Jak w skandynawskim kryminale. Straszna śmierć młodej dziewczyny, zagmatwana tajemnica, przedziwne okoliczności z łodzią podwodną i ekscentrycznym naukowcem w tle. Takie może być pierwsze skojarzenie. Ale ta historia wydarzyła się naprawdę, przez ostatnie dni żyły nią tysiące ludzi na całym świecie. Relacje w sieci znajdziemy dziś bardzo w wielu językach. Media, zwykli ludzie – wszyscy zastanawiali się, co się stało z Kim Wall. Dziś są wstrząśnięci.
Wiemy już, że to jej ciało bez rąk, głowy i nóg znaleziono w wodzie niedaleko Kopenhagi. Że policja aresztowała wynalazcę łodzi podwodnej, z którym – w ramach dziennikarskiej pracy – Kim spotkała się dwa tygodnie wcześniej i od tamtej pory ślad po niej zaginął. Szukał jej chłopak, rodzina, jej sprawą żyli znajomi dziennikarze w sieci, których miała na całym świecie, internauci śledzili każdy krok poszukiwań.
"Pochował ją w morzu"
Od początku wiadomo było tylko, że wkrótce po zniknięciu Kim, łódź Nautilus zatonęła, ale wynalazca zdołał się uratować. Twierdził, że łódź miała problemy techniczne, więc wysadził dziennikarkę wcześniej. Poszukiwania łodzi śledziła cała Dania. "Nautilus" is trending today on Google Denmark" – taki komunikat pojawiał się przez kilka dni. Gdy wreszcie ją namierzono, niektórzy czatowali w nocy, by nagrać filmik z momentu wyciągnięcia jej na powierzchnię.
A gdy wreszcie się to udało, na pokładzie znaleziono ślady krwi Kim Wall. Wtedy wynalazca zmienił zdanie – kobieta miała nieszczęśliwy wypadek, zmarła, a on pochował ją w morzu.
Ale wkrótce z wody wyłowiono bestialsko okaleczone ciało. Policja potwierdziła, że to Kim Wall.
Przyjaciele mówili, że jest nieustraszona
Ta historia jest wstrząsająca nie tylko swoją potwornością. Również tym, że ma dwoje bardzo wyrazistych i w pewnych kręgach dość znanych bohaterów, a także tym, że wydarzyła się w spokojnej Skandynawii. Ona – szwedzka dziennikarka i on – duński naukowiec, inżynier.
Tyle tylko, że Kim Wall pracowała dla największych mediów na świecie. Pisała reportaże m.in. dla "Guardiana", "New York Times", "Foreign Policy" i "South China Morning Post". Jeździła po całym świecie, mieszkając głównie w Nowym Jorku i Chinach. Pisała reportaże z powojennej Sri Lanki, Birmy, z Indii, Haiti, Hong Kongu, Kubie, była też w Korei Północnej. Przyjaciele mówili o niej, że jest nieustraszona, lubiła mierzyć się z trudnymi, ważnymi lub niebezpiecznymi tematami. Na przykład o komorach tortur byłego prezydenta Ugandy Idiego Amina dla "Harpers Magazine".
Ale ostatnio na reportaż wybrała swoje rodzinne strony. Miała przyjaciół w tylu mediach, więc wszyscy zwracają dziś uwagę na ten fakt. Że pojechała do kraju, który jest jednym z bezpieczniejszych na świecie. "National Post": "Ta wyprawa u wybrzeży Danii to tylko 50 kilometrów od jej rodzinnego miasta w Szwecji. Wydawało się, że to stosunkowo bezpieczny kierunek". Dania przecież od lat znajduje się w czołówce najbezpieczniejszych państw świata.
Jej koleżanka z brytyjskiego "Guardiana" napisała przejmujące wspomnienie, wskazując, że bezpieczeństwo kobiet nie jest tylko problemem krajów rozwijających się: "Kim podróżowała po Afryce, Azji, Karaibach i robiła tam reportaże. Ale zaginęła w swojej rodzinnej Skandynawii, która – jak się uważa – jest bastionem równości płci". Sama Kim Wall napisała reportaż o chińskich feministkach.
Konstruował rakietę
Człowiek, o którym chciała zrobił reportaż, to Peter Madsen. W 2008 roku, z pomocą zbiórki internetowej, skonstruował 17-metrową łódź podwodną. Na YouTube jest wiele filmów z jego udziałem. Dawał wykłady, opowiadał o swoich marzeniach i jak je realizować, o swojej łodzi oraz o rakiecie, którą też planował zbudować. I zaczął. Pokazuje to ostatni filmik z maja tego roku.
Kim Well miała 30 lat. Urodziła się w Trelleborgu.