Alexis, Carringtonowie, blichtr, władza, sekretyi romanse. "Dynastia" była serialem niemal science-fiction, w ledwo co wyzwolonej spod władzy komunistycznej Polsce. Jeszcze pamiętaliśmy, że w sklepach stał tylko ocet, a na ekranach telewizorów mogliśmy oglądać pławiących się w luksusach milionerów. Serial przyciągał przed telewizory miliony telewidzów, bo idealnie wpasował się w tamte czasy. Jak wypada jego nowa wersja?
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Choć nigdy nie byłem fanem klasycznej "Dynastii", to pamiętam, że oglądali ją wszyscy, a przynajmniej o niej słyszeli. Fakt, że nie było też tak dużego wyboru jak teraz, a telewizja kablowa czy satelitarna dopiero u nas raczkowały, jednak każdy chciał zobaczyć jak żyją bogaci. Nie było też wtedy portali plotkarskich, tabloidy pokroju "Super Expressu" dopiero miały powstać, a o czymś takim jak "celebryta" nikt nie słyszał. "Dynastia", a potem równie kultowa "Moda na sukces", była więc jedną z niewielu możliwości, zaspokojenia wcześniej nieznanej potrzeby: podglądania bogaczy, gwiazd i innych, którym w życiu coś udało. Wszystko oczywiście w atmosferze skandalu.
Dynastia XXI wieku
Co się zmieniło w odświeżonej wersji? Wszystko i nic. Na razie możemy obejrzeć tylko jeden odcinek (na platformie Netflix), a cały serial to tzw. reboot. Oś fabuły jest podobna, tak jak i bohaterowie, ale wszystko osadzone jest we współczesności (coś jak trylogia "Mroczny Rycerz" z Batmanem). Mamy więc potentatów naftowych, czyli rodzinę Carringtonów, ale i wspominani są Trumpowie czy Kardashianowie. Również jest walka o władzę, zdrady, romanse - rzeczy, które oglądamy z wypiekami na twarzy, ale i z zaciśniętymi pięściami.
Demonicznej Alexis, która pod względem złego charakteru jest kobiecym odpowiednikiem Dartha Vadera, jeszcze niestety nie ma (w oryginale wspaniała Joan Collins pojawiła się na końcu pierwszego sezonu). Jest już za to jej przyszły wróg - Cristal Flores. Grana przez śliczną Latynoskę bohaterka już zaliczyła pierwszą bójkę (kobiece pojedynki to nieodłączny element serii) z córką Blake'a Carrintona - Fallon. Między tymi paniami już teraz jest napięta sytuacja, a w szranki stanie przecież też Alexis. Uwielbianych przez nas skandali więc nie braknie i to panie będą rządzić w tym serialu.
Oryginalna "Dynastia" trafiła do Polski 9 lat po amerykańskiej premierze. Wtedy po raz pierwszy mogliśmy oglądać w serialu geja - Stevena Carringtona. To był szok. W nowej wersji bohater już tak nie kryje się ze swoją orientacją i mówi o niej otwarcie. Ba! Jest nawet scena łóżkowa między nim a Samem Floresem (siostrzeniec Cristal). W tegorocznej "Dynastii" widzimy też mnóstwo czarnoskórych bohaterów m.in. jako członków zwaśnionego z Carringtonami rodu Colbych. Żadna grupa społeczna nie będzie raczej miała powodów do narzekań.
Grzeszna przyjemność"Dynastia" w latach 90-tych robiła wrażenie, zwłaszcza u nas w kraju. Bohaterowie używali telefonów komórkowych pigułek antykoncepcyjnych (!), mieli wymyślne stroje i fryzury, na których wzorowały się tysiące Polek. Nawet wspomniany serialowy gej (i to z zamożnego rodu!) był pewnie dla wielu kimś szalenie kontrowersyjnym. No i to wylewające się z ekranu bogactwo, które dopiero co mogliśmy liznąć w czasach rodzącego się kapitalizmu. Teraz te rzeczy nie robią już na nikim wrażenia, nie mamy się też na kim wzorować i kogo podziwiać, bo troszkę już podgoniliśmy ten mityczny Zachód, a szokujące, obrazoburcze newsy i zdjęcia co chwile serwują nam media.
Nie mogę napisać, że to totalnie zły serial. Na co dzień oglądam coś z zupełnie innej beczki, więc nawet przyjemnie się patrzyło na pierwszy odcinek. Ale nic poza tym. Twórcami nowej "Dynastii" są producenci młodzieżowych tasiemców jak "Plotkara" czy "Życie na fali" – jest nawet do nich podobna pod względem formy. Pewnie więc do młodych ten serial jest adresowany. Podejrzewam, że produkcja nawet wyjadaczom oryginału nie przypadnie do gustu, a obejrzą ją raczej z sentymentu. Gra aktorska, kostiumy, scenografia, praca kamery i dialogi przywodzą mi na myśl wysokobudżetowe filmy erotyczne, a nie seriale do których przyzwyczaił nas Netflix czy HBO.