Pasjonująca historia Polaka, który podróżuje dookoła świata. Znalazł genialny sposób, by nie płacić za noclegi
Tomasz Dworczyk
26 listopada 2017, 08:10·7 minut czytania
Publikacja artykułu: 26 listopada 2017, 08:10
Dwa lata temu byłem zmęczony ciężką pracą w korporacjach. Zbierałem pieniądze na wymarzony urlop i coś we mnie pękło. Ile bym nie pracował i ile bym nie zarabiał to i tak pieniądze rozchodziły się gdzieś: na rachunki, dojazdy czy podatki.
Reklama.
Starczało ledwo na wypad za miasto. Kiedy zapytałem szefa o urlop i usłyszałem, że w tym terminie nie mogę nigdzie pojechać, miarka się przebrała. Na 365 dni w roku przysługuje nam jakieś 25 dni urlopu. 365 do 25 wygląda słabo, a jeszcze słabiej wygląda fakt, że to nie my decydujemy kiedy. Rzuciłem "dobrze płatną pracę", złapałem za deskorolkę i aparat i poszedłem łapać swój pierwszy w życiu autostop. Moją pasją zawsze było fotografowanie i jazda na deskorolce, a że marzyłem o podróżowaniu, po prostu zacząłem to robić.
Przez kilka miesięcy zwiedzania Europy za grosze - śpiąc pod namiotem gdzie popadnie i jeżdżąc stopem - pieniądze wydawałem tylko na jedzenie. Starczyło na kilka miesięcy. Całą podróż dokumentowałem od początku do końca i po powrocie do Polski chciałem się podzielić swoją historią: żeby zmotywować innych do spełniania swoich marzeń.
Niestety ostatniego dnia w Barcelonie zostałem okradziony. Straciłem aparat, kamerę i wszystko co uwieczniłem przez całą podróż. Obudziłem się mając tylko i wyłącznie deskorolkę, telefon i 20 euro w kieszeni. Wtedy dopiero zaczęła się prawdziwa podróż, na deskorolce przez Europę. Jechałem na desce z wyciągniętym kciukiem i co jakiś czas łapałem stopa. Przejechałem 2000 km w 6 dni, nocując na stacjach benzynowych i McDonalds'ach, gdzie zawsze jest woda zdatna do picia, a 20 euro wystarczyło na chleb i dżem na całą drogę.
Ostatni autostop jaki złapałem pod Berlinem to był Volkswagen "ogórek" pomalowany w kwiaty, a w środku grupa Niemców jadących do Polski na festiwal Woodstock. Pozostało mi się zabrać z nimi, bo przecież i tak nie miałem już nic do stracenia. Po trzech dniach festiwalu odzyskałem wiarę w ludzi i naładowany pozytywną energią wróciłem do Koluszek. Po wyrobieniu nowych dokumentów poleciałem do Anglii, żeby jak najszybciej zarobić na utracony sprzęt. Wtedy narodził się projekt "Podróż Za Milion Zdjęć".
Chcę objechać świat na deskorolce, zrobić milion zdjęć i każde z nich sprzedać za dolara. Pomysł w teorii wydaje się prosty, a przecież ja te zdjęcia i tak będę robił. Jeśli komuś się podobają i chce je wykorzystać, wystarczy mi symboliczny dolar. W zamian przygotuję pocztówkę z dedykacją z wyprawy i wyślę na maila. Z takim planem zamknąłem się w pracy na kilka miesięcy, skrupulatnie planując, wyszukując ekstremalnie tanie bilety lotnicze i odkładając zarobione funty.
Po skompletowaniu ekwipunku została mi ostatnia wypłata, ale 3 miesiące przed startem miałem już kupione 5 biletów lotniczych za grosze. Na przykład do Dubaju poleciałem za około 200zł. Spędziłem tam ponad tydzień i wydałem na wszystko 600 zł. Drożej kosztowałby mnie weekend nad polskim morzem. Jeździłem na deskorolce i łapałem autostop w Dubaju i muszę przyznać, że działa bez problemów. Kolejnym przystankiem był Bangkok i udział w zawodach z tajskimi skejtami a także uczenie jazdy na desce mnichów w świątyniach. Z Bangkoku pojechałem autostopem do Kambodży zwiedzić słynne świątynie Ankoru. Znalazłem się w zupełnie innym świecie. To był już drugi miesiąc po drugiej stronie kuli ziemskiej i powoli zaczynałem tęsknić za domem.
Wtedy zrobiłem zdjęcie świątyni Ankor Wat z napisem Koluszki, żeby wysłać pozdrowienia dla wszystkich bliskich z rodzimego miasta. Jakże miłą niespodzianką była wiadomość od urzędu miasta, że przygotowują dla mnie paczkę z polskimi, regionalnymi specjałami. Wysłali mi ją do następnego miejsca na liście, czyli do Kuala Lumpur w Malezji.
Łezka w oku się zakręciła po otwarciu kabanosów, pasztetu i sera żółtego, którego w Azji nie ma. Po zwiedzeniu całej Malezji autostopem od góry aż do Singapuru powoli zaczęły się kończyć pieniądze. A o powrocie do korpo nie było mowy! Zacząłem łapać się prac dorywczych tu i tam. Głownie w zamian za nocleg i wyżywienie. Tak zwany wolontariat.
Na początku prace polegały głównie na "przynieś, podaj, posprzątaj" w zamian za nocleg i wyżywienie, a z czasem coraz częściej zdarzało mi się za swój nocleg zapłacić zdjęciami, np. robiąc nowe portfolio obiektu na portale typu Booking czy Hostelworld. Wtedy przyszła mi do głowy myśl, żeby udokumentować miesiąc życia bez użycia pieniędzy i pokazać innym, co zrobić, żeby nigdy nie wracać z upragnionego urlopu.
