– Aż mnie ciarki przeszły, jak się dowiedziałam, że to u nas na osiedlu. Oni mieszkali w drugiej klatce! – mówi mieszkanka bloku przy ul. Widokowej w Rzeszowie. Tu, do drzwi wielu domów, w sobotę zapukała policja. Właśnie wtedy mieszkańcy usłyszeli o śmierci półrocznego Maksymiliana i znęcaniu się nad 2,5-letnią Leną. O dramacie, jaki rozegrał się na parterze i wstrząsnął całą Polską. Nikt dobrze nie znał tej rodziny. Od kilku miesięcy pomagała jej jednak opieka społeczna. O tym, co ją niepokoiło alarmowała sąd i policję. I aż ciarki przechodzą, gdy człowiek pomyśli, że tego bestialstwa można było uniknąć.
Na rzeszowskim osiedlu Wzgórza Staroniwskie wstrząs. – To nie jest wielkie osiedle, wszyscy mniej więcej znają się z widzenia. Ale ich nie znał nikt. Wynajmowali mieszkanie na parterze. Wprowadzili się z miesiąc temu – mówi jedna z mieszkanek Widokowej. Jej sąsiad prostuje, że rodzina Leny i Maksymiliana mieszkała tu dłużej, gdzieś od kwietnia. – Rozmawiałem z sąsiadami. Nikt ich nie znał. Nic o nich nie wiemy. Do tego mieszkania ciągle ktoś nowy się wprowadzał. Jesteśmy wstrząśnięci i przerażeni, że to działo się obok nas. Że matka nie widziała śladów bicia?! – mówi.
Tylko jeden z sąsiadów z wyższego piętra kojarzy ich lepiej. Mówi, że jego żona zwróciła raz uwagę, że dziewczynka była poobijana, a jej mama miała złamany palec. – To był taki typ ludzi, od których ja stronię. Układ, w którym widać, że patologie bardzo często mają miejsce. Dlatego ich pamiętam. Ale nic szczególnego nie przykuło mojej uwagi, że coś jest nie tak – mówi.
"Lenka bawiła się, pokazywała nowe zabawki, pluszaki bajki"
Sprawa 6-miesięcznego Maksymiliana i 2,5-letniej Leny jest przerażająca pod każdym względem. Również z tego powodu, że w tym przypadku nie można powiedzieć, że nikt – oprócz sąsiadów, którzy nic nie widzieli – w sprawie tej rodziny nie reagował. Były podejrzenia, ale nigdy pewności. Wszyscy wiedzieli, że coś może być nie tak. Tylko teraz można oceniać, że być może źle lokowano przyczyny.
– Lenka bawiła się, pokazywała nowe zabawki, pluszaki, bajki. Nie było żadnych śladów na ciele, że dziecko mogło być ofiarą przemocy. Lena była otwarta do mamy, nie przejawiała symptomów wycofania, nie było widać obawy, strachu – mówi nam Irena Marszałek, wicedyrektor Ośrodka Pomocy Społecznej w Rzeszowie. Rodzina dzieci od pół roku znajdowała się pod ich opieką. Miała przyznanego kuratora sądowego. Dwukrotnie doniesienia na jej temat sprawdzała rzeszowska policja. Obie sprawy umorzono. Ostatnią – 30 czerwca. – To przerażająca i niebywała historia – mówi Irena Marszałek.
Przypomnijmy, chłopiec nie żyje. Dziewczynka, nad którą od 1,5 roku znęcano się ze szczególnym okrucieństwem, przebywa w szpitalu w Rzeszowie i w czwartek ma trafić do rodziny zastępczej. Dramat rozegrał się w piątek i od soboty przeżyliśmy już dwa zwroty akcji w tej sprawie.
Jak matka mogła nie widzieć śladów pobicia
Najpierw zarzut zabójstwa dziecka postawiono matce – 23-letniej Karinie B. Kobieta miała być aresztowana na 3 miesiące, gdy okazało się, że do znęcania nad jej dziećmi przyznał się znajomy rodziny – częsty gość na Widokowej, który czasem opiekował się obojgiem dzieci. To 40-letni Grzegorz B. opowiedział śledczym, że z niewiadomych dla siebie przyczyn nienawidził dziewczynki i miał przyjemność w tym, że dziecko się go boi. Podduszał ją, szarpał, na ciele Leny znaleziono ślady po przypalaniu papierosem, choć Grzegorz B. mówił też, że tak znęcał się nad dziewczynką, by nie zostawiać śladów.
Maksymilian podobno wypadł mu z ręki w taki sposób, że " kilkakrotnie mógł uderzyć głową o podłogę". "Chłopiec trafił do szpitala z krwiakiem mózgu, dwoma pęknięciami czaszki i złamanymi żebrami" – podał Rzeszów News. Mężczyzna złożył zeznania, jednak potem się z nich wycofał.
Jaka będzie kolejna wersja? Różne informacje pojawiły się już wokół tej sprawy. Na przykład taka, że ojciec dzieci wyprowadził się chwilę wcześniej, ale przychodził do dzieci i zabierał je na spacery. Za to matka miała być pod silnym wpływem Grzegorza, który nią manipulował, był sprytny i przebiegły. Sama Karina B., ale też 26-letni ojciec, wywołują jednak dużo negatywnych emocji w mieście i nie tylko. Trudno pojąć, jak matka mogła nie widzieć śladów pobicia na ciele swojego dziecka. Tak małego, które codziennie ubiera, przewija, kąpie. Jak mogła zostawiać dzieci pod opieką obcego mężczyzny. Bez względu na to, jak było, to w dużej mierze jej przypisuje się ogromną winę za to, co się stało.
