Że sportowcy lubią się napić, wiadomo nie od dziś. Na sukces najczęściej ciężko pracują, do tego są pod dużą presją, czy to kibiców, czy to sponsorów, czy mediów. Napięcie przedstartowe, adrenalina, wysiłek w trakcie samego startu albo rozegranego spotkania - to wszystko powoduje, że zaraz po tym trzeba odpocząć. Rozluźnić się, zapomnieć o wszystkim. A gdy do tego wiele się osiągnęło, wygrało się ważny mecz - wręcz należy pójść w miasto albo przynajmniej w hotelu skosztować jakiegoś trunku.
Tyle tylko, że robią to w tajemnicy. Bo jak media wywęszą, to zaraz będzie afera. "Alkohol w kadrze!" - zagrzmi "Fakt". "Ten sportowiec to pijak" - przyłączy się "SuperExpress". I taki sportowiec podzieli los Sławomira Peszki, Artura Boruca, Michała Żewłakowa.
Flaszka po występie
Ale nie zawsze uda się ukryć swe zamierzenia. Bramkarz Sławomir Szmal wielokrotnie ratował z opresji reprezentację polskich piłkarzy ręcznych. Komu, jak komu, ale jemu relaks, wytchnienie po wygranym spotkaniu szczególnie się należało. Szmal to nie tylko świetny golkiper, ale do tego człowiek nadzwyczaj szczery. O czym przekonał się dziennikarz TVP, rozmawiający z nim chwilę po zdobyciu brązowego metalu na mistrzostwach świata w Chorwacji.
Napić lubią się też skoczkowie narciarscy. Chociażby Matti Nykaenen, jeden z najlepszych zawodników w historii tej dyscypliny, który karierę doskonałego skoczka zamienił na mniej już udany epizod muzyka i striptizera. Puchar Świata w Zakopanem? Wszyscy podkreślają, że to najfajniejsza impreza roku, z genialną atmosferą. Tyle że, jak wieść niesie, chodzi im nie tylko o doping tysiąca ludzi, ale i życie nocne, które umożliwia stolica polskich Tatr. A jak skoczkowie dziękują sobie za wyświadczone przysługi? Jak wyrażają wdzięczność? Jako przykład posłużyć może wypowiedź yyyy…. Piotra yyyy… Żyły. Ta właśnie.
Nerwy piłkarza
Właśnie, nerwy. Adrenalina. Piłkarz schodzący z boiska, czy to na przerwę, czy to po zakończeniu spotkania, często jest rozstrzęsiony, ciągle przeżywa to, co przed chwilą działo się na murawie. A już szczególnie, gdy czuje się oszukany. Piotr Świerczewski przyjechał swego czasu z Koroną Kielce na mecz wyjazdowy z krakowską Wisłą. Zaczął świetnie, zespół z Kielc na początku dobrze grał w piłkę, ale z każdą minutą słabł i do przerwy przegrywał 0-3. A Świerczewski? W trakcie pierwszej połowy genialnym strzałem z ponad połowy boiska pokonał bramkarza. Pokonał, ale bramki nie uznał sędzia, którego zdaniem piłka nie przekroczyła linii bramkowej. Złość Świerczewskiego, wyrażona w poniższej rozmowie, jest więc zrozumiała:
Ale Świerczewski to jeszcze pikuś. Łagodny baranek. Oaza piłkarskiego spokoju. Wszystko, nie tylko w świecie futbolu, zależy od układu odniesienia, a piłkarza Korony Kielce przyrównać możemy chociażby do Grzegorza Skwary. Mecz o awans do II ligi. Raków Częstochowa, w którym gra Skwara, mierzy się z Arką Nowa Sól. W końcówce prowadzi jeszcze 2-1 ale mecz kończy się wynikiem 2-3. I do Skwary podchodzi dziennikarz, który sam chyba nie spodziewa się, co za chwilę nastąpi. My apelujemy do części z was, nawiązując do Rysia z "Klanu": "Dzieci, zatkajcie uszy". Bo ta wypowiedź nie należy do bardziej cenzuralnych:
Szczery jak trener
Jest taka teoria, że znakomity piłkarz, pokazujący na boisku genialne zagrania, nie musi wcale być inteligentnym człowiekiem. Ba, mówi się wręcz, że inteligencja boiskowa jest odwrotnie proporcjonalna do tej ludzkiej. Ale jest też druga teoria. Że trener powinien bronić swoich piłkarzy, stać po ich stronie. Że może ochrzanić w szatni, ale już przed mediami ma usprawiedliwiać ich poczynania. Trener Jarosław Kotas swego czasu pracował w Orkanie Rumia. Z pierwszą z powyższych tez zgodziłby się na pewno. Co do drugiej, hmmm… Z początku starał się jej przestrzegać, ale do czasu. Do tego wywiadu:
I te porównania. Do Deyny, do Maradony. Człowiek pokazuje, że historia futbolu nie jest mu obca. Swoistą historię polskiego futbolu tworzył też od lat 80. ubiegłego wieku Janusz Wójcik. Jest ostatnim trenerem polskiej reprezentacji, który potrafił zdobyć z nią medal na ważnej piłkarskiej imprezie. Choć, czy igrzyska są aż tak prestiżowe? Skoro w Sydney wygrywał je Kamerun (gdyby przegrał wówczas z Hiszpanią, Xavi byłby piłkarzem, który zdobył z kadrą wszystkie możliwe tytuły), skoro w Atlancie w 1996 najlepsza była Nigeria? Skoro Polsce drogę do występu w finale olimpiady w Barcelonie (1992) otworzyła półfinałowa wygrana z Australią?
Bramkarz grający w siatkówkę
Ale mniejsza o to. Trener Wójcik słynął z tego, że od kieliszka nie stronił. Swego czasu we Wronkach pomylił nawet szatnie i swoją przemowę zaczął wygłaszać do osłupiałych piłkarzy drugiego zespołu. W czasie meczu miał też swój własny bidon, bynajmniej nie zawierający wody mineralnej ani napoju izotonicznego. Być może to z tego właśnie bidonu solidnie pociągnął w Grodzisku Wielkopolskim, gdy jego Widzew grał mecz z Groclinem. Dostało się biednym łódzkim piłkarzom, a bramkarz Bartosz Fabiniak dowiedział się z monologu "Wójta", że zamiast łapać piłkę, powinien zagrywać, wystawiać i zbijać.
Było o zawodnikach, trenerach, ale przecież transmisja sportowa to też komentator. On może nagminnie mylić nazwiska piłkarzy ( Dariusz Szpakowski), krzyknąć, że "jeszcze trzy ruchy i Włoszka będzie szczęśliwa (Artur Szulc), wreszcie - dramatycznie apelować do Turka, by wreszcie skończył ten mecz (Tomasz Zimoch). Ale komentator, jak każdy człowiek, lubi też sobie pośpiewać. A gdy wejście na antenę się zbliża, a najbliższy bar z karaoke daleko, chęć, by wydobyć coś ze swych strun głosowych, może się okazać za silna. Wie coś o tym na pewno komentator Canal Plus Tomasz Wieszczycki.
I kto powiedział, że ludzie świata sportu są nudni, sztywni i nie mają nic ciekawego do powiedzenia?