To samochód, do którego głupio wsiadać bez krawata. Range Rover Velar to arcydzieło elegancji
Michał Mańkowski
16 sierpnia 2017, 09:59·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 16 sierpnia 2017, 09:59
Dawno żaden samochód mnie tak nie zachwycił. Range Rover Velar ma w sobie coś, co sprawia, że jest autem wyjątkowym. Luksus i elegancja po prostu się z niego wylewają. Aż głupio wsiadać bez do niego bez koszuli i krawata. A wnętrze? Totalny odlot i w końcu „coś innego”. Czapki z głów.
Reklama.
„Najbardziej wyrafinowany, wszechstronny SUV średniej wielkości” – tak w pierwszym zdaniu Range Rover reklamuje Velara. Spojrzałem i nie mogłem zrozumieć, dlaczego tak kłamią. Wyrafinowany? Owszem. Wszechstronny? Także. Średniej wielkości? Wolne żarty. To wielgachny samochód, który w pozytywnym tego słowa znaczeniu wręcz przytłacza swoimi rozmiarami: i w środku, i na zewnątrz. Jakbyś jechał małą ciężarówką. Nie potrzebujesz więcej, po prostu nie potrzebujesz. Popularne SUV-y bardziej masowych producentów wyglądają przy nim jak żart i młodszy kolega, któremu dopiero wąs zaczął rosnąc pod nosem. Strach pomyśleć, co Range Rover kryje za definicją „większych” SUV-ów.
To moim zdaniem obecnie najciekawsza propozycja w gamie tego brytyjskiego producenta. Kwintesencja tego, z czym kojarzy się, i do czego przyzwyczaił Range Rover. Jest grubo. Luksus z najwyższej półki, który jak mało co jest w stanie podkreślić status właściciela. Podczas robienia zdjęć podszedł do mnie ok. 50-letni mężczyzna, który spacerował obok ze znajomymi. Po krótkiej wymianie zdań spytał, ile taka przyjemność kosztuje. Gdy usłyszał, że zależy, ale generalnie ok. 400-500 tys. złotych, choć można i drożej, przytaknął w milczeniu. A potem tylko usłyszałem, jak relacjonuje swoim towarzyszom: „PÓŁ MILIONA!”.
Ale jest też nieco bardziej przyzwoicie, bo nie zawsze kosztuje tyle, ile 3-pokojowe mieszkanie w Warszawie. Ceny Velara zaczynają się od 240 tys. złotych. Pozbądźcie się jednak złudzeń, jeśli liczycie, że za tyle go kupicie. To znaczy można, ale nie po to decydujesz się na takie auto, by brać „golasa”. Poklikałem chwilę w konfiguratorze i bardzo szybko dobiłem do rzeczonych 500 tys. złotych. Ale dajmy spokój z cenami. Gentlemani o pieniądzach nie rozmawiają, a to raczej gentlemani będą go kupować.
Velar wygląda spektakularnie. Ciężko go przegapić, a tym bardziej nie zwrócić na niego uwagi. Jest majestatyczny i potężny, ale nie wygląda ociężale i klockowato. Nowoczesny, opływowy i proporcjonalny. Z masywnym grillem z przodu i ciekawie zaprojektowanymi światłami z tyłu. Są umiejscowione tak, że rozmiarem idealnie łączą się z napisem „Range Rover”. Mimo tego wszystkiego, bohaterem głównym są stosunkowo niewielkie… klamki. Majstersztyk. Widzicie je? Nic dziwnego. Wszystkie cztery chowają się do karoserii. Wysuwają się dopiero po otwarciu samochodu. Gadżet, ale niespotykany. Na początku nie zwracasz na to uwagi, a po chwili: zaraz, zaraz, ale gdzie są klamki. Robi robotę i wrażenie.
Gdy już narobimy och’ów i ach’ów, możemy wsiąść do środka. A tam… robimy ich jeszcze więcej. Velar to przykład, że w dzisiejszych czasach wnętrzem samochodu można zaskoczyć. O pojemności i komforcie już pisałem, nie przejmujcie się żadnym brakiem miejsca. Jakość materiałów? Dokładnie taka, jakiej można spodziewać się w samochodzie za tę cenę. Konsekwencja elegancji, którą dostajemy już na zewnątrz.
Cało wnętrze jest dla mnie arcydziełem designu. Wręcz nie mogłem się napatrzyć i nadotykać tej kierownicy. Niepodrabialna, piękna, wygodna. Patrzysz na nią i widzisz, że prowadzisz coś wyjątkowego. Dodatkowo znajdują się na niej dwa panele do kontroli multimediów i systemów wspomagających kierowcę. Ale nie żadne plastikowe pstryczki, a normalnie spore i solidne panele. Tuż za „kółkiem” mamy duży wyświetlacz ze wszystkimi bieżącymi wskazaniami, które można sobie personalizować. Nie wiem, czy po prostu wystarczająco się nie przebiłem, ale ta lewa cześć ekranu mogłaby by nieco bardziej zagospodarowana informacjami.
