Wicepremier Morawiecki wysłał do Brukseli prognozę, że rok 2017 Polska zakończy 51 miliardami deficytu sektora finansów, choć sam przekonuje że dziura będzie mniejsza. Na razie Polsce sprzyja koniunktura gospodarcza. Co się stanie gdy ta koniunktura się skończy? – Wtedy nie będziemy się martwić o deficyt 50 mld, ale o deficyt 150-200 mld – mówi w rozmowie z naTemat Jarosław Bauc, były minister finansów w rządzie Jerzego Buzka, który zasłynął jako autor największej dziury budżetowej.
Za pana czasów w resorcie finansów mówiło się o tzw. dziurze Bauca, która miała wynosić 60 mld złotych, ale alarmował pan że może to być nawet 100 mld. Ratowaliście sytuację odbieraniem waloryzacji świadczeń emerytom. Ta słynna dziura pogrążyła w wyborach AWS. Czy dostrzega pan jakieś analogie między tamtą sytuacją gospodarczą a obecną?
Jarosław Bauc: Raczej trudno o analogie. Wtedy giełdy pikowały w dół wskutek kryzysu tzw. dotcomów, świat był na krawędzi recesji, u nas aktywność gospodarcza wytraciła nagle dynamikę, wpływy do budżetu szybko spadały, a polska gospodarka polska stanowiła mniej niż 50 proc. obecnej! Dzisiaj powszechnie doświadczamy prosperity, indeksy światowe biją rekordy wszechczasów, gospodarka polska dojrzała i stała się bardziej odporna na wstrząsy.
Teza, że ujawnienie przeze mnie ogromnego zagrożenia dla budżetu wraz z kompleksowym niepopularnym programem naprawczym pogrążyło AWS jest bzdurą. AWS się rozpadła na skutek pogłębiających się podziałów pomiędzy 7 ugrupowaniami ją tworzącymi i z powodu bardzo trudnego okresu rządu mniejszościowego, a nie z powodu sytuacji gospodarczej.
SLD się rozsypał i z kretesem przegrał wybory pomimo 7 proc. wzrostu gospodarczego, podobnie było za pierwszych rządów PiS, zaś Platforma Obywatelska wygrała wybory pomimo najgłębszego kryzysu gospodarczego w okresie powojennym. W Polsce jak dotąd nie występuje żadna istotniejsza korelacja między gospodarką a wynikami wyborów.
PiS i pan Morawiecki wykorzystują cynicznie, i jak nikt do tej pory, bieżącą bardzo dobrą koniunkturę w gospodarce, która w żaden sposób nie wynika z polityki rządu, dla doraźnych celów politycznych. Promowana jest konsumpcja kosztem inwestycji, a malejące bezrobocie wykorzystano do bezsensownego obniżenia wieku emerytalnego.
Podniesienie na stałe wydatków socjalnych oraz wydatków na emerytury z czasem zderzy się z niższym tempem wzrostu gospodarczego z uwagi na spadek inwestycji. Dzisiejsza polityka gospodarcza rządu PiS spowoduje odłożony i rosnący w czasie deficyt. On może wręcz eksplodować jeśli raptownie spadnie tempo wzrostu gospodarczego - jak to miało miejsce choćby w roku 2009 podczas światowego kryzysu finansowego.
Co to może oznaczać z punktu widzenia przeciętnego Kowalskiego? Czy Polaków czeka zaciskanie pasa? Rząd nie ma pieniędzy na podwyżki dla lekarzy rezydentów, a już kolejne grupy zawodowe dopominają się podwyżek...
PiS zabiega o doraźną popularność psując przyszłe warunki rozwoju kraju. Oprócz samej gospodarki niszczeniu ulegają instytucje państwa demokratycznego, ładu prawnego i pozycja międzynarodowa, w szczególności degradacji podlega pozycja Polski w UE. Na krótką metę przeciętny Kowalski z trudem zauważy skutki, ale w perspektywie kilku lat znajdzie się on w znacznie trudniejszej sytuacji niż gdyby rząd dzisiaj był bardziej dalekowzroczny i nie kierował się tak wielowymiarowym populizmem.
Cały czas słyszymy o gospodarczej prosperity. Abstrahując od propagandy sukcesu uprawianej w mediach publicznych trzeba przyznać, że bezrobocie jest niskie, agencje ratingowe wystawiają Polsce dobre noty, awansowaliśmy z grupy krajów rozwijających się do grona tych rozwiniętych.
W okresie prosperity gospodarczej jaką doświadczamy dziś, odpowiedzialny rząd powinien zmniejszać zadłużenie kraju, by w czasie kryzysu, który nadejdzie wcześniej czy później, móc zastosować mechanizmy stymulacji gospodarki. Od poprzedniego załamania w gospodarce światowej minęło już 9 lat.
Jeżeli zdamy sobie sprawę, że wcześniej miało ono miejsce prawie 18 lat temu, czyli w roku 2000, jeszcze wcześniejsze w roku 1998, bardzo łatwo jest mi sobie wyobrazić sytuację, że niedługo może się to powtórzyć. Wtedy nie będziemy się martwić o deficyt 50 mld ale o deficyt 150-200 mld. Nastąpią wymuszone raptowne cięcia wydatków i/lub inflacja, o której już niemal zapomnieliśmy. Ciekawe, czyj to będzie problem...