
Narodowy Instytut Wolności – nowy twór, który w przekonaniu obecnej władzy ma pomóc sprawiedliwie rozdzielać dotacje i granty dla organizacji pozarządowych. Według ministra kultury i dziedzictwa narodowego, nowe rozwiązania poparło większość zainteresowanych organizacji, więc zmiany można nazwać pełnym sukcesem. Jednak trzeci sektor nie podziela tych zachwytów.
Co się zmieni?
Nowy instytut ma wspierać organizacje pozarządowe i rozdzielać przeznaczone dla nich środki. Ma funkcjonować przy Kancelarii Premiera (dotychczas tymi zadaniami zajmował się Departamentu Pożytku Publicznego w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej). Projekt powołujący Instytut został przygotowany przez biuro pełnomocnika rządu ds. społeczeństwa obywatelskiego, ale jego główną twarzą jest wicepremier Piotr Gliński. I to właśnie on na ostatnim posiedzeniu Sejmu chwalił nowe rozwiązania. - To jest projekt, który wychodzi naprzeciw potrzebom organizacji pozarządowych, na ogół tych słabszych, lokalnych, tych, które dotychczas nie miały odpowiedniego wsparcia także ze strony polskiego państwa - mówił wicepremier. Jak się jednak okazuje, tak optymistyczna wersja obowiązuje tylko w szeregach rządowych. Wśród samych zainteresowanych opinie są już zupełnie inne.
Przemek Dziewitek z Pracowni Obywatelskiej zajmującej się realizacją projektów społecznych i miejskich mówi coś zupełnie innego niż przedstawiciele rządu i rządzącej partii. - Ta nowa ustawa idzie zupełnie w poprzek prac i pomysłów pochodzących z wewnątrz organizacji pozarządowych. Stworzyliśmy tzw. mapę drogową, prowadziliśmy rozmowy i konsultacje zarówno wewnątrz środowiska, jak i władzami, zarówno poprzednimi jak i obecnymi. Zależało nam na tym, żeby nowe rozwiązania pochodziły "z dołu", a nie były narzucane odgórnie. Patrząc na to, co się dziś dzieje, kuriozalne jest to, że regulacjami czegoś co z natury jest oddolne, zajmuje się odgórnie rząd. - mówi prezes Pracowni Obywatelskiej.
Polityczne wpływy
– W tej ustawie zamontowano wiele elementów, które są potencjalnie groźne. Cała ta opowieść że sektor pozarządowy trzeba uporządkować, zebrać w jedno miejsce, wywołuje ambiwalentne uczucia. Bo można coś poprawić, ale można też zepsuć. Bardzo dużo zależeć będzie od konkretnych osób, które będą zarządzały tą instytucją, tym bardziej że od niej zależy wszystko – kompletnie pozorne są jakiekolwiek formy społecznej kontroli nad Instytutem. Wszystkie organy powołuję i jedna osoba – funkcjonariusz rządu. Przed jego uznaniowością nie zabezpieczą też żadne procedury. Jeżeli teraz prof. Gliński jest obecnie bardzo ważną osobą w tej układance, to nikt nie zagwarantuje, że taką osobą za chwile nie będzie np. poseł Krystyna Pawłowicz. Nie trudno sobie wyobrazić konsekwencje tego stanu rzeczy. Oddanie tak ogromnej władzy i decyzji jednej osobie, na ogół kończy się źle – mówi Kuba Wygnański, członek Rady Programowej Ogólnpolskiej Federacj Organizacji Pozarządowych.
Państwo polskie wspiera wolnościowe i chrześcijańskie ideały obywateli i społeczności lokalnych, obejmujące tradycję polskiej inteligencji, tradycje niepodległościową, narodową, religijną, socjalistyczną oraz tradycję ruchu ludowego, dostrzegając w nich kontynuację wielowiekowych tradycji Rzeczypospolitej Polskiej i tym samym chroniąc bogate dziedzictwo wspólnoty jej wolnych obywateli.
PiS chciało, aby Instytut został także dysponentem Funduszy Norweskich, czemu sprzeciwiła się sama premier Norwegii. Obecnie trwają przepychani i praca nad pomysłem, jak polski rząd może ominąć norweskie zastrzeżenia. Jednak jak mówi Przemek Dziewitek, jeżeli warunki postawione przez Norwegów nie zostaną przez Polskę przyjęte, to następna pula pieniędzy nie zostanie po prostu wypłacona. –Stracą na tym i organizacje, i obywatele – wyjaśnia..
