Trudno uwierzyć, że mieszkał w Polsce, fundował stypendia, działał na rzecz polskiej kultury...Ba, otrzymał order za zasługi dla RP. On, syn założyciela jednego z największych banków inwestycyjnych świata, milioner i filantrop, od lat związany z Nowym Sączem, nie był w Polsce szerzej nieznany. Aż do teraz, gdy zmarł w wieku 97 lat. Bo teraz nawet niektórzy mieszkańcy Nowego Sącza przecierają oczy ze zdumienia...
O Charlesie Merrillu piszą dziś wszyscy. Że słynny milioner, miliarder, dziedzic fortuny z USA, który miał dwa domy – jeden w Bostonie, drugi w Nowym Sączu. Że był bardzo skromny i mieszkał w zwyczajnym, polskim bloku. Na ostatnim piętrze 10-piętrowego wieżowca, gdzie zmarł. Że przeznaczał swoją fortunę na cele charytatywne, fundował stypendia dla uzdolnionych uczniów z Nowego Sącza, a 19 z nich wysłał na studia do USA. 4 grudnia miał odebrać nagrodę "Rzeczpospolitej" im. Jerzego Giedroycia.
Znał się zresztą z Giedroyciem. Przyjaźnił z Czesławem Miłoszem, który napisał wstęp do jego książki "Podróż albo Rzeź niewiniątek". Wspierał finansowo Paryską "Kulturę”. W 2002 roku został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Zasługi Rzeczpospolitej Polskiej. "Odszedł nasz przyjaciel i dobroczyńca, przyjaciel Polski" – w wielu miejscach rozbrzmiewa dziś taki komunikat.
"To był szok, gdzie mieszka"
I aż trudno pojąć, że był tak mało znany. – "O matko, to mieliśmy takiego człowieka w mieście?!", tak reaguje wielu mieszkańców i to jest najbardziej kuriozalne. Niektórzy reagują z niedowierzaniem, nie wiedzieli, że tu mieszkał. Nie widać go było na mieście, choć do końca był bardzo aktywny – przyznaje Iwona Kamieńska z "Dobrego Tygodnika Sądeckiego", który jako pierwszy poinformował o śmierci Merrilla.
Pytam jednego z nowosądeckich radnych. Cisza. Słyszał, że osoba o takim nazwisku bywa w Nowym Sączu, ale nie potrafi o niej nic powiedzieć. Bo, jak wszyscy mówią, Charles Merrill nigdy nie szukał rozgłosu. Był tak skromny, że tych, którzy go znają właśnie to zawsze najbardziej uderzało.
– To był szok, gdy powiedział, że mieszka w 10-piętrowym wieżowcu. Myślałem, że on przyjeżdża tylko do Nowego Sącza, a on u nas mieszkał. Wszystko robił po cichu. Nie rozpychał się łokciami, był niezwykle skromny – mówi naTemat Piotr Grześków, który sześć lat temu przeprowadzał z milionerem wywiad. To jeden z dwóch wywiadów, których Merrill udzielił przed laty, i które teraz wszyscy odkopują, próbując dowiedzieć się, kim był. – Powiedział mi wtedy, że znalazł swój sposób na życie. Nie poszedł śladami rodziny, ale fortunę postanowił przeznaczyć na cele charytatywne. Działał nie tylko w Polsce, ale w USA też założył jakąś szkołę – mówi.
Chodziło o Thomas Jefferson School w St. Louis, a potem kolejną, Commonwealth School w Bostonie. Podobno jedyną zasadą, jaką wprowadził było "żadnych rolek na korytarzach".
"Poświęcił swoje życie na sponsorowanie szkół i wspieranie edukacji biednych w USA, Polsce i Czechach. (...) Wspierał szkołę w Nowym Sączu, sponsorował edukację polskich studentów w USA" – to fragment depeszy Associated Press, która poinformowała o jego śmierci, i którą opublikowały potem amerykańskie media. I nie tylko.
"Nie zależało mu, by być znanym"
Dlaczego Nowy Sącz? Tu, w Zespole w Szkół Społecznych "Splot", jego druga żona uczy angielskiego. To Julie Boudreaux, Amerykanka z polskim obywatelstwem. On sam pomagał też tę szkołę zakładać. Bywał tu od 20 lat, kursując między Nowym Sączem a Bostonem. Teraz mieszkał tu od pół roku, w tym osławionym bloku z wielkiej płyty.