Centralnie po środku czeka nas centrum dowodzenia tym eleganckim wielkoludem. Tutaj nie było kompromisów. Jeden z najnowocześniejszych paneli, jakie widziałem. Całkowicie dotykowy, sterowany za pomocą dwóch ekranów. Ten wyżej po włączeniu samochodu opuszcza się, bo wcześniej jest bardziej schowany w desce rozdzielczej. Na początku ilość opcji i możliwości nieco przytłacza. Dobrą chwilę zajęło mi opanowanie tego tak, by sprawnie się po nim poruszać. Sterujemy tam wszystkim, multimediami, nawigacją, trybami jazdy, ustawieniami samochodu, kamerami, klimatyzacją. Co ważne, nie popełniono tam błędu, który zdarza się innym producentom. Nawiewu nie kontrolujemy klikając w nieskończoność palcami, ale są specjalne pokrętła doskonale wkomponowane w same panel. Ten samochód po prostu w każdej chwili przypomina ci, że jedziesz czymś nietuzinkowym. W tym momencie nie potrafię sobie przypomnieć wnętrza auta, które kiedykolwiek spodobało mi się bardziej.
Przy tych wszystkich zachwytach 2-litrowy diesel o mocy 240 koni mechanicznych (9l/100km) może wyglądać jak żart. Nie ma tu emocji, serce nie bije szybciej, a do uszu nie dociera nęcący głos spod maski lub z wydechu. Velar w tej wersji wystarcza, ale ja osobiście nie wydałbym blisko 400 tys. złotych na samochód, który "nie jedzie". No po prostu nie.
Nie zmienia to jednak faktu, że to nie jest auto, które swoim wyglądem czy charakterem prowokuje do dynamicznej jazdy. Raczej komfortowego turlania się i połykania kolejnych kilometrów asfaltu. Jeśli jednak choć na moment chcielibyśmy poczuć lekki pazur, jest i taka możliwość. Wrzucamy skrzynię biegów na pozycję „S”, a z trybów jazdy wybieramy ten dynamiczny. Wtedy auto zyskuje sporego kopniaka w porównaniu do „cywilnej” wersji, a brzmienie zaczyna przypominać to, czego możemy spodziewać się od takiego wielkoluda. Ktoś wymyślił jeszcze 180-konnego diesla, ale coś czuję, że wtedy rozdźwięk pomiędzy tym, jak to auto wygląda, a jak jedzie, byłby zbyt duży.
Na liście silników każdy znajdzie coś dla siebie. Mamy tu zestaw 2x3, czyli po trzy diesle i trzy benzyniaki. Poza wsopmnianymi dwoma dieslami (2.0 180KM/240KM) mamy jeszcze 300-konnego 3-litrowego. 2-litrowe benzyniaki mają odpowiednio po 250 i 300KM lub w najmocniejszej wersji 3.0 380KM. Bardzo jestem ciekaw, jak ten gigant radzi sobie w takim zestawie. Rozrzut cenowy jest ogromny, zaczynamy od 240 tys. zł, a kończymy na 530 tys. zł. A to tylko wersje podstawowe bez dodatków!
Velara można wybrać w czterech wersjach wyposażenia: Velar, Velar S, Velar SE i Velar HSE. Im więcej literek w nazwie, tym jest eksluzywniej i drożej. Jeśli nadal nam mało, możemy tych literek jeszcze trochę dorzucić i zdecydować się na wersję usportowioną tj. R-Dynamic. Patrzę na cennik i widzę, że różnica między R-Dynamic a "zwykłym"Velarem z takim samym silnikiem to ok. 10-20 tys. złotych. Opcjonalnie jest także dostępna limitowana wersja First Edition, która nie tylko najgrubiej wygląda, ale i najgrubiej kosztuje. 380-konny benzyniak lub 300-konny diesel zaczynają się od ok. 530 tys. złotych. Niezależnie od tego, która wersja podoba ci się najbardziej, podczas konfiguracji od razu przejdź do zakładki „obręcze” i upewnij się, że masz te co najmniej 20-calowe (są też 21 i 22’). W takim aucie nie możesz rozmieniać się na drobne i jeździć z mniejszymi.
Każdy Range Rover to samochód dla kierowcy, który chce się wyróżniać i podkreślić swój status. Range Rover Velar to auto, które daje to wszystko jeszcze bardziej. Niesamowicie wyrafinowane połączenie elegancji, luksusu i nowoczesności z godną podziwu dbałością o szczegóły. To jeden z tych samochodów, o którym myślałem jeszcze długo po tym, gdy odstawiłem go na parking prasowy. Czapki z głów przed Jaśnie Panem Velarem (tym z mocniejszym silnikiem), tym z mniejszymi wystarczy skinąć głową.