Karol Banysz ma 11 lat. Jako uczeń szkoły podstawowej Rosa w Hadze kilka dni temu został mistrzem holenderskiej ortografii. On, Polak, pokonał 600 innych uczniów z haskich szkół w lokalnym dyktandzie i zaskoczył samych Holendrów. – Przy odczytywaniu wyników pani nie mogła przeczytać nazwiska. "Ale ty to chyba nie jesteś Holendrem, prawda?" – spytała. "Nie, ja jestem Polakiem" – powiedział Karol – opowiada nam mama chłopca. Ewa Banysz ma czworo dzieci i jest zafascynowana holenderskimi szkołami. Jej opowieść niejednego rodzica może mocno zaskoczyć.
Przeczytałam o Karolu na portalu Polonia.nl. i musiałam z Panią porozmawiać. Ogromne gratulacje.
Dziękuję. Karol sam nie mógł uwierzyć. Zrobił tylko jeden błąd w słowie kariera. Postawił kreskę na "e" zamiast w prawą stronę to w lewą. Nawet panie z komisji mówiły, że najdłużej siedziały nad jego pracą, bo musiały coś znaleźć. Dawno im się nie zdarzyło, by w pracy nie było błędów. Wśród laureatów nie było nawet trzeciego miejsca, bo taka była przepaść między drugim, a kolejnymi miejscami.
Jak Holendrzy to odebrali? Polskie dziecko pokonało 600 innych uczniów. To tak, jakby w Polsce dyktando wygrało dziecka imigranta. Zaskoczenie pewnie byłoby niemałe.
Karol bardzo dobrze mówi po holendersku, po imieniu nikt się nie zorientował. Dopiero przy odczytywaniu wyników pani nie mogła przeczytać nazwiska. "Ale ty to chyba nie jesteś Holendrem, prawda?" – spytała. "Nie, ja jestem Polakiem"– odpowiedział Karol. Myślę, że gdyby był Holendrem, sytuacja inaczej by się rozwinęła.
Nauczyciele zareagowali bardzo fajnie, jednak dyrektorka zachowała rezerwę. Krótko mu pogratulowała i zaraz zajęła się swoimi sprawami. Informacja o jego wygranej nie znalazła się w szkolnej gazetce, choć wygrał dla szkoły 200 euro. Trochę niesmak pozostał, bo Karol ciężko na to pracował.
Gdy 7 lat temu przyjechaliśmy do Holandii kompletnie nie mówiliśmy po holendersku. Ale on jest bardzo ambitny, jest najlepszym uczniem w klasie. Mnóstwo czyta, pochłania książki. Gdy dzieci przechodziły tekst na inteligencję pani była w szoku, powiedziała, że od 5 lat nie było dziecka, które tak dobrze by go napisało.
Zresztą, mój starszy syn Maciej w ubiegłym roku był w tym samym dyktandzie czwarty. Domniemam, że niektórych zabolało, że wygrał Polak i pewnie woleliby Holendra.
To znany konkurs w Holandii?
Bardzo. Odbywa się raz w roku dla uczniów haskich szkół, to już kolejna edycja. Specjalnie dla uczniów, którzy kończą podstawówkę. Co roku proszą znaną osobę ze świata kultury o prowadzenie dyktanda. W ubiegłym roku była to pisarka, w tym roku Curt Fortin, który prowadzi programy telewizyjne dla dzieci.
Karol był pewien, że dobrze mu poszło, od razu mówił, że ma tylko wątpliwości do słowa "kariera". Curt Fortin był zafascynowany tą jego pewnością siebie, podszedł do nas w przerwie, rozmawiał, a Karol nagle: "Ja jestem z Polski, wie pan? Moja mama jest Polką, mój tata jest Polakiem". Fortin powiedział, że bardzo się cieszy, że ma to dla niego duże znaczenie. A potem, gdy wręczał Karolowi nagrodę zdjął z szyi naszyjnik i dał mu go. "Musisz go mieć" – powiedział. Ten naszyjnik w oczach Karola to największa nagroda.
Jak zareagowały holenderskie media na wygraną Polaka?
Wszystkie haskie gazety pisały o "haskim dziecku", a nie polskim. Potem Karol udzielił pierwszego wywiadu. Dziennikarz unikał szufladkowania, kto jest kim. A syn sam powiedział, że nie jest Holendrem, że jest Polakiem. Że urodził się w Polsce, mama jest Polką, tata jest Polakiem. I to znalazło się w tym wywiadzie.
Z polskich mediów rozmawiałam tylko z redaktor naczelną portalu Polonia.nl Małgorzatą Bos-Karczewską.
Porównując z polskim systemem edukacji, na jakim etapie jest teraz Karol? Skończył 8 klasę, teraz w Polsce też będzie 8 klas.