Młoda matka była nieporadna
– Po tragedii rodzice dzieci wrócili do domu rodzinnego pod Rzeszowem. Tam pobierali wszystkie świadczenia rodzinne, również 500+. Ale nie podam pani, gdzie to jest. Nie mogę. Dopóki sąd nikogo nie skaże, nie można powodować, żeby środowisko lokalne ludzi linczowało – mówi wprost Irena Marszałek. Doskonale zna tę rodzinę. Jakiś czas temu jej ośrodek nawiązał nawet kontakt z matką i siostrą Kariny. Informując, że 23-latka nie radzi sobie z dwójką dzieci. Obie kobiety podobno zadeklarowały pomoc w opiece i wychowaniu.
Ośrodek zainteresował się rodziną Leny i Maksymiliana w lutym tego roku. Chłopiec właśnie się urodził i po rutynowej wizycie w ich domu, pielęgniarka środowiskowa zwróciła się do MOPS ze swoimi uwagami. Nie, wbrew pozorom wcale nie mówiła o przemocy, ani o żadnych zaniedbaniach.
Mówiła o nieporadności młodej, 23-letniej matki, co Irena Marszałek mocno podkreśla. Tak samo jak to, że nigdy jej pracownicy nie widzieli na ciałach dzieci śladów zadrapań, siniaków, zaczerwienienia. Nic, co mogłoby wzbudzić jakiekolwiek obawy. Mieszkanie było małe. Matka czasem przebierała dzieci, lub przewijała je, przy pracownikach MOPS. Nic złego nie widzieli, a rodzinę odwiedzali bardzo często mniej więcej do czerwca.
Za ich przyczyną, dzieci przeszły też kompleksowe badania pediatryczne. Były szczepione. Lenę konsultował ortopeda i zalecił buciki ortopedyczne. Żaden z lekarzy nigdy nie zauważył na ciele dzieci nic, co wzbudziłoby podejrzenia.
"Złożyliśmy doniesienie na Komendę Miejską Policji"
Co więcej, pracownicy wpadali do ich domu o różnych porach dnia. Sprawdzali, czy matka przygotowuje dzieciom posiłki, co maluchy jedzą. Czy w domu są środki higieniczne, czy są zabawki. Czy dzieci mają odpowiednie ubrania. – Wszystko było. Ojciec dzieci pracował na umowę o pracę, pracował też dorywczo. To nie jest rodzina, która w systemie ciągłym korzystała ze świadczeń – mówi Irena Marszałek.
Choć śladów nie było, to podejrzenie przemocy zaczęło niepokoić. Jak mówi – jednego z rodziców wobec małoletniej Leny. – Mówimy o demoralizacji, która była związana z kłótniami między małżonkami – zastrzega. MOPS rozpoczął procedurę Niebieskiej Karty, po ich interwencji rodzinie przyznano kuratora sądowego. – Złożyliśmy też na Komendę Miejską Policji doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa. W kwietniu prokuratura wszczęła postępowanie, umorzyła je w czerwcu – mówi.
Dzwonię na policję w Rzeszowie. I faktycznie, dwa razy interesowali się rodziną. Raz już w 2016 roku po telefonie ze szpitala. Lena trafiła tam ze złamaniami obu nóżek. – Było prowadzone postępowanie przygotowawcze, ale zostało umorzone. Brak było dostatecznych podstaw do stwierdzenia popełnienia przestępstwa.To był nasz pierwszy kontakt z tą rodziną – mówi nam nadkomisarz Adam Szeląg z rzeszowskiej policji. Drugi raz ostatnio, przy okazji Niebieskiej Karty. – Zachodziło podejrzenie stosowania przemocy czy znęcania się nad członkami rodziny przez ojca – mówi policjant. To też jednak się nie potwierdziło.
"Nic o tym nie wiedzieliśmy"
Nikt nie wiedział o tym trzecim. Czy był w ich życiu już wtedy? Skoro, jak sam zeznał w niedzielę, przez 1,5 roku znęcał się nad Leną?
– Podczas naszych wizyt u nich żaden z małżonków nie mówił nam, że do tego domu przychodzi ktoś inny oprócz rodziny. I na dodatek sprawuje opiekę nad dziećmi. Gdyby taka informacja do nas dotarła, na pewno byśmy się tym zainteresowali i drążyli temat, dlaczego tak się dzieje – mówi Irena Marszałek.
Dodaje, że rodzina otrzymała propozycję wsparcia ze strony tzw. asystenta rodziny. Rodzice Leny i Maksymiliana na to jednak się nie zgodzili.
Reklama.
Łukasz Harpula, szef Prokuratury Okręgowej Rzeszów
Rzeszow-news.pl
"Wykorzystywał moment, kiedy zostawał sam w domu z dziewczynką. Dokuczał jej, przyduszał Lenkę, szarpał ją. Satysfakcję sprawiało mu to, że widział w oczach dziecka przerażenie. To go odstresowywało. Mężczyzna wiedział, że dziewczynka się go bała". Czytaj więcej