Los chciał, że moje konto w banku zostało zablokowane z powodu przeterminowanej karty SIM. Nie mogłem otrzymywać żadnych sms-ów z kodem do przelewów i tylko osobista wizyta w banku mogła to zmienić. Cóż... Moje pieniądze na bilet powrotny zostały zamrożone aż do czasu powrotu. O ironio. Wniosek był prosty: nie wracam. Nauczyłem się podróżować bez pieniędzy, więc jedziemy dalej. Dorabiałem sobie w centrum Kuala Lumpur na hostelowej recepcji, a za jedzenie i nocleg płaciłem zdjęciami, więc znów udało się podreperować budżet. Wtedy przyszedł do głowy kolejny zwariowany pomysł. Zabiorę ze sobą 50 dolarów i polecę do jakiegoś kraju, żeby sprawdzić jak sobie poradzę i to udokumentować.
Za długo już siedziałem w miejskich dżunglach i na skateparkach, więc chciałem polecieć gdzieś z dala od cywilizacji. Przekopałem oferty tanich biletów lotniczych last minute i tak odkryłem Brunei. Mało kto wie o istnieniu tego mikropaństwa. Zdążyłem tylko przeczytać, że jest to restrykcyjny muzułmański kraj, w którym rządzi sułtan. Człowiek, który ma więcej pieniędzy niż cały Watykan. No ale zobaczyłem w google, że mają też skatepark, więc kupiłem bilet lotniczy za 50 zł i pojechałem na lotnisko z 50 dolarami w kieszeni.
Nie wiedziałem, czego mam się spodziewać. W planach było jedynie zwiedzenie meczetów i znalezienie muzułmańskich skejtów. To, co mnie tam spotkało, przechodzi wszelkie pojęcie. Mieszkańcy Brunei na widok białego człowieka z plecakiem, aparatem i deskorolką zaczęli ustalać między sobą u kogo nocuje, gdzie i co mi pokazać. Nie tylko skejci, ale też zwykli napotkani ludzie zapraszali mnie do domów, oferowali posiłek i zawozili w ciekawe miejsca. Bardzo im zależało, żebym się tu czuł dobrze, narobił pięknych zdjęć i powiedział w Europie, jacy naprawdę są muzułmanie.
Nigdy nie spotkałem bardziej życzliwych ludzi. Nie dość, że spotkałem się z reprezentacją piłki nożnej Brunei i robiłem zdjęcia na trzech muzułmańskich weselach, to jeszcze poznałem sułtana osobiście. Człowieka, który posiada swoje własne państwo, rządzi nim od 50 lat i jest bogatszy od Billa Gatesa. W ramach podziękowania i wymiany kulturowej postanowiłem przygotować im tradycyjne polskie jedzenie. No, ale tak. Świni nie jedzą. Wódki nie piją. Mąki nie ma.
To co ja mogę zrobić? Ugotowałem muzułmanom bigos: z młodej kapusty, kurczaka i wołowiny. I tak im smakował, że wprowadzili go do menu restauracji w Brunei. Wielokrotnie próbowałem ruszyć dalej w podróż, ale zawsze znaleźli na mnie argument, żebym jeszcze został. I tak mnie gościli ponad miesiąc, aż poznali mnie chyba wszyscy mieszkańcy. Aż telewizja zrobiła ze mną wywiad. Dzięki temu mieszkańcy Brunei dowiedzieli się o istnieniu Polski, a być może dzięki temu artykułowi Polska dowie się o istnieniu Brunei.
Kolejny miesiąc spędziłem podróżując autostopem po Borneo, aż dojechałem na drugi koniec. W mieście Kuching na lokalnym skateparku zostałem rozpoznany przez skejtów, którzy śledzili na instagramie moje deskorolkowe przygody od czasu zawodów w Kuala Lumpur. Zostałem zaproszony do wspierania akcji antynarkotykowej rządu Malezji, która polega na nauczaniu dzieci jazdy na deskorolce. W ten sposób w nowoodwiedzonym miejscu od razu znalazłem wolontariat w zamian za ciepły posiłek. Noclegi nadal opłacam za pomocą zdjęć lub nocuję w namiocie, gdzie popadnie. I tak powoli realizuję podróż dookoła świata za pomocą zdjęć i deskorolki.
Swoją historie dokumentuję od pierwszych dni, żeby zmotywować innych do ruszenia w pogoni za własnymi marzeniami. Chcę pokazać, że ogromne pieniądze nie są do tego potrzebne i dlatego przygotuję kanał na YouTube, w którym będzie można zobaczyć filmy z każdego odwiedzonego kraju.
Ostatnimi czasy zaczął mi wysiadać sprzęt, więc publikuję coraz mniej zdjęć i artykułów i tu ponownie z pomocą nadeszło wsparcie z Koluszek. Biuro promocji miasta zebrało pieniądze na niezbędny dysk twardy, żebym mógł dalej dokumentować podróż na deskorolce dookoła świata. Z niecierpliwością czekam na nadesłane polskie produkty, którymi podzielę się z lokalnymi mieszkańcami, aby dokonać kolejnej wymiany kulturowej. Wszystkie przygody i zdjęcia możecie zobaczyć na Facebooku, a także zamówić swoją pocztówkę z wyprawy dookoła świata.
A ten film ma na celu zmotywować ludzi do ciężkiej pracy i odkładania pieniędzy, aby później móc się cieszyć dłuuugim urlopem.