Ekscytowanie się amerykańskim serialem, gdy w Polsce nie dzieje się najlepiej, jest trochę w złym tonie. Jednak raz na jakiś czas można zapomnieć o bożym świecie i przenieść się do tego wykreowanego. Jeśli jeszcze nie miałeś do czynienia ze "Stranger Things", to biegusiem nadrabiaj zaległości. Jeśli czekałeś na nowy sezon cały rok, to powiedz innym, że nie idziesz na imprezę lub weź urlop na żądanie. I oglądaj, bo te niecałe 10 godzin seansu nie będzie czasem zmarnowanym.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Nie ma innego wyjścia, jak oglądanie tego serialu ciągiem. Nie chodzi nawet o to, że jest tak skonstruowany. Tylko po prostu wciąga, jak odkurzacz marki Zelmer. Bracia Duffer zrobili to, co kiedyś bracia Wachowscy kręcąc "Matrixa". Wzięli najlepsze rzeczy z kultowych dzieł i pozbierali do kupy, tworząc w pewnym sensie, no cóż, arcydzieło. Są tu motywy z takich filmów, jak "Goonies", "E. T." czy "Obcy". Jest anime, jak "Akira" czy "Elfen Lied". Są książki, jak "Gra Endera" czy komiksy z serii "X-Men". Wyszedł taki lepszy potwór Frankensteina, którego wszyscy kochają i w sumie niezły z niego przystojniak
Szalone lata 80-te
Sentymentalny powiew lat młodości wielu czytelników tego tekstu, czuć tu w każdej scenie. Od czcionki napisów, po fryzury bohaterów. Nawiązania do tamtych wspaniałych czasów popkultury, twórcy serialu opanowali do perfekcji. Z jednej strony czerpią z nich garściami, a z drugiej oddają innym hołd w postaci "product placementu". Drugi sezon nie odstaje pod tym względem od pierwszego. Oprócz tradycyjnych już nawiązań do "Gwiezdnych Wojen" (model Sokoła Millenium) czy gry RPG "Dungeons & Dragons (Demogorgon i Łupieżcy Umysłów), są i te nowe. Czwórka głównych bohaterów na Halloween idzie w strojach z "Pogromców Duchów", na ścianie zobaczymy plakat z okładki "Kill'em All" (po której skończyła się Metallica), a w telewizji leci "Terminator".
Na oddzielny akapit zasługuje muzyka. Wiem, jestem nudny, ale jest doskonale dobrana i jest ważnym elementem przy budowaniu atmosfery "ejtisów". Drugi sezon to wręcz musical, ale bez śpiewających aktorów. Oprócz syntezatorowego hitu członków zespołu S U R V I V E z intra do serialu pojawiają się perełki znane ze szkolnych dyskotek i stacji radiowych z formatem "oldies". Usłyszymy więc "Push It To The Limit" (Paul Engemann) czy "Every Breath You Take" (The Police), ale i od groma kapel hard rockowych i metalowych: Mötley Crüe, Bon Jovi, Ratt, Scorpions czy Queen - więc posiadacze obcisłych dżinsów i fryzur na czeskiego piłkarza będą mieć wiele okazji do machania głowami.
Zaraz będzie ciemno
Nowością, o ile tak to można nazwać, w drugim sezonie jest... ciężki nastrój. Pierwszy był bardziej fantastyczno-przygodowy z elementami horroru. Teraz atmosfera grozy towarzyszy niemal cały czas. Lepiej poznajemy Drugą Stronę, częściej wyskakują potwory, więc czasem jest naprawdę strasznie i głębiej się chowamy pod kocyk. Denerwować się będziemy za to przy odkrywaniu kolejnych kart trudnej historii Jedenastki czy przy niesnaskach między pozostałymi bohaterami. Nie jest już tak cukierkowo, bo sytuacja w serialowym świecie robi się poważniejsza, ale nie jest też tak "serio serio", więc komediowych scen nie zabraknie.
Nie dało się także przeoczyć nowych bohaterów. Do niesamowitej grupy dzieciaków dołącza na moment nawet przeuroczy stworek (kolejny ukłon w stronę "Kina Nowej Przygody") oraz na dłużej - rudowłosa Max. Podejrzewam, że została dodana "na siłę" jako zamiennik dla Jedenastki, która przeżywa własne przygody, ale wyszło to na dobre, bo pasuje idealnie do grupki chłopaków - też jest niesforna i lubi grać na automatach. Max ma brata. Wygląda jak Zac Efron, który zamiast kariery aktorskiej wybrałby bycie rockmanem - wkurza, ale jest bardzo wyrazisty. Za to grana przez Winonę Ryder Joyce, ma chłopaka Boba czyli hobbita Sama (Sean Astin) z "Władcy Pierścieni", który też jest do rany przyłóż i służy jako "Wujek Dobra Rada" (kolejny hołd, tym razem w stronę trylogii Tolkiena?). Jedenastka z kolei poznaje swoją obdarzoną supermocami siostrę i jej watahę, nie jest więc jedyna (co było dość oczywiste, ale przecież inni mogli nie żyć) więc budowane przez braci Duffer uniwersum będzie mieć na pewno wiele ciągów dalszych. I dobrze!
Netflix rządzi (i to nie jest reklama)
Przez takie produkcje nie żałuję ani grosza wydanego na abonament Netflixa. Brzmi to ckliwie, ale w ten sposób oddaje też hołd twórcom "Stranger Things". To doskonała rozrywka przez którą życie na moment staje się lepsze, inspiruje do szperania w internecie w poszukiwaniu nawiązań i chłonięcia ich, może też przekabacić na słuchanie tej lepszej strony muzyki. Serial nawiązuje do lat 80-tych, ale technicznie to pierwsza klasa i produkcja na miarę XXI wieku. Zupełnie coś innego niż te dawne, telewizyjne gnioty.
Światło, scenariusz, mnogość wątków i postaci - wyciska wszystkie soki z możliwości, które daje wieloodcinkowa fabuła. Mimo wszystko, drugi sezon nie jest lepszy od pierwszego. Trudno prześcignąć rewelacyjny oryginał, który był czymś, czego dawno brakowało na ekranach. Zachował jednak ten sam poziom i jest trochę inny, nie ogrzewa się w blasku swojego poprzednika. Tak się właśnie robi doskonałe sequele! Wyznacznikiem "fajności" są dla mnie emocje. Pierwszy sezon obejrzałem od razu cały, zarywając noc - a rzadko coś tak mnie wciąga. Drugi sezon też obejrzałem za jednym zamachem i też jarałem się jak dzieciak. Potrafił zaskoczyć, choć ogólny rys scenariuszowy był podobny.
Zastanawiałem się czy też pojawią się ciekawe zwroty akcji, tajemnice i zagadki, które bystrzy bohaterowie rozwikłają, a ja w duchu im pogratuluję. Nie zawiodłem się. Załamałem się niestety na końcu, że to już koniec i znów trzeba będzie czekać cały rok na kontynuację tej niezwykłej historii. To jedyna wada, a równocześnie zaleta Netflixa - kręci za dobre seriale i daje je wszystkie od razu.