Oglądanie "Czarnego lustra" to masochizm w najczystszej postaci. Przedstawia niezwykle ciekawą i wciągającą, ale przy okazji przerażającą i prawdopodobną wizję przyszłości. Historie są perfekcyjnie opowiedziane, jednak po każdym odcinku zostajemy z kacem technologicznym. 4. sezon poruszył mnie jak nigdy.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Przed wami premiera 4. sezonu "Czarnego lustra", który już miałem "niestety" okazję obejrzeć. Serial dalej bawi się możliwościami, jakie daje nam technologia, ale skupia się na ich mrocznej stronie. Wizje Charlie Brookera i Anabel Jones zaczynają się zazwyczaj od rewolucyjnych rozwiązań, które mają ułatwić nam życie, ale kończą się na totalnych dołach emocjonalnych. Do tej pory nie mogę się pozbierać po tym co obejrzałem. Niby to tylko serial science-fiction, ale pomyślcie ile wynalazków wymyślonych dekady temu przez pisarzy czy filmowców, jest teraz dla nas codziennością... i przekleństwem.
Lek na nieśmiertelność czy najgorsza tortura w historii?
Od wieków marzyliśmy o tajemniczym specyfiku, który wydłuży nasze życia i zwalcza wszelkie choroby. Pewnie nigdy się tego nie doczekamy, bo nasze ciała są kruche i nieprzystosowane. Co innego jaźń! Nieśmiertelność osiągniemy dopiero wtedy, gdy przeniesiemy naszą świadomość do wirtualnego świata i będziemy awatarem w niekończącej się grze komputerowej zwanej dalej życiem. Do tej pory uważałem to za naprawdę rozsądne wyjście, a genialny odcinek "San Junipero" z poprzedniego sezonu "Czarnego lustra" tylko zaostrzył mój apetyt i dał nadzieję, że "nie wszystek zginę". I wtedy przyszedł czwarty sezon... cały na czarno.
W serialu Netflixa świetne jest to, że daje mnóstwo powodów do "rozkmin". Niestety są to przemyślenia w najczarniejszych barwach. Już teraz po kawałku przenosimy siebie do serwisów społecznościowych i ogólnie pół naszego życia istnieje w łączach internetowych i na twardych dyskach. Kolejnym krokiem będzie przekształcenie całego naszego "ja" w ciąg zer i jedynek - chyba nikt w to nie wątpi, że do tego to wszystko zmierza. Gorzej jeśli nasze "ja" zostanie zamknięte na stałe w nieruchomej maskotce lub niekończącej się symulacji egzekucji na krześle elektrycznym... To taki internetowy hejt do potęgi n-tej.
Nie chcę zdradzać fabuły, ale takie przykre rzeczy przytrafiają się bohaterom odcinka "Black Museum". Do tej pory tortury w realu kończyły się w najgorszym przypadku śmiercią, poprzedzonej przypalaniem, cięciem, wierceniem i tym podobne. Nasze ciało ma swoje granice i męki kiedyś się kończyły. Wirtualny świat jest jednak nieograniczony i to jest dobrze i to źle. Pozorny raj, może przekształcić się w prawdziwe piekło, bo nasza jaźń może być uwięziona na zawsze w aplikacji i maltretowana na nieskończoną ilość sposób. To tak jakbyśmy nie mogli wybudzić się z najgorszego koszmaru, którego jesteśmy w pełni świadomi. Myślałem, że historia faceta, który przez 12 lat był w śpiączce i wszystko słyszał jest najgorsza. "Dzięki" Netflixie za kolejną fobię!
I na tym jednym okrutnym odcinku, temat tortur świadomości, się nie kończy. "U.S.S. Callister" początkowo wygląda jak jakaś wariacja na temat "Star Treka", ale potem jest nagły zwrot akcji i zaczyna się prawdziwy techno-horror. Wielu chciało by przenieść się do swojego ulubionego serialowego uniwersum, gorzej jeśli jesteś tylko pionkiem (fachowo mówiąc "bohaterem niezależnym") w grze jakiegoś zakompleksionego maniaka - takim Simem dla przykładu. Administrator sobie wyjdzie z symulacji, ale my w niej zostaniemy. Na wieczność. Piekło Dantego czy tortury CIA w Guantanamo to pikuś w porównaniu z tym, co nam może zaserwować psychopatyczny programista. A co jeśli coś się zawiesi, popsuje lub zawirusuje... Trzeba zawczasu wylogować się z tego świata!
Robo-pieski przejmą władzę nad światem?
Tortury umysłowe są gorsze od tych cielesnych, ale trochę jeszcze potrwa nim całkowicie staniemy się częścią globalnej sieci. To co zostało pokazane w odcinku "Metalhead" już powoli się dzieje. Większość z nas widziała na YouTube filmiki z czworonożnymi lub dwunożnymi robotami. Przyprawiają o gęsią skórkę. Przywitajcie się z "Kropkiem" - robo-pieskiem autorstwa Boston Dynamics.
Z pełnym podziwem przyglądamy się wynalazkowi amerykańskiej firmy, który z pewnością zrewolucjonizuje... przemysł wojskowy. Obecnie wszystkim steruje człowiek. Co się stanie gdy elektroniczny pupil dostanie sztuczną inteligencję i się zbuntuje (zwłaszcza, że już tak robi)? O tym jest właśnie odcinek "Metalhead" - czarno-biała, post-apokaliptyczna wizja z akcją przypominającą pojedynek z filmu "Obcy - Ósmy pasażer Nostromo".
Panie, idź mi pan z tą technologią!
Pozostałe trzy odcinki oczywiście też są świetne, ale nie zrobiły na mnie takiego wrażenia... w taki sposób jak powyżej. Nie przedstawiają przytłaczających fantazji jakim jest więzienie umysłowe czy przejęcie władzy nad światem przez maszyny rodem z "Terminatora". Aczkolwiek w takim "ArkAngel" pokazany jest inny koszmar... i to najgorszy koszmar każdego nastolatka. Już teraz telefony komórkowe czy elektroniczne dzienniki pozwalają "szpiegować" dzieci. A co dopiero kamera wbudowana w oczy pociechy, połączona z tabletem mamy? Do tego aplikacja zdolna kontrolować co dziecko może widzieć, a co nie... masakra! Dobrze, że dzieciństwo mam już za sobą!
"Crocodile" to thriller w klasycznym stylu "Czarnego lustra", kiedy bohater wpada w spiralę zbrodni, próbując uniknąć wykrycia przez nowinkę techniczną, za to "Hang the DJ" ma przewrotny ,nie tylko tytuł, ale i fabułę. Z pozoru to odcinek... romantyczny, ale jak to przy tej produkcji bywa: pozory mylą i to bardzo. Trudno pisać cokolwiek o tym serialu, bo wszystko brzmi jak reklama - jest po prostu doskonały i wyjątkowy pod każdym względem, zwłaszcza konceptami poszczególnych epizodów. Potem po seansie każdego z nich, zmasakrowani gapimy się w ekran, który jest właśnie takim czarnym lustrem.
Premiera 4. sezonu "Czarnego lustra" na Netflixie już 29 grudnia. Nie mówcie, że nie ostrzegałem.