Okładka "Vanity Fair" z nagą Sereną Williams wywołała dyskusję o tym, czy ciąże celebrytek naprawdę zasługują na miano newsa.
Okładka "Vanity Fair" z nagą Sereną Williams wywołała dyskusję o tym, czy ciąże celebrytek naprawdę zasługują na miano newsa. fot. Vanity Fair
Reklama.
Givhan dzieli się wieloma trafnymi spostrzeżeniami. Pokazuje, że nawet celebryci nie mogą mieć ciastka i zjeść ciastka – afiszować się ze swoją intymnością, by potem pałać świętym oburzeniem, gdy wścibska prasy publikuje materiały o ich życiu osobistym. Przypomina, jak wielkim wydarzeniem była w 1991 roku okładka z nagą, ciężarną Demi Moore. Wtedy – uświadamia czytelnikom – w czasach, gdy zajście w ciążę było jak wciśnięcie zawodowego hamulca nawet dla gwiazd ekranu, złamano tabu. A teraz, gdy sytuacja zmieniła się o 180 stopni?
"Jaka wyższa wartość stoi za eksponowaniem nagiego brzucha?" – pyta autorka "Washington Post", utyskująca na "instagramizację" celebryckiej ciąży. No jak to jaka? Pieniądze. Ciążowy brzuch to maszynka do zarabiania pieniędzy. Można to oceniać dobrze, źle, lub mieć to w nosie, ale tak po prostu jest. A maszynkę tę nakręcają ludzie, którzy z wypiekami na twarzy czytają o tym, że celebrytka X jest w ciąży, biedna Y nie może w nią zajść, lub – co gorsza – nie chce, a Z już wkrótce rodzi.
logo
fot. Vanity Fair
To nie jest żadna filozofia. Media – w tym plotkarskie gazety – dostarczają czytelnikom tego, czego ci oczekują. Wiecie, dlaczego przez kilka tygodni byliśmy bombardowaniami doniesieniami o wszystkim, cokolwiek miało choćby najluźniejszy związek ze sprawą Magdaleny Żuk? Nie dlatego, że dziennikarze oszaleli na punkcie tej historii, ale dlatego, że widzowie, czytelnicy i słuchacze pragnęli to oglądać, czytać i o tym słuchać.
Oglądalność, klikalność i słuchalność nie kłamią. Podobnie jest z plotkarską prasą, która dostarcza informacji o najbardziej naturalnych, normalnych lub trywialnych faktach, bo tego domagają się czytelnicy. Aktorka bez makijażu. Piosenkarz z kieliszkiem w dłoni. Sportsmenka ze sprawą rozwodową w sądzie. To też nie są żadne newsy, gdyby zastosować kryteria Givhan.
To prawda, zajście w ciążę – o ile para nie choruje na niepłodność – nie jest jakimś szczególnym wyczynem. Nieco trudniejsze jest wychowanie dziecka. Przy okazji: jakoś nikt nie wpada na pomysł, by z tej okazji pokazać na okładce partnera celebrytki z opuszczonymi spodniami, po to by wyeksponować jego udział w zapłodnieniu. Nie: cała uwaga koncentruje się na kobiecym ciele, a celebrytki z tego korzystają.
Są jednak znacznie mniej etyczne sposoby na zarabianie pieniędzy, a "mój brzuch, moja sprawa" dotyczy nie tylko kobiet, które nie chcą być w ciąży, ale i kobiet pragnących afiszować się z tym, że będą matkami. To ich – celebrytek – wybór, który nie musi budzić entuzjazmu, ale nie zasługuje też na potępienie. Zbyt długo mówiono kobietom co, kiedy i gdzie mogą robić ze swoim ciałem, by teraz przebierać się w szaty obyczajowej policji, tylko z drugiej strony barykady. To nie są niewiniątka znienacka uchwycone w kadrze, lecz świadome siebie kobiety, które robią co chcą i mają do tego prawo.
Nie razi mnie więc naga Serena Williams z dużym brzuchem na okładce "Vanity Fair". Jeśli wywołuje jakąś reakcję, to raczej wzruszenie ramion. Okładki z ciężarnymi celebrytkami ukazują się taśmowo, więc numer z Sereną Williams nie jest niczym niezwykłym. Mimo to, jestem pewna, że gazeta szybko zniknie z kiosków. W końcu najbardziej lubimy te piosenki, które już znamy.