
Dzisiejsze protesty przedstawiano jak kontynuację "Czarnego Poniedziałku”, jaki przeszedł dokładnie rok temu ulicami Polski. Wówczas kobiety wyszły wyrazić swój sprzeciw wobec projektu zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej. Dziś postulatów było jeszcze więcej, ale mniej uczestników.
REKLAMA
Trudno powiedzieć, co zawiodło. Może pogoda? Choć czarne parasole już rok temu stały się symbolem protestów, to dziś w wielu miejscach przydawały się nie tylko jako symbol, ale dosłownie, jako ochrona przed deszczem. Jeszcze wczoraj pogoda rozpieszczała Polaków, dziś nad całym krajem przechodziły deszczowe chmury.
A może zabrakło wyrazistego hasła? W zeszłym roku opór był tak stanowczy, bo był odpowiedzią na aktualnie prowadzone prace zmierzające do wprowadzenia całkowitego zakazu aborcji w Polsce. Tysiące kobiet, ale tez mężczyzn wyszło na ulice, żeby bronić swoich praw. Wówczas osiągnięto doraźny cel, politycy wycofali się z prac nad ustawą. Dziś już tak wyraźnych haseł nie było. Ogólne hasło o prawach kobiet, choć przez rząd łamane się niemal codziennie, nie porusza tak, jak zeszłoroczne "moje ciało, moja sprawa".
Podczas dzisiejszych przemarszów organizowano zbiórkę podpisów pod projektem liberalizującym przepisy aborcyjne. I to pomimo tego, ze dawno temu zebrano już wymagane 100 tysięcy podpisów. Przemarsze odbyły się w Warszawie, ale także wielu mniejszych i większych miastach. Nie obyło się bez incydentów, gdy na przykład policjanci spisali Aleksandrę Knapik i nałożyli na nią mandat za użycie podczas demonstracji słowa "zajebista".
