Cała Australia obrosła wśród Polaków mitem, jawi się niczym raj na ziemi. Samo Melbourne przoduje w rankingach najlepszych miast do życia na świecie. Ale nawet tu nacjonaliści zorganizowali marsz przeciwko imigrantom. Była kontrmanifestacja, były starcia, policja użyła gazu pieprzowego. Oto druga twarz Melbourne, której w Polsce nie kojarzymy. – Australia też boryka się z problemami. Całe centrum miasta jest usiane bezdomnymi – mówi, Polka, która ku zaskoczeniu znajomych, po 2 latach, postanowiła wrócić do kraju.
Jak możesz tak sobie porzucać Australię? Ten raj na ziemi?
Nie dlatego, że muszę, tylko dlatego, że chcę. Znajomi pukają się w czoło. W Polsce jest okropnie, a w Australii cudownie. Zawsze rozwesela mnie ten mit o Australii, jako takiej egzotycznej Szwecji – światłej, dobrej, idealnej i jeszcze w dodatku upalnej. Tymczasem dziś na dworze jest 8 stopni, a wczoraj narodowcy pobili się z anty-rasistami. Brzmi znajomo?
Jakby nie australijsko.
Takie zamieszki i skrajne postawy nie są tu jednak traktowane tak poważnie jak w Polsce. Szokuje mnie za to, jak bardzo w Polsce idealizujemy Australię. Mamy taka naiwną pewność, że pstryknięcie palcami wygeneruje tutaj każdemu jakąś cudowną egzystencję.
A tak nie jest?
Nie jest źle, ale Australia też boryka się ze swoimi problemami. To trochę powala ludzi, którzy tak jak my przyjeżdżają tu z oczekiwaniami, że będzie jak po maśle. Nie wzięliśmy pod uwagę, że takich optymistów jak my trafiają tu codziennie setki. Nie jest łatwo o mieszkanie, o pracę. Ubieganie się o wizy w Australii to długi, kosztowny i frustrujący proces. Australia to nie jest jakaś czarodziejska różdżka, która rozwiązuje wszelkie bolączki życiowe.
Szukanie pracy, mieszkania, przedszkola, oszczędności topiące się szybciej niż czapy polarne skończyły się u mnie na lekkim załamaniu moralnym, u męża nerwicą, a u naszej 4-letniej wtedy córki efektem zużytej baterii.
Mnie zaskoczyła ogromna liczba bezdomnych w Melbourne. Ciągle czytam, że miasto nie potrafi sobie z nimi poradzić, że są dosłownie wszędzie. Jak to wygląda?
Centrum miasta jest usiane bezdomnymi, którzy w zimie budują sobie chatki z koców i kołder gdzie popadnie. Policja co jakiś czas eksmituje mieszkańców z takich mini-miasteczek, ale jako że to nie rozwiązuje kompletnie żadnych problemów, po kilku tygodniach uliczne wioski wracają w innym miejscu.
Australijski rząd boryka się z masą bezdomnych. W większości stanów ich liczba wzrosła o minimum 30 procent przez ostatnią dekadę.
Kim najczęściej są ci ludzie?
Tu, jak się wpadnie w dziurę, to jest się bardzo ciężko wygrzebać. A dziur jest sporo. Cholernie drogie domy i mieszkania, skandaliczne opłaty za wynajem, powszechna akceptacja hazardu w każdej możliwej formie, kultura weekendowych imprez do urwania filmu i tanie, gówniane narkotyki dają w połączeniu rewelacyjne efekty.
Przez to, że ceny wszystkiego, oprócz sushi, są w Australii niebotyczne, nawet krótki wypad z rynku pracy może szybko zaowocować problemami, długami i eksmisją. Łatwo wypaść z systemu.
To kłóci się z tym, że rok w rok Melbourne uznawane jest za najlepsze do życia na świecie. Nawet Sydney wypadło już z pierwszej 10, a tu ludzie niemal walą drzwiami i oknami. Podobno każdego tygodnia osiedla się tu 2 tysiące przybyszów. Na czym to polega?
Mimo wszystko żyje się tu łatwo, bo bez szarpaniny. Płace rekompensują wysokie ceny. Minimalna stawka (wypłacana co tydzień) pozwala opłacić dach nad głową, najeść się, ubrać i zrobić od czasu do czasu wypad za miasto, albo dalej. Sama zarabiam niewiele ponad minimum krajowe, ale mam poczucie pewnego komfortu życiowego. Rachunek za prąd nie wywołuje u mnie fali mdłości
Co najbardziej zaskakuje Polaków?
Uderza na pewno to, że ludzie nie chodzą wku***i. Niektórzy na pewno, ale masa jako taka jest zadowolona i niekonfliktowa. Jeśli ktoś głośno słucha muzyki w metrze, udają, że nie słyszą, jeśli ktoś się przepycha w kolejce, nic nie mówią. Tu mają dużo większy margines tolerancji na aspołeczne zachowania. Ale Melbourne nie jest zachwycające.
Pogoda jest lepsza, ale nie aż tak bardzo jak mogłoby się zdawać z Polski. Melbourne jest jednym z zimniejszych miejsc w Australii. Leży nisko na południu. Chłodniej jest tylko w Tasmanii. Pogoda potrafi zmienić się w ciagu kilku minut z upału na poprzecznie siekący deszcz. Ulubione powiedzenie miejscowych: "Nie lubisz pogody, poczekaj pięć minut".
I najgorsza niespodzianka: Melbourne ma zimę. Śnieg nie pada, ale od maja do listopada jest zimno, ciemno, mokro i nieprzyjemnie. 7 miesięcy polskiego października. Za to lato, jak już się zacznie, sypie temperaturami w przedziale 28–42 C.
