Język może być paliwem dla zmiany pokoleniowej. Młodym kończą się już palmy do facepalmów – mówi pisarz Jacek Dehnel w rozmowie z naTemat. Jego wczorajsze wystąpienie przed Pałacem Prezydenckim odbiło się szerokim echem zarówno w realu, jak i w internecie.
Twój wpis o języku ma ponad 6 tys. udostępnień na Facebooku. Jak myślisz, skąd ta szalona popularność niełatwego przecież tekstu?
Mechanizmy facebookowe często mnie zadziwiają – czasem wydaje mi się, że wklejam coś naprawdę istotnego, a psa z kulawą nogą to nie zainteresuje, a kiedy indziej udostępniane są rzeczy, które napisałem mimochodem, aż sam się dziwię, po co to ktokolwiek puszcza dalej.
Ale tym razem, oczywiście, to nie był tekst przypadkowy, tylko przemówienie o rzeczy dla mnie bardzo ważnej, która gryzie mnie – i, jak widać, nie tylko mnie – od bardzo dawna. O haśle "Precz z PiSlamem" zresztą mówiłem już ponad rok temu, że jest dla mnie nie do przyjęcia, i wtedy również wywołało to dość masową reakcję. Choć nie aż taką.
Mówisz, że "łatwo jest atakować agresywne, groźne, groteskowe obelgi ludzi władzy", które są nie do obrony. Ale jak zachować spokój w sytuacji, gdy władza obraża społeczeństwo? Czy odpowiedź za pomocą inwektyw nie jest naturalną reakcją?
Ja byłbym ostrożny z szafowaniem pojęciem naturalności w kwestiach języka, który jest konstruktem kulturowym. W jednej kulturze na określone słowa zareagujemy tak, w innej – inaczej. Oczywiście są pod tym wszystkim mechanizmy instynktowne, wyrastające z naszych pradawnych zasad reagowania kłem i pazurem, ale czynnik kulturowy jest bardzo ważny.
Po pierwsze, to kwestia smaku, fasonu, etyki, czy jak to sobie jeszcze nazwiemy – tak robić nie wypada, prowadzi to do dalszej erozji dialogu społecznego, a skończy się na rękoczynach, jeśli nie na faktycznej wojnie domowej. Na co przykładów w historii aż nadto. Ale dla tych, dla których to "gadanina francuskiego pieska", jest i drugi powód, pragmatyczny: dokładanie do protestów inwektyw tylko je rozmywa. Przenosi ciężar z faktycznego problemu, czyli arogancji władzy, niszczenia demokracji, łamania Konstytucji, na jakieś infantylne gierki w stylu "a ty seksu nie miałeś", "a ty jesteś brzydki i masz małego", "a ty jesteś stara baba brzydka". To jest poziom sporu plasujący nas gdzieś między przedszkolem a burzą hormonalną. Niczego nie wnosi.
To jak społeczeństwo powinno reagować na obelgi władzy? Zaczęło się od "gorszego sortu" i jest coraz gorzej.
Odwoływać się do swoich konstytucyjnych praw i podstawowej godności. Protestować. Nie dawać przyzwolenia – im bardziej wyczyścimy z języka nienawiści naszą stronę sporu, tym gorzej będą brzmiały te inwektywy, tym bardziej odbierzemy z rąk oręż symetrystom, którzy twierdzą, że "nie ma żadnej różnicy".
Myślę, że jako obywatele możemy się również odwoływać do kodeksów – ja wiem, że posłowie mają immunitet, ale bardzo wielu ludzi w obozie władzy, w związanych z nim mediach, w otoczeniu biznesowym tego immunitetu nie ma. Możemy bojkotować firmy, możemy używać narzędzi realnych i wirtualnych do karania za język nienawiści.
Co czujesz, gdy niektórzy protestujący przeciwko łamaniu Konstytucji wyśmiewają domniemaną orientację seksualną posła Kaczyńskiego?