– Był bardzo zaangażowany w życie szkoły. Co roku sponsorował stypendium dla jednego ucznia w USA, fundował stypendia dla uczniów uzdolnionych, ale ubogich, opłacając ich coroczne czesne, współpracował z instytucjami użyteczności publicznej. Był mecenasem kultury – słyszę od jednej z pracownic. Jego śmierć wstrząsnęła szkołą, gdy dzwonię, właśnie odbywają się spotkania z uczniami na jego temat. Jest przedstawicielka Małopolskiego Towarzystwa Oświatowego, z którym współpracował. "Wielki miłośnik Polski i niezawodny przyjaciel Nowego Sącza" – napisało o nim MTO na swojej stronie.
"Gdybyśmy chcieli zrobić listę podziękowań dla Pana Merrilla musiałaby być naprawdę długa. Dzięki niemu stworzyliśmy kilka wystaw w Domu Historii, odbyła się Rocznica Likwidacji Getta i szereg innych wydarzeń" – informuje teraz organizacja Sądecki Sztetl.
– To człowiek legenda. Nie zależało mu na tym, by być znanym. To nie był człowiek medialny, który chciał roztaczać wokół siebie jakąś sławę i chwałę. Jeżeli się o nim mówiło, to tylko niezależnie od niego – słyszę.
"Rozdaliśmy miliony..."
Podobno rozumiał po polsku, potrafił powiedzieć kilka zdań. W wywiadzie dla "Tygodnika Powszechnego" sprzed roku powiedział, że zawsze żałował, iż nie nauczył się porządnie naszego języka. "Grunt, że poślubiłem właściwą kobietę, z dobrą znajomością polskiego" – powiedział. Z tego wywiadu wyłania się niezwykły obraz człowieka, który przed laty zafascynował się Polską. Zaczytywał w Trylogii Sienkiewicza i bawił z kolegami w Potop Szwedzki. Pierwszy raz odwiedził Polskę tuż przed wybuchem II wojny światowej.
W tym wywiadzie opowiedział też, na przykład, o tym, jak z rodzeństwem przekazał cały spadek po ojcu na Fundację Merrilla i jak kłócili się, jaki cel weprzeć. "Rozdaliśmy miliony, najpierw amerykańskim uczelniom, potem muzeom, sporo daliśmy Anglikom, dość dużo Francuzom, trochę Włochom...Wykładałem też pieniądze na każdą organizację działającą na rzecz równouprawnienia czarnoskórych i wyrównywania szans we wschodniej Europie" – powiedział.
Dodając na końcu: "Przyzwoitą sumę przekazałem Czechom i Polakom".
Nie mogło zabraknąć polityki
I na tym można by zakończyć, gdyby nie pewien szczegół, o którym warto wspomnieć. W tej samej rozmowie padło pytanie, czy Charles Merrill obserwuje polską politykę. Odpowiedział, że w mniejszym stopniu, że to żona zabiera go na spotkania KOD. Dlatego z niedowierzaniem czytam informację o jego śmierci w Gościu Niedzielnym, który natychmiast podchwycił te słowa. Komentując je następująco: "Miał niezwykłą biografię. Niestety, pada na nią kilka cieni, chociażby cień Planned Parenthood, Czarnego Protestu i KOD-u".
Również w felietonie poświęconym filantropowi wypomniano udział jego żony w Czarnym Proteście przed ratuszem w Nowym Sączu – mieście, które jest mocno religijne i konserwatywne. "Dodać trzeba, że wzięły w tym smutnym zebraniu udział także inne nauczycielki, a nawet uczennice Zespołu Szkół Społecznych "Splot" w Nowym Sączu, który pan Merrill wspomagał" – czytamy. Jakby w całej historii właśnie to było najważniejsze?
"Gdy uświadomiłem sobie, że polskie wartości, które poznałem przez Sienkiewicza, są dokładnie tym, czym ojciec pogardza, w odpowiedzi stałem się propolski. Latem 1939 r., jako 18-latek po wstępnym roku Harvardu, wyruszyłem z najlepszym przyjacielem w samochodową wycieczkę po Europie. Objechaliśmy wtedy Polskę od Wolnego Miasta Gdańska po Kraków". Czytaj więcej