
Wojna, okupacja i Powstanie Warszawskie to nie tylko walka, granaty i ucieczki kanałami. Czas się nie zatrzymał, potrzeby się nie zmieniły, nikt nie odwołał życia codziennego. Dla Polaków w tym trudnym czasie nadal ważne były uroczystości, święta, przygotowywanie posiłków i… miłość. Ludzie nie przestali się zakochiwać, chociaż mieli świadomość, że małżeństwo może potrwać zaledwie kilka tygodni.
Najlepszy dzień w życiu staje się najgorszym
„Brat Haliny, konspiracyjny chemik, mieszka w Warszawie […] Jest poszukiwany. Podczas rewizji gestapo znajduje u niego zaproszenie na ślub siostry. Gestapowcy jadą do Szczebrzeszyna.”
W 1945 roku Halina przyjechała do Warszawy. Leszek wrócił po pięciu latach. Chory, ważący 39 kilo. Małżeństwo kupiło mieszkanie na Mokotowskiej, urodziła im się córka. Przed stanem wojennym na zaproszenie dzieci wylecieli do Australii. Tam zupełnym przypadkiem spotkali się z żydowskimi dziećmi, Basią i Rysiem, których uratowali. Ich matka powtarzała im: „Pamiętajcie, że uratowali was Lech i Halina Wittigowie”.
"Nawet raju nie można zamienić na poczekalnię śmierci"
Ślub zaplanowali na 7 września przy ul. Wilczej. Przyszła panna młoda za puszkę konserw kupiła dwa miedziane krążki – obrączki, a narzeczony załatwił formalności.
„Greta robiła wszystko – wspominał Jeziorański – pisała na maszynie, prowadziła archiwum, zajmowała się domem, żyła tylko dla mnie. Mam świadomość, że wiele od niej brałem i niewiele dawałem. Pocieszam się tylko, że nie dla siebie.”
Miłość i wojna
***
Zorganizowaniem poczęstunku dla gości zajmowała się rodzina panny młodej. To, co znalazło się na stole zależało zarówno od zamożności rodziny, kontaktów na wsi, jak i dostępności produktów. Chętnie korzystano z czarnego rynku, bo w oficjalnym obiegu rodzina nie mogła liczyć na dodatkowe przydziały. Dania przygotowywała gospodyni lub, jeżeli nie posiadała szczególnych zdolności kulinarnych, wynajmowała pomoc. Powszechnym sposobem na radzenie sobie z brakiem mąki było robienie ciast z białej fasoli. Alkoholem zajmowała się rodzina pana młodego. Dostęp do klasycznej wódki był praktycznie niemożliwy, a na drogie koniaki czy wina nikogo nie było stać. Kieliszki napełniano zatem bimbrem, który na wsiach gwarantował spokojne biesiadowanie, ale bywał i powodem nieszczęść. Z jednej strony zapraszano miejscowego żandarma, który pod wpływem alkoholu zasypiał i weselnicy mogli spokojnie oddawać się zabawie, z drugiej zbyt duże ilości bimbru rozluźniały gardła i obyczaje, a hałas i głośne śpiewy przyciągały uwagę.
Obrączki z kółek do firanek
„Pod presją walki wybuchała intensywność uczuć – stwierdził Jerzy Janczewski („Glinka”). – Istniało pewne rozluźnienie norm. Znałem osiemnastoletnią sanitariuszkę, która uważała mnie za bohatera. Alkoholu nie piliśmy, ale jak w nocy znaleźliśmy puste mieszkanie, to się kochaliśmy, oddając się sobie bez reszty.”
Piętno wojny i strachu pobudzało potrzebę bliskości fizycznej i psychicznej. Młodzi, zakochani nie mieli czasu „sam na sam”, miejsca na intymność, a publiczne okazywanie uczuć nikogo nie dziwiło. Niektóre relacje nie przetrwały próby czasu, a niejednokrotnie miłości, które wybuchały wraz z kolejną bombą nie oznaczały ślubnego kobierca i szczęśliwego zakończenia po wojnie. Tak częste zawieranie małżeństw w tym okresie tłumaczyć można zatem nie silną potrzebą zbliżenia fizycznego czy sakramentalnego "tak" dla zasady, a raczej strachem. Strachem przed utratą bliskiego człowieka lub własną śmiercią. I poczuciem, że jutra może nie być.