Będzie chodził teraz do gimnazjum Sorghvliet w Hadze. To szkoła, do której uczęszcza Amalia, najstarsza córka króla Holandii, i jej siostra Alexia, która jest równolatką Karola. To, że dostał się do tej szkoły, po 7 latach tutaj, to rzecz fantastyczna. To bardzo dobra szkoła, wyżej już nie można. Tu przyjmują tylko dzieci z najwyższym wskazaniem do szkoły. Innych nie.
Przepraszam, z czym?
Tu nie ma takiej rekrutacji, jak w Polsce. Dzieci już w grupie 7 piszą testy, potem w 8. Wreszcie nauczyciele z grup 6-8 zbierają się i ustalają, który uczeń i gdzie – ich zdaniem – może się dostać. Informację rodzice dostają w kopercie z kodem, każde dziecko ma swój kod. Jeśli złożymy podanie do danej szkoły, po tym kodzie każda szkoła może sama sprawdzić dziecko, jego wyniki, wszystko. To jest bardzo przejrzyste.
Czyli to szkoła kieruje uczniów dalej, nie rodzice?
Można tak powiedzieć. Mój syn otrzymał rekomendację do 4 szkół i mogliśmy z tego wybrać. Poprzez poziom, który został mu przyporządkowany. Jego szkoła trwa akurat 5 lat, ale są inne. Każda szkoła ma inny program.
Są szkoły z religią, ale nie taką, jak w Polsce. Tu uczniowie uczą się o wszystkich religiach. Są szkoły, które nie mają religii. Albo takie, które mają indywidualny tok nauczania. Gdy dziecko jest np. lepsze z matematyki, może mieć matematykę z wyższą klasą, a resztę przedmiotów ze swoją. W Polsce tak się nie da. Do takiej szkoły idzie Karol.
Będzie w klasie z księżniczką Alexią?
(śmiech) Tego nie wiemy, ale chyba nie. W każdym razie księżniczki to normalne dziewczynki, bez żadnej ochrony jeżdżą do szkoły na rowerach.
Jak by Pani porównała polską edukację do holenderskiej? Czym najbardziej się różnią?
Nie wiem, czy w ogóle da się porównać. To jest zupełnie co innego. Tu dzieci idą do przedszkola w wieku 2,5 roku, a naukę w szkole zaczynają od 4 roku życia. Czterolatki trafiają do pierwszej grupy szkoły podstawowej.
Znaczy I klasy?
Nie. Tu w szkole podstawowej, która trwa do 12-ego roku życia, nie ma klas, są grupy. Jest osiem grup. Dopiero w gimnazjum są klasy, co brzmi pewnie szaleńczo.
Dosyć dziwnie.
Sama bardzo się tego bałam. W Polsce wszyscy mówili, że jestem szalona.
Proszę opowiedzieć, jak to wygląda.
Dziecko siedzi w szkole od 8.45 do 15.15. Ale od 12. do 13 ma godzinną przerwę, może przyjść do domu na obiad. Moje dzieci właśnie za chwilę będą w domu. A potem wracają do szkoły. Przerw takich, jak w Polsce, nie ma.
Od 1 do 8 grupy dzieci cały czas mają tę samą salę. Każda grupa ma swoją klasę. Każdy ma swoją ławkę, a właściwie biurko, bo jest też szuflada na rzeczy. Dzieci dostają w szkole wszystko - i podręczniki, i kredki, i ołówki.
Nic pani nie musi kupować?
Nic. W podstawówce nie. Płaci się tylko 55 euro na radę rodziców. Raz w roku z tych pieniędzy dzieci mają organizowaną wycieczkę, są prezenty na Mikołaja. To bardzo fajne, bo dzieci potrafią być okrutne. Jedni rodzice są bogaci, inni nie. "Ty masz ołówek taki, a ty z Biedronki". Tu czegoś takiego nie ma. Wszystkie dzieci dostają to samo.
Dziecko nie może przynieść swoich kredek do szkoły?
Jeśli nauczyciel pozwoli, trzeba zapytać.
Co jeszcze jest inne?
Jest duża ochrona prywatności. Dzieci nie wiedzą, czy ktoś jest gorszy, czy lepszy, nie znają wyników testów innych. Nawet jeśli dziecku coś nie poszło, nie dają mu tego poznać. Mobilizują go w inny sposób, czasem nawet nie wie, że pisze jakiś test. To bardzo wzmacnia pewność siebie dzieci, wyniki naprawdę się poprawiają.
Poza tym zebrania to indywidualne spotkania nauczyciela z rodzicami, umówione na konkretną godzinę. Taki jest system ogólny, nie tylko w naszej szkole.
Skala ocen?
