Konsultacje społeczne miały towarzyszyć reformie edukacji. Likwidacja gimnazjów i wydłużenie szkół podstawowych i liceów czy techników to nie zabawa dla nastolatków, to potężne przedsięwzięcie, dlatego rząd rozpoczął cały ciąg paneli dyskusyjnych, zbierania opinii, zamawiał ekspertyzy. Nie widzieliście ankieterów na mieście? Nie zostaliście poproszeni jako rodzice o ocenę założeń reformy edukacji? A może wyraziliście swój sprzeciw w sprawie likwidacji gimnazjów, podobnie jak milion innych obywateli? To nieważne, skoro minister
Zalewska mówi, że były konsultacje, to były. Nie jest istotne z kim. – Tak naprawdę nie było żadnych konsultacji, to zwykłe mydlenie oczu – przekonuje poseł Brejza.
Jak teoria z praktyką się rozjechała
Jak powinno wyglądać uchwalanie nowej ustawy? Zwykle ministerstwo przedstawia projekt założeń ustawy. Minister wskazuje, co by chciał zrobić, czemu to ma w dłuższej perspektywie służyć i określić sposoby osiągnięcia wyznaczonego celu. Kolejnym krokiem jest poddanie projektu pod konsultacje publiczne. Każdy zainteresowany nową ustawą, czy to określona grupa zawodowa czy zwykły obywatel, może wnieść swoje uwagi, zastrzeżenia czy korektę. Oczywiście uwagi nie są wiążące, niemniej w dobrym tonie jest, gdy ministerstwo weźmie je pod uwagę. Zgodnie z twierdzeniem, że co dwie głowy to nie jedna, im więcej osób będzie debatować, tym lepiej dla przyszłej ustawy i tym mniejsza jest szansa, że zostanie uchwalony bubel
prawny.