Czujesz się bezpiecznie wieczorem w centrum?
Tak, ale równie bezpiecznie czułam się w Warszawie. Wychowywałam się na Pradze Południe, więc poprzeczka jest u mnie dość wysoko.
Imigranci?
To multi-kulti jest w Melbourne najlepsze. Nie mam poczucia zagrożenia ISIS. Bardziej boję się popularnych tutaj kradzieży samochodów przez znudzonych nastolatków, którzy regularnie rozjeżdżają przechodniów w trakcie swoich "przejażdżek".
Uwielbiam to, że moja 4-letnia córka dorasta w kraju, gdzie ludzie mają 200 różnych kolorów skóry. Tu dużo łatwiej jest mi jej przekazać, że ludzie na całej Ziemi dzielą się jedynie na dwa typy: tych dobrych i tych złych i nie ma to nic wspólnego z ich karnacją.
A jednak kilka dni temu narodowcy wyszli na ulice Melbourne, krzycząc "Stop islamizacji Australii".
To nie jest temat numer 1. W Australii taki klasyczny pra-rasizm już zanikł. Nikt nie wytyka nie-białych palcem na ulicy. W Australii multi-kulti funkcjonuje od 200 lat. 26 proc. populacji urodziło się poza granicami kraju. Mieszka tu więcej ateistów (30 proc.) niż katolików (23 proc.). Muzułmanie stanowią 2,5 proc. mieszkańców.
Nie do pomyślenia są komentarze na temat czyjegoś hijabu, turbanu, mycki czy innych podobnych rzeczy.
Jest coś, czym Melbourne szczególnie się wyróżnia?
Balansem życiowym. Australijczycy bardzo cenią sobie czas własny. Sklepy otwierają się tu o 10 i większość zamyka się o 5. Każdy ma dostęp do plaży, parków, basenu. Ludzie naprawdę cenią sobie czas spędzony z rodziną i przyjaciółmi, a miasto dba o to, żeby mieli gdzie i jak go spędzać.
W przeciwieństwie do innych australijskich metropolii, Melbourne nie określa się poprzez plaże – pewnie dlatego, ze woda w morzu Tasmana jest zimna jak w Bałtyku. To nie jest miasto surferów i przez to jest bardziej europejskie niż australijskie.
A w takim codziennym życiu?
Najlepsze jest jedzenie, a raczej jego wielość i różnorodność. Melbourne ma obsesję na punkcie "następnego super trendu jedzeniowego", więc wszyscy jesteśmy jak króliki doświadczalne wcinające japońskie taco albo fiołkowe lody. Melbourne ma bardzo dojrzałą kulturę jedzenia poza domem – śniadań, lunchów i kolacji. Po dwóch latach tutaj nadal nie mogę nacieszyć się widokiem budowlańców popijających z rana latte. Kawa jest podstawą piramidy żywieniowej mieszkańców Melbourne!
A najpopularniejsza pozycja na menu miejscowych kafejek to "smashed avo", czyli danie składające się z tostowanego chleba, awokado zgniatanego z feta oraz jajek. W ostatnim czasie australijski milioner wsławił się stwierdzeniem, że millenialsów nie stać na domy, bo całą kasę wydają na tosty z awokado za 20 dolarów i kawę za 4. Coś w tym jest.
Podobają mi się też papugi, nietoperze wielkie jak latające psy i posumy. Nawet żyjąc w ścisłym mieście ma się świadomość tego, że jest się w jakiejś rzeczywistości z książek o Tomku Wilmowskim. Nad parkami krążą stada białych i potwornie głośnych kakadu. Po zmroku z ogrodów botanicznych wylatują chmary nietoperzy. Drzewa osłonięte są plastikiem inaczej puchate posumy o wyglądzie pluszaków drążą w nich dziuple.
A co najbardziej ci się nie podoba?
Australia jest wbrew popularnym przekonaniom dość konserwatywnym krajem. Ponieważ duża część przemysłu opiera się na wydobyciu węgla, prawie wszystkie partie polityczne umywają ręce od przejścia na zieloną energię.
Australia ma tez bardzo brzydki sekret – wyspę Manus, na której przetrzymywani są uchodźcy z krajów trzeciego świata. To taki czyściec, gdzie czeka się nie wiadomo jak długo i nie wiadomo na co, bo rząd w zasadzie nie ma konkretnej strategii. Obóz na Manus to przedłużona wersja eksperymentu Zimbardo. Co tydzień, średnio 16 przetrzymywanych próbuje odebrać sobie życie.
Tego się spodziewałaś przyjeżdżając tutaj?
Wcześniej 7 lat mieszkaliśmy w Nowej Zelandii. Spodziewałam się miasta o większym efekcie "wow" i lepszej pogody. W sumie już oba te fakty zaakceptowałam i mam wobec Melbourne masę bardzo pozytywnych uczuć. To miasto wgryza się w człowieka wolniej niż szałowe Sydney.
Nie jest aż tak malownicze, ale na pewno ma swój klimat, który jest wypadkową całej tej kawy, obowiązkowo czarnych ubrań i bogatej oferty kulturalnej.
Australia to totalna siekierka, ale w moim przypadku okazało się, że wolę polski kijek, bo tu dotkliwie brakuje mi socjalnej interakcji z rodziną i przyjaciółmi, której nie postrzegałam jako szczególnie istotnej, kiedy mieszkałam w Polsce. Bez większych żalów wracam do Warszawy w lipcu.