Od 1 do 10. Jest jeszcze jedna fajna rzecz. Przy tablicy szkolnej każdego dnia jest dokładna informacja o tym, co danego dnia będzie w szkole robione. Każde dziecko wie, co np. będzie z matematyki, zna cały plan dnia. W szkole podstawowej nie ma stałego planu lekcji. Wszystkie zajęcia przechodzą płynnie. Codziennie jest inaczej. Nie ma sztywnych ram.
Jestem tym zafascynowana. Jeśli w klasie jest różny poziom, pani np. rozdziela dzieci na 4 grupy. I każda pracuje inaczej, nad innymi zadaniami. Dzieci z tych lepszych grup angażowane są też w pomoc słabszym.
Jak pani patrzy teraz na polską szkołę?
Katorga. Dzieciom w Polsce zabiera się luz. Są trochę przygaszone, zmuszane do uczenia. Ciągle słyszą "na to masz dwa dni, na to tydzień". Tu klasówka z tego, tu z tego.
A tu podstawówka to szkoła poprzez zabawę. Dzieci nie są do niczego przymuszane. One żyją trochę w błogiej nieświadomości, że są oceniane. Ale w szkole średniej już jest inaczej. Wtedy dzieci wkraczają w system naszej, polskiej podstawówki. Mają już plan lekcji, odrębne sale do każdej lekcji, różnych nauczycieli, przerwy między lekcjami, są prace domowe, trzeba się uczyć. W podstawówce jest jeden nauczyciel od wszystkiego.
A wie pani, że Holendrzy świetnie potrafili sobie poradzić z frekwencją? W tutejszych szkołach wynosi prawie 100 procent.
Jakim cudem?
Każda szkoła ma aplikację, dziecko ma swój numer. Jeśli moje dziecko nie przyjdzie na lekcję ja za 5 minut wiem, że mojego dziecka nie ma w szkole. Jeśli nie ma go na następnej lekcji, znowu dostaję taką informację.
Ale przede wszystkim są bardzo wysokie kary za jeden dzień nieusprawiedliwionej nieobecności dziecka w szkole. To samo w podstawówce.
Nie wierzę.
50 euro za dzień. Jeśli do 9 rano nie zgłoszę, że moje dziecko nie będzie w szkole, to zostanie na mnie nałożona kara.
A jeśli trochę później?
Nie. To już jest za późno. Jest specjalny pan, który ma telefon, odbiera, zapisuje. Po 9.15 chodzi po klasach i pyta, kogo nie ma. I on takie informacje przekazuje do gminy. Kiedyś mieliśmy taką sytuację, że moje dzieci miały ospę. Poinformowałam szkołę, ale ponieważ chodziło o trójkę dzieci, miałam kontrolę z gminy.
Poszłam wtedy do sklepu, dzieci nie otworzyły drzwi. W skrzynce znalazłam kartkę, że jeśli w ciągu iluś godzin się z nimi nie skontaktuję to zostanie na mnie nałożona kara, ponieważ dzieci nie było w szkole, a nikogo nie było w domu.
Jest jeszcze jedna fajna rzecz. Nasza sąsiadka, Rosjanka, po tygodniu otrzymała pismo z gminy, że córki przez tydzień nie było w szkole i że jest kara. Powiedziała, że nie ma pieniędzy, to gmina kazała jej córce odpracować te godziny. Wymyślają prace odpowiednio do wieku, na przykład po szkole ktoś przez dwie godziny sprząta ulice albo roznosi gazety.
Czy dużo jest polskich dzieci w holenderskich szkołach?
Gdy dzieci idą do pierwszej klasy, wiadomo, że mogą czuć się zagubione. Dlatego do każdej klasy przypisanych jest dwóch tzw. class mentorów, czyli dzieci z klas najstarszych. Mówię o tym dlatego, że właśnie mieliśmy zebranie w nowej szkole Karola i przedstawiono nam 8 dzieci z klas starszych, które zajmą się pierwszoklasistami. I okazało się, że dwoje z nich to Polacy.
Dowiadywałam się i okazało się, że coraz więcej polskich dzieci dostaje się do dobrych szkół. Te dzieci, poprzez swoją ciężką pracę, zaczynają również dźwigać poziom szkoły. Mamy bardzo mądre polskie dzieci, jestem z tego bardzo dumna.
Karol ze swoim mistrzowskim tytułem bardzo się w to wpisał.
Kiedyś ludzie przyjeżdżali tu głównie do pracy, często bez wykształcenia, i niestety zostawili po sobie niezbyt dobre wrażenie o Polakach. Stąd stereotypy, że Polacy to pijacy, czy narkomani.
Ale młoda Polonia, która się tu urodziła lub przyjechała później, zaczyna dźwigać ten poziom. A także ich dzieci. Wydaje mi się, że przez te dzieci Holandia zobaczy i doceni nas, Polaków. I nie tylko tu. Moje koleżanki z Irlandii czy Wielkiej Brytanii mówią to samo.