Tomasz D. - tylko inicjał nazwiska podaje "Forbes" przy jedenastej pozycji na swojej liście najbogatszych Polaków. Redakcja nazwiska nie podała, bo miliarder - jego majątek to 1,2 mld złotych - w listopadzie 2011 roku usłyszał zarzuty od gliwickiej prokuratury. Tomasz D. odpowie za pranie pieniędzy, przywłaszczanie majątku i poświadczenie nieprawdy. A we wszystko zamieszana jest kościelna Komisja Majątkowa, były agent SB i ogromne pieniądze - kilkadziesiąt milionów złotych.
Historia Tomasza D. jest równie ciekawa, co tragiczna. Majątek wart ponad miliard złotych i miejsce na liście Forbes'a, nie uratuje go bowiem, jeśli tak zdecyduje sąd, ani przed wyrokiem skazującym, ani więzieniem.
Zdawać by się mogło, że człowiek, posiadający tak dużo pieniędzy i kontrolny pakiet akcji w bardzo dochodowej spółce, nie potrzebuje już nic więcej do przyjemnego życia. Nic bardziej mylnego. Rodzinę D. zgubiła właśnie chciwość. I lekkomyślność. Tomasz D. za wszelką cenę chciał kupić 600 hektarów ziemi na Śląsku. Nie wiedział jednak, że tą ceną może być jego wolność.
Chłopiec z biednej rodziny...
Tomasz D. ma obecnie 28 lat. Jego historię opisywała już wielokrotnie "Rzeczpospolita". Chociaż prowadzi jedną z najważniejszych spółek w Polsce, jest człowiekiem widmo. Dziennikarze nie mogą się z nim skontaktować, nie ma jego zdjęć w internecie, nie udziela się publicznie. Swój życiowy sukces zawdzięcza jednak nie sobie, a ojcu.
Jacek D. (również oskarżony przez prokuraturę) pochodził z ubogiej śląskiej rodziny. Słabo uczył się w liceum i nie wróżono mu przyszłości. Mimo to, ciężką pracą zdołał się dorobić.
Jak? Wykorzystując złote lata 90-te. Na listę najbogatszych Polaków trafia już w 1993 roku. By dojść na szczyt, najpierw rozwozi furmanką węgiel, a potem prowadzi fabrykę butów. Z piedestału jednak szybko spada.
Powraca dopiero w 2002 roku, kiedy zostaje właścicielem Famuru. Przebojem wdziera się na listę bogaczy "Wprost". Od tamtej pory pomnaża swój majątek, a skutecznego inwestowania uczy jedynego syna.
…i syn bogaczy
O synu Jacka D. wiadomo właściwie tyle, że ojciec postawił na niego wszystko. Z relacji bliskich wynika, że Tomasz studiował na jednym z prestiżowych brytyjskich uniwersytetów. Na którym dokładnie nie wiadomo. Zaraz potem młody biznesmen kończy MBA na Uniwersytecie Stanforda w Kalifornii. Widać, że od początku przygotowuje się do przejęcia interesów ojca.
W radzie nadzorczej Famuru Tomasz zasiada w wieku 21 lat. Razem z ojcem i matką. Inwestowaniu i pomnażaniu majątku musiał poświęcać sporo uwagi, bo Forbes rodzinę D. umieszcza na liście najbogatszych praktycznie co roku. Ale już w 2004 roku spółka podejmuje działania, które - wówczas rodzina nie mogła o tym wiedzieć - doprowadzą ich na salę sądową.
Kochają Kościół
Famur, zarządzany wówczas przez Jacka i Tomasza D., przekazuje ogromne darowizny na rzecz Kościoła. A konkretnie: archidiecezji katowickiej. Tylko w 2004 roku archidiecezja dostaje ponad 3 mln złotych. Przekazy finansowe dziwią, bo w swoich giełdowych prospektach emisyjnych spółka informuje, że ma ogromne długi, dużo wydatków i nie będzie wypłacać dywidend. To nie przeszkadza jednak wydawać ogromnych sum na darowizny.
