Choć Bartłomiej Misiewicz już od kilku miesięcy nie pracuje w MON, to właśnie stał się bohaterem ilustrowanego tekstu tygodnika "Nie". Ilustrowanego, by pokazać pamiątkę związaną z kontrowersyjnym rzecznikiem, jaką miał zamówić MON. Na metalowym krążku z jednej strony wybity jest napis "Bartłomiej Misiewicz", a z drugiej "Ministerstwo Obrony Narodowej".
Zdjęcie "medalu" Bartłomieja Misiewicza opublikował na Twitterze Andrzej Rozenek, dziennikarz tygodnika "Nie". Kolejni internauci nie mogą uwierzyć, że to nie "fejk", ale były poseł Ruchu Palikota zapewnia: to prawda. Taka pamiątka MON ku czci Misiewicza - protegowanego ministra Macierewicza - naprawdę istnieje. W rozmowie z naTemat Rozenek podkreśla, że nie ma mowy o pomyłce, bo miał monetę w ręku.
Tekst dziennikarza o oryginalnej pamiątce z MON jest zatytułowany "Order Misia" i ukazał się na drugiej stronie tygodnika "Nie". W rozmowie z redakcją naTemat Rozenek podkreśla, że MON od zeszłego poniedziałku nie odpowiada na pytania w tej sprawie. Redakcja naTemat skierowała dziś do ministerstwa własne pytania dotyczące monety Misiewicza.
Czym jest pamiątka imienia Misiewicza? To tzw. coin (ang. moneta), gadżet, który do polskiego wojska przywędrował z USA. Dotychczas własną, imienną monetą MON mogli się pochwalić najwyżsi dowódcy, ale jak widać za rządu PiS odstąpiono od tej praktyki. Jak relacjonuje Rozenek, nawet gen. Koziej nie miał własnego coina. Monety służyły do kurtuazyjnej wymiany między wojskowymi najwyższymi stopniem, ale mają też inne zastosowania.
Ciekawie o coinach pisze "Polska Zbrojna". Gazeta stwierdza, że z coinem nie można rozstawać się ani na chwilę. Jeśli ofiarodawca przyłapie obdarowanego bez pamiątkowej monety, to ten drugi będzie musiał za karę stawiać mu drinki w najbliższym pubie.
Tymczasem Andrzej Rozenek pyta w swojej sondzie, kto jako pierwszy powinien zostać uhonorowany medalem im. Misiewicza. Na razie prowadzi Magdalena Ogórek.