korzystać z wyciągu. Został wybudowany w ubiegłym roku, ale z tego co słyszałem, Urząd Dozoru Technicznego ma zastrzeżenia do haków, na który montuje się rower – opowiada Gaj. Nie dziwi się, że turyści wolą jeździć do Czech. – Też wolę. Nie wiem, nie rozumiem, dlaczego u nich możliwa jest rozbudowa infrastruktury, a u nas nie – przyznaje bezradnie.
Zazdrościć czy krytykować?
A Czesi dalej inwestują. Ścieżka wśród drzew powstała w czeskich Jańskich Łaźniach, to 100 km od Czarnej Góry, ale z Lubawki już tylko 30 km. Budowa rozpoczęła się we wrześniu ubiegłego roku. Łatwo dojechać tam trasą krajową nr 5. Przyciągać będzie turystów ze Śląska. Ścieżka wśród konarów drzew ma ponad kilometr. Pomosty oparte są na wbitych w ziemię balach. Dróżka wije się wśród konarów, czasem nawet ponad 24 metry nad ziemią. Jedną z atrakcji jest ogromna wieża widokowa. Można będzie nią wejść na wysokość 45 metrów. Jedną z opcji powrotu na dół jest zjazd 50-metrową spiralną rurą. Z wierzchołków drzew można będzie zejść do... jaskini. Jest czego zazdrościć.
Niektórym zawistnikom otuchę w serce wlewa Wojciech Sierpawski, właściciel firmy budującej parki linowe. – No cóż, ja wolę inwestycje mniej ingerujące w przyrodę. Taka budowla pochłania też miliony złotych – tłumaczy. Ile Czesi wydali na swoją? Można to porównać z planami władz Starego Sącza. Dwa lata temu zapowiedziały budowę napowietrznej trasy na Miejskiej Górce. Ich trasa miała liczyć trochę ponad 200 metrów i kosztować ponad 4 mln złotych. Wciąż jednak nie powstała. – Moim zdaniem lepiej te środki wydać na inne cele. Mniej kosztowne. Jak chociażby ścieżki rowerowe wraz infrastrukturą – wylicza.
Właściciel firmy nie chce porównywać polskiej i czeskiej bazy dla turystów. Natomiast chętnie dzieli się obserwacją na rodzimym podwórku, ale nawet ta opinia przemawia na korzyść Czechów. Pokazuje bowiem zasadność inwestowania.
– W Polsce wszystko zależy od podejścia władz gminy. Mieszkam w Wieliczce i tutaj jest jedna ścieżka rowerowa i to jeszcze źle oznaczona, a tymczasem w Ostrowie Wielkopolskim, do którego jeździmy serwisować park linowy wciąż powstaje coś nowego. Mieszkańcy Ostrowa krytykowali ścieżkę z z kostki brukowej, to władze wybudowały natychmiast drugą dla rolkarzy. Oczyszczono plażę, powstały siłownie na świeżym powietrzu. Efekt widać i nie tylko pod względem estetycznym. Pełno tam biegaczy, chodzących z kijami czy rowerzystów – mówi Wojciech Sierpawski, właściciel firmy Polskie Parki Linowe.
Gdyby nie oni, byłoby gorzej
Parę lat temu ogromną popularnością, zwłaszcza wśród młodszych turystów, cieszył się park linowy w Szklarskiej Porębie. Przejść go można było w zaledwie kilka minut.
Czy dalej takie drobne, najczęściej prywatne inwestycje będą domeną polskich gór? Gdyby nie oni, byłoby jeszcze gorzej. Tomasz Stanek z Karpacza zdobył milion złotych dotacji na zakup maszyny do śniegu. On też jest jednym ze zwolenników zabiegających o zorganizowanie zimowych igrzysk w Karkonoszach. Zimowe zmagania odbyłyby się dopiero w 2030 roku razem z Czechami i Niemcami.
– Ale byłaby to okazja do powstania szeregu brakujących inwestycji. Tylko że musi to być impreza makroregionalna, nie ograniczającą się do Szklarskiej-Poręby. A ta usiłuje się wybić. U nas w Karpaczu istnieje możliwość powstania toru saneczkowego. Kiedyś słynęliśmy z tej dyscypliny – tłumaczy Jarosław Pol, właściciel hotelu Karkonosze, a także szef Karkonoskiej Organizacji Turystycznej. Pol broni honoru polskich gór. Zapewnia, że nie mamy czego się tak wstydzić. – Może Czesi mają lepszą infrastrukturę narciarską, ale my bardziej tę wypoczynkową wraz z hotelami – przekonuje. I dodaje: – Dysponują wsparciem państwowym, środkami unijnymi. A wiadomo, jak jest obecnie z nimi w Polsce.