Sytuacja powtarza się też w 2005 roku. Tym razem do katowickich duchownych trafiają 2 mln złotych. Dwa lata później Famur przekazuje katowickiej archidiecezji jeszcze więcej pieniędzy: 6 mln. Podejrzane? Nie tak, jak kontakty personalne między rodziną D., a jednym z katowickich duchownych. Tak się bowiem składa, że dyrektorem ekonomicznym archidiecezji jest wówczas ks. Mirosław Piesiur. To nie jedyna funkcja, jaką pełni ksiądz. Wówczas jest też wiceprzewodniczącym Komisji Majątkowej, zajmującej się odzyskiwaniem utraconego w PRL kościelnego mienia. Tereny do odzyskania wskazuje były pracownik SB Marek Piotrowski, zajmuje się też ich wyceną, chociaż zarzuca mu się znaczne zaniżanie cen. Dla Kościoła pracuje w ramach pokuty.
Do kogo prowadzą wszystkie nitki?
W Komisji, razem z Piesiurem, zasiada też Małgorzata Bryk. Dziwnym trafem, pracuje ona w firmach rodziny D., między innymi w Famurze. Pełni tam funkcję dyrektora biura zarządu. Do tego zasiada na stołku wiceprezesa A. B. Consulting. Firmy, poprzez którą Jacek i Tomasz kontrolują wszystkie swoje spółki. Ich powiązania mogły być, oczywiście, przypadkowe. Ale, jak pokazała historia, nie były.
Po 2007 roku Tomasz i jego bliscy zaczynają proces odkupowania ziemi od Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety i od należącego do albertynek Towarzystwa Pomocy dla Bezdomnych im. św. Brata Alberta. Tereny te mogą kupować tylko rolnicy i tylko osoby zameldowane w okolicy. Dla rodziny D. nie ma jednak przeszkód nie do pokonania. Dokonują meldunków: w blokach, domach. Sąsiedzi ich nie widują. Właściciele, którzy udostępniają im lokale do meldunku, to znajomi znajomych. Wszystkie idzie po myśli Tomasza i jego bliskich.
Do pełni sukcesu brakuje tylko jednego: bycia rolnikiem. Siostra żony Tomasza D. wydzierżawia kawałek pola i składa u notariusza oświadczenie, że jest "rolnikiem indywidualnym". Podobnie robią wszyscy biorący udział w akcji: sam Tomasz, jego szwagier, żona i siostra. Sprzedający, czyli archidiecezja, odsprzedają im w ten sposób kilkaset hektarów lasów, sadów i ziem rolnych. W procesie sprzedaży pominięto osoby dzierżawiące kawałki ziemi, a więc posiadające prawo pierwokupu, najczęściej indywidualnych rolników. Rodzina D. sprzedaje tereny między sobą tak, by w całości znalazły się w rękach Tomasza i jego siostry Karoliny. Familia dalej ma miliony złotych, i dodatkowo zdobywa ogromne tereny na własność. Lepiej być nie może.
Ręka sprawiedliwości
Do czasu. Prokuratura już wcześniej zajmowała się Markiem Piotrowskim - funkcjonariuszem SB, który polecał i wyceniał tereny dla Komisji Majątkowej. Po nim trafiono do reszty winnych. Spory udział mieli w tym dziennikarze. Kulisy kupowania ziem przez rodzinę D. ujawniła "Rzeczpospolita". Gliwicka prokuratura zajęła się sprawą, ale potrzebowała dowodów.
Sprawiedliwości jednak stało się zadość. Prokuratorom udało się zebrać wystarczająco dużo obciążających materiałów, by postawić zarzuty. Tomasz D. oraz jego rodzina zostali w listopadzie oskarżeni o pranie pieniędzy, poświadczenie nieprawdy (oświadczenia notarialne) oraz przywłaszczenie majątku (rolników, którzy mieli prawo pierwokupu).
Tomaszowi grozi teraz nawet do 8 lat więzienia.