Nie sądzę, że moja orientacja jest tu zasadnicza; nie mam problemów psychiatrycznych, a tak samo irytuje mnie nagminne "diagnozowanie" Kaczyńskiego i innych polityków przez ludzi, którzy nie są psychologami ani psychiatrami (bo gdyby byli, to wiedzieliby, że diagnoza medyczna to poważna sprawa, a nie argument w walce).
A w głębszym sensie pokazuje to, że cały duopol PO-PiS jest głęboko skażony homofobią, choć część PiSowska uważa, że w ogóle nie ma czegoś takiego jak homofobia, a POwska – że jest światowa i europejska.
Nie jestem szczególnie skłonny do entuzjazmu ani optymizmu, ale jeśli jest jakiś promyczek nadziei w tym wszystkim, to reakcje tłumu, w którym tyle razy stałem, kiedy ze sceny padały różne hasła mizoginiczne czy homofobiczne. Być może mamy do czynienia z jakimś przesileniem, nowym oporem, które sprawią, że tamte wagoniki już dalej nie pojadą. Ale ta nadzieja jest bardzo nikła.
Może jednak są podstawy do optymizmu, gdy z seksizmem w języku zaczyna walczyć Wojciech Maziarski?
Co to się porobiło! Jeszcze pięć lat i zrozumie, że redystrybucja to nie jest wampir, którego neoliberalizm musi przebić osinowym kołkiem, tylko najlepszy system zabezpieczenia społeczeństwa przed otchłanią podatności na populizm.
A propos populizmu. Z jednej strony jest mowa nienawiści, z drugiej beznamiętny, biurokratyczny, abstrakcyjny bełkot. Czy istnieje coś takiego jak przystępny, emocjonujący, "dobry" język?
Istnieje. Ale od języka są specjaliści. Cały czas słyszymy o tym, jaka to humanistyka jest zbędna, nie wiadomo po co tego się jeszcze uczy na uniwersytetach, ważna jest technologia, to, co się przyda biznesowi. Humanistyka buduje społeczne spoiwo.
Niedawno myślałem sobie o pierwszym parlamencie po 1989 roku, jakiego formatu ludzie tam byli. Intelektualiści, naukowcy, wybitni twórcy: Holoubek, Wajda, Małachowski, Geremek, Kozakiewicz, Stelmachowski, Kłoczowski, Kuratowska, Szczepkowski, Szczypiorski, Hennelowa, Łapiński, Osiatyński, Kuroń, Michnik, Stomma, Kłoczowski, Kozłowski, Lipski, Wende... Z jednymi mi bliżej, z innymi dalej, ale nie w tym rzecz.
Poziom retoryczny jest taki, że jak ktoś wygłosi z trybuny sejmowej takie sobie przemówienie, to wszędzie achy i ochy, że tak cudownie. Bo taki mamy głód.Coś trzeba z tym zrobić. Ja wiem, że to bardzo trudno odkręcić. Ale trzeba.
Czy dostrzegasz jakieś osoby w polskim życiu publicznym, których język nie wyklucza, nie dyskryminuje, ale plastycznie wyraża wartości i postulaty?
Myślę, że to może być paliwem dla zmiany pokoleniowej, że młodym kończą się już palmy do facepalmów i na miejsce polityków w zasłużonym wieku emerytalnym, dla których najważniejsze jest, kto co robił w 1980 roku, i którzy mają wizję świata ukształtowaną przez tamtą obyczajowość, wchodzi nowa grupa.
Myślę o Biedroniu, Nowackiej, Zandbergu, Gasiuk-Pihowicz, Bodnarze, ale mogę się oczywiście mylić, bo nie znam wszystkich ich wypowiedzi. Zresztą nie wiem, czy ktokolwiek ma zupełnie czyste konto, w gniewie mówimy różne rzeczy, sam święty nie jestem.
Ale chodzi o głęboko ugruntowane poczucie, po co się robi politykę. Że to jest forma pracy dla ogółu społeczeństwa i wszystkich jego grup, łącznie z tymi, z którymi nam bardzo nie po drodze, a nie nawalanka, gdzie wszystkie chwyty są dozwolone.
Z czego wynikają obelgi PiS? Przecież mają w ręku całą władzę. Dlaczego obrażają obywatelki i obywateli?
Och, na ten temat można napisać poważną książkę, tak jak Głowiński pisał o języku propagandy PRLowskiej. Obelgi i ten typ arogancji był już wcześniej – pod tym względem dobrze sprawdza się lektura tekstu Umberto Eco o ur-faszyźmie.
I od razu: nie, nie mówię, że PiS to faszyści, odsyłam do tekstu, który wymienia prądy, leżące u podstaw tego typu ruchów, gospodarowania tego rodzaju emocjami. A zatem między innymi: kult tradycji, odrzucenie nowoczesności, strach przed odmiennością, każda niezgoda uznawana jest za zdradę, obsesja spisku, i tak dalej.
To wychodzi praktycznie na co dzień, choćby teraz, w trakcie protestów. Z jednej strony mamy "ciamajdan" i "garstkę przechodniów", z drugiej - misterne masowe protesty, odgórnie sterowane przez maestro zła, Sorosa, fachowe nagłośnienie, doskonałą organizację, i tak dalej. Stojące w sprzeczności z logiką przekonanie, że wróg jest zarazem śmiesznie słaby i wszechmocny, to jedna z cech wymienianych przez Eco.
Wszystko to zostało wzmocnione przez "religię smoleńską", czyli narrację, w której jedna strona polityków, jak za czasów króla Popiela, "wytruła stryjców". Wymordowała drugą część sceny politycznej i teraz musi za to zapłacić. No, jeśli zaczynamy od poziomu masowego, bezkarnego morderstwa, to tu nic się nie da zrobić.
Bo to ma swoje konkretne skutki, między innymi takie, że nie da się iść na żaden kompromis: jeśli jesteśmy w oblężonej twierdzy, to każde ustępstwo będzie otwarciem bram na oścież. A zatem obrona musi być wzmacniana aż do poziomów groteskowych. Stąd ci dwudziestoparolatkowie są "ubeckimi wdowami", stąd "do tego bydła trzeba strzelać", stąd cała ta groteska i koszmar.
Czy da się jednym zdaniem zachęcić ludzi do używania kulturalnego, stanowczego, niedyskryminującego języka?
Nie, nie da się jednym zdaniem. Podobnie jak nie da się jednym ruchem zbudować wielkiego tricepsa.To jest ćwiczenie. Duchowe, ale ćwiczenie. Wymaga czasu, zaangażowania i wysiłku - i jest zadaniem każdego z nas.
Dlatego właśnie od dawna powtarzam, że nieczytanie w Polsce jest problemem cywilizacyjnym, którego straszne plony codziennie zbieramy. Czytanie bowiem jest jedną z podstawowych dróg rozpowszechniania idei, a idee skłaniają do namysłu i mogą zmienić - często niespiesznie, stopniowo, ale jednak - nasze przyzwyczajenia i działania. Tych kilka tysięcy ludzi udostępniło mój post – to znaczy, że z pewnością go przeczytali i odnaleźli w nim coś sobie bliskiego. Nie zerknęli, nie napisali "TLDR" ('za długie, nie przeczytałem'). To już coś. Jakiś początek.
Nie twierdzę, że mamy zachowywać spokój. Władza, która mówi w ten sposób do narodu, powinna budzić niepokój, i to najwyższy. I protest. Nie znaczy to jednak, że powinniśmy używać podobnych inwektyw.
Wielokrotnie krytykowałem rządy poprzedniej koalicji, ma ona też na sumieniu niejedną mocną frazę z języka nienawiści. Ale tu absolutnie nie ma symetrii.
Polska koszmarna klasa polityczna stopniowo odsunęła, a przede wszystkim odstraszyła inteligencję; robiło się coraz paskudniej, duża grupa niezwykle wartościowych obywateli straciła do tego serca, bo bycie politykiem kojarzy się nie ze służbą, tylko z pazernością, arogancją i aferami.
Nikt w nas nie zbuduje empatii, trzeba samemu, w pocie czoła, robić te połączenia w mózgu, tak jak na siłowni buduje się